Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 66
- Предыдущая
- 66/108
- Следующая
W kabinie panowala wciaz ta sama temperatura: po prostu w momencie, gdy przez podwojne szyby zaczelo silniej przygrzewac slonce, grzejniki wylaczyly sie automatycznie, a do pracy przystapila aparatura klimatyzacyjna. Larsen tkwil wciaz na tym samym miejscu, za swoim wielkim stolem, obserwujac siedzacego po drugiej stronie Drake'a. Po dlugiej rozmowie, jaka toczyla sie tu pare minut po dziewiatej, zapadlo miedzy nimi glebokie milczenie. Najwyrazniej dawalo sie odczuc napiecie oczekiwania. Obaj wiedzieli dobrze, ze na sasiednich brzegach trwaja teraz goraczkowe zabiegi. Wszyscy probuja dowiedziec sie, co wlasciwie sie stalo na pokladzie “Freyi”, a nastepnie ocenic, czy i co mozna tutaj zrobic.
Larsen wiedzial tez, ze nikt nie zrobi ani jednego kroku, nie podejmie zadnej decyzji, zanim nie zostana ujawnione zadania. Z tego punktu widzenia, musial przyznac, mlody porywacz dzialal chytrze. Przedluzal okres niepewnych domyslow po tamtej stronie. Zmuszajac Larsena do mowienia w jego imieniu, skutecznie ukrywal swoja tozsamosc czy chocby pochodzenie. Poza kabina, w ktorej przebywali, nikt nie znal dotychczas nawet motywow jego dzialan. A przeciez wladze chcialy na pewno wiedziec znacznie wiecej, chcialy uslyszec jego glos, by moc poddac analizie nagrania, rozpoznac akcent i sposob mowienia, podjac probe ustalenia jego narodowosci – zanim przystapia do akcji. Czlowiek, ktory przedstawial sie jako Swoboda, nie dawal im tych wszystkich niezbednych informacji, podwazajac tym samym pewnosc siebie ludzi, ktorym rzucil wyzwanie.
Zarazem dawal prasie dostatecznie duzo czasu, by mogla dowiedziec sie o zdarzeniu i jego mozliwych katastrofalnych nastepstwach, ale nie o stawianych warunkach. Dziennikarze na pewno zdazyli juz ocenic, a moze i przecenic rozmiary kleski, jaka wywolaloby wysadzenie “Freyi” w powietrze, totez cala ich energia, cala wywierana przez nich presja skieruje sie teraz na bezwarunkowe spelnienie zadan terrorystow. Kiedy te zadania zostana ujawnione i okaza sie blahe w porownaniu z apokaliptyczna alternatywa, wladze latwo poddadza sie naciskom wystraszonej opinii publicznej.
Larsen, ktory wiedzial juz, jakie beda zadania, byl niemal pewien, ze wladze nie odmowia. Alternatywa byla zbyt straszna. Gdyby Swoboda porwal po prostu jakiegos polityka, tak jak grupa Baader-Meinhof porwala Hansa-Martina Schleiera, a Czerwone Brygady premiera Aldo Moro – jego zadania moglyby sie spotkac z odmowa. Ale on wybral mocniejsza karte: mogl zdewastowac cale wielkie morze i brzegi pieciu krajow, zniszczyc trzydziesci istnien ludzkich, wyrwac z kas ubezpieczeniowych miliard dolarow.
– Dlaczego tak bardzo zalezy panu na tych ludziach? – przerwal Larsen dlugotrwala cisze.
Tamten popatrzyl nan uwaznie.
– To nasi przyjaciele – odpowiedzial.
– Niezupelnie. Slyszalem cos o nich. Pamietam, ze w styczniu prasa pisala o dwoch Zydach ze Lwowa, ktorym odmowiono pozwolenia na emigracje, wiec porwali rosyjski samolot i zmusili go do ladowania w Berlinie Zachodnim. I z tego mialoby wyniknac panskie narodowe powstanie?
– Mniejsza o to – mruknal porywacz. Spojrzal na zegarek. – Jest za piec dwunasta. Wracamy na mostek.
Na mostku bylo wszystko po staremu, jesli nie liczyc jeszcze jednego terrorysty, ktory spal w kacie zwiniety w klebek, nie wypuscil jednak z rak karabinu. Byl zamaskowany, podobnie jak jego czuwajacy przy radarze i sonarze kolega. Swoboda zapytal go o cos po ukrainsku. Mezczyzna pokrecil przeczaco glowa i odpowiedzial w tym samym jezyku. Na rozkaz Swobody skierowal swoj karabin w strone Larsena.
Drake podszedl do ekranow i zaczal im sie starannie przygladac. Wokol “Freyi” rysowal sie wyraznie pusty krag w promieniu pieciu mil.
W kierunku wschodnim ekrany wykazywaly pustke jeszcze dalej, az po linie brzegu. Uspokojony tym widokiem, wyszedl jeszcze na chwile na zewnetrzna galeryjke mostka i zawolal cos w gore. Odpowiedzial mu okrzyk obserwatora z bocianiego gniazda na szczycie komina. Swoboda wrocil do wnetrza.
– Zaczynajmy – odezwal sie do Larsena. – Nasza publicznosc juz czeka. Ale ostrzegam: powie pan o jedno slowo za duzo, a natychmiast zastrzele ktoregos z marynarzy.
Larsen siegnal po radiotelefon i nacisnal “nadawanie”.
– Kontrola Mozy, Kontrola Mozy, tu “Freya”.
Zapewne nie wiedzial, ze jego sygnal odbierany jest w tej chwili w co najmniej piecdziesieciu roznych osrodkach. Sluchaly go wywiady wszystkich mocarstw; ich przemyslne odbiorniki precyzyjnie wychwytywaly rotterdamski kanal dwudziesty nawet z wielkich odleglosci. Slowa Larsena docieraly jednoczesnie do Agencji Bezpieczenstwa Narodowego w Waszyngtonie, do brytyjskiej SIS, francuskiej SDECE, zachodnioniemieckiej BND, do centrali wywiadu sowieckiego, do sluzb panstwowych Holandii, Belgii i Szwecji. Sluchali ich tez radiooficerowie na statkach, dziennikarze i zwykli amatorzy.
Odpowiedz z Hook van Holland przyszla natychmiast.
– “Freya”, tu Kontrola Mozy. Sluchamy was. Larsen zaczal czytac z kartki.
– Mowi kapitan Thor Larsen. Chce rozmawiac z premierem Holandii. Osobiscie.
Nowy glos zabrzmial w eterze.
– Kapitanie Larsen, mowi Jan Grayling, premier Krolestwa Holandii. Czy nie stalo sie panu nic zlego?
Swoboda blyskawicznie pochylil sie nad Larsenem i zaslonil mikrofon reka.
– Zadnych pytan! Niech powiedza, czy jest tam ambasador RFN. Chce znac jego nazwisko.
– Prosze nie zadawac pytan, panie premierze. Nie wolno mi na nie odpowiadac. Czy jest z panem ambasador RFN?
W osrodku kontroli do mikrofonu zblizyl sie Voss.
– Mowi ambasador Republiki Federalnej Niemiec. Nazywam sie Konrad Voss.
Na mostku “Freyi” Swoboda skinal glowa.
– W porzadku. Moze pan czytac.
Siedmiu mezczyzn skupionych przy konsolecie osrodka kontroli zastyglo w milczeniu. Jeden z nich byl szefem-rzadu, jeden ambasadorem, jeden psychiatra; byl tu takze inzynier radiowiec, na wypadek jakichs klopotow w transmisji, byl van Gelder z zarzadu portu, byl dyzurny operator. Cala pozostala komunikacje ze statkami przerzucono na inny kanal. Bezglosnie obracaly sie szpule dwoch magnetofonow. Glosnik nastawiony byl na maksimum: glos Thora Larsena az dudnil w pokoju.
– Powtarzam to, co powiedzialem dzis rano o dziewiatej. “Freya” jest w rekach partyzantow. Rozmiescili oni ladunki wybuchowe, ktore, jesli wybuchna, rozerwa statek na kawalki. Mozna je zdetonowac wszystkie rownoczesnie przez nacisniecie jednego guzika. Powtarzam: przez nacisniecie jednego guzika. W zadnym razie nie podejmujcie prob zblizenia sie do statku, ladowania na pokladzie czy jakiegokolwiek ataku. Jesli taka proba nastapi, ladunki zostana odpalone natychmiast. Ludzie, o ktorych mowa, przekonali mnie, ze sa gotowi raczej umrzec, niz sie poddac. Nadto, jesli jakikolwiek statek lub samolot znajdzie sie w strefie zakazanej, rozstrzelaja jednego z moich marynarzy albo wypuszcza do morza dwadziescia tysiecy ton ropy, albo zrobia jedno i drugie. A teraz, uwaga, podaje ich zadania:
Dwaj wiezniowie polityczni, Dawid Lazariew i Lew Miszkin, przebywajacy obecnie w wiezieniu Tegel w Berlinie Zachodnim, maja byc uwolnieni. Maja odleciec z Berlina cywilnym samolotem zachodnio-niemieckim do Izraela. Wczesniej szef panstwa izraelskiego musi udzielic publicznej gwarancji, ze nie zostana oni nigdy repatriowani do ZSRR ani wydani z powrotem RFN, ani tez wiezieni za swoje dotychczasowe czyny w Izraelu. Ich uwolnienie ma nastapic jutro o swicie. Izraelskie gwarancje ich bezpieczenstwa i wolnosci musza byc ogloszone dzisiaj do godziny: dwudziestej czwartej. W razie odmowy spelnienia tych zadan odpowiedzialne za wszystkie wynikle stad konsekwencje beda rzady RFN i Izraela. To wszystko. Nie bedzie zadnych dodatkowych kontaktow az do momentu spelnienia tych zadan.
Glosnik zamilkl. W osrodku kontroli zapanowala cisza. Grayling rzucil pytajace spojrzenie w strone Yossa, ale niemiecki ambasador wzruszyl tylko ramionami.
– Musze szybko porozumiec sie z Bonn – powiedzial.
– Ja moge tylko powiedziec, ze glos kapitana Larsena zdradza pewne napiecie – odezwal sie psychiatra.
– Dziekuje pieknie, tyle moge powiedziec i ja – odparl Grayling. – Panowie, to, co przed chwila uslyszelismy, dotrze do opinii publicznej najdalej w ciagli godziny. Mysle, ze powinnismy jak najszybciej powrocic do swoich biur. Osobiscie przygotuje oswiadczenie radiowe w tej sprawie juz na godzine pierwsza. Obawiam sie jednak, panie ambasadorze, ze cala presja opinii skieruje sie teraz na Bonn.
– Z pewnoscia tak – zgodzil sie Voss. – Dlatego musze byc w swojej ambasadzie mozliwie najszybciej.
– Niech wiec pan jedzie do Hagi ze mna. Poprowadzi nas policyjny pilot, a po drodze, w samochodzie, bedziemy jeszcze mogli porozmawiac.
Ich sekretarze zabrali obie tasmy i cala grupa ruszyla do Hagi.
Przejazd autostrada wzdluz wybrzeza nie zajmie wiecej niz kwadrans. Kiedy odjechali, Dirk van Gelder wyszedl na taras na dachu. O tej porze stary Wennerstrom mial tu wydawac uroczysty lunch. Gdyby wszystko toczylo sie normalnie, jego goscie piliby teraz szampana i jedli kanapki z lososiem, a kazdy zerkalby ciagle w strone morza, by jako pierwszy wypatrzyc na horyzoncie zarysy lewiatana.
Byc moze nie zobacza go juz nigdy – pomyslal van Gelder. On sam tez mial kiedys morska licencje. Byl kapitanem holenderskiej marynarki handlowej, zanim zaproponowano mu te prace na ladzie, a on przyjal, wybierajac wygodna perspektywe regularnego rodzinnego zycia. W duchu pozostal jednak marynarzem, totez tym, co najbardziej zaprzatalo teraz jego mysli, byli koledzy – marynarze “Freyi”, zamknieci gleboko ponizej poziomu fal, czekajacy bezradnie na ratunek lub smierc. Ale ich los nie jest juz zalezny od innych marynarzy, nawet takich jak on, osiadlych na ladzie. Sprawe wzieli w swoje rece ludzie lagodniejszych wprawdzie manier – myslacy jednak w znacznie twardszych, bo politycznych, a nie humanistycznych kategoriach.
Pomyslal o norweskim kapitanie, ktorego nigdy dotad nie spotkal, ale ktorego znal z fotografii; teraz ten czlowiek stoi przed uzbrojonymi szalencami, szantazowany bronia palna i dynamitem. Van Gelder zastanawial sie, jak on sam zareagowalby na taka sytuacje. Moze zreszta nigdy by do niej nie dopuscil. Przeciez to on wlasnie od dawna ostrzegal, ze supertankowce maja za slaba ochrone, ze zbyt latwa stanowia pokuse dla zamachowcow. Ale silniejsze od jego argumentow okazaly sie trywialne rachuby: nikt nie chcial poniesc kosztow niezbednych zabezpieczen i urzadzen alarmowych, takich jakie stosuje sie w bankach czy w magazynach amunicji; a przeciez tankowce sa w jakims sensie i jednym, i drugim. Nikt go nie sluchal, nikt nie chcial sluchac. Ludzie interesowali sie samolotami, bo te moga spasc nam na glowe – nikt nie zajmowal sie tankowcami, plywajacymi daleko poza zasiegiem naszego wzroku i naszej wyobrazni. Totez politycy nie wywierali nacisku na przedsiebiorcow, a ci nie kwapili sie wydawac pieniedzy z wlasnej kieszeni. Dzis, tak samo jak dawniej, do tankowca mozna sie wlamac rownie latwo jak do dziecinnej skarbonki – a skutek jest taki, ze kapitan i jego dwudziestu dziewieciu ludzi potona jak szczury w naftowych wirach.
- Предыдущая
- 66/108
- Следующая