Выбери любимый жанр

Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 65


Изменить размер шрифта:

65

Po drugiej stronie Morza Polnocnego, w Holandii, juz teraz toczyly sie goraczkowe dzialania. W budynku rzadowym w Hadze premier Grayling kompletowal sztab kryzysowy, taki sam, o jakim w Londynie mowila pani Carpenter. Potrzebne to bylo przede wszystkim po to, by dokladnie ocenic zagrozenie dla ludzi i dla srodowiska, jakie wynikloby z zatoniecia “Freyi”, i rozwazyc wszystkie problemy stojace w zwiazku z tym przed wladzami holenderskimi. Do sztabu powolano ekspertow z tych samych, co w Londynie specjalnosci: budowy okretow, walki ze skazeniami naftowymi, prognozowania pogody i pradow morskich, uwzgledniano tez rozwiazanie silowe.

Dirk van Gelder, ktory dostarczyl premierowi tasme z nagrana rozmowa z godziny dziewiatej, wracal teraz swoim samochodem do budynku Kontroli Mozy; Grayling polecil mu, by czuwal przy radiotelefonie, na wypadek gdyby “Freya” odezwala sie przed dwunasta. To on odebral o dziesiatej trzydziesci telefon od Harry'ego Wennerstroma. Po dobrym sniadaniu zjedzonym w apartamencie – nadbudowce rotterdamskiego hotelu “Hilton” stary magnat okretowy wciaz jeszcze nic nie wiedzial o nieszczesciu, jakie spotkalo jego statek. Po prostu nikomu dotad nie przyszlo na mysl, by do niego zadzwonic.

Teraz telefonowal sam, by dowiedziec sie o “Freye”. Obliczal, ze pokonala juz znaczna czesc drogi po torze wodnym zwanym Kanalem Zewnetrznym, ze dawno minela pierwsza wizytowke Europortu, Euroboje nr l i plynie wolno a ostroznie kursem 82,5° w strone Kanalu Wewnetrznego. Zamierzal wkrotce ruszyc z Rotterdamu w kawalkadzie samochodow oficjalnych gosci, by mniej wiecej w porze obiadu wraz z fala przyplywu obserwowac pojawienie sie “Freyi”. Van Gelder przeprosil, ze nie zadzwonil wczesniej do “Hiltona”, po czym dokladnie opowiedzial, co wydarzylo sie o siodmej i o dziewiatej. Po drugiej stronie linii zapadlo dluzsze milczenie. Byc moze Wennerstrom myslal o 170 milionach dolarow, jakie wart byl statek, i o jego plynnym ladunku, wartym dalsze 140 milionow. Jednak jego pierwsze slowa wskazywaly na co innego:

– Panie van Gelder, tam jest trzydziestu moich marynarzy. Chce, zeby pan wiedzial, ze poczynajac od tej chwili, jesli ktoremus z nich stanie sie krzywda wskutek niespelnienia zadan porywaczy, cala odpowiedzialnosc spadnie na wladze holenderskie.

– Panie Wennerstrom – odpowiedzial van Gelder, ktory tez byl kiedys kapitanem statku – robimy wszystko, co w naszej mocy. Warunki terrorystow dotyczace oczyszczenia akwenu wokol “Freyi” zostaly spelnione co do joty. Nie znamy jeszcze ich glownych zadan. Premier pracuje w tej chwili nad ta sprawa w swoim biurze w Hadze, ale o dwunastej bedzie tu osobiscie, zeby odebrac nastepny komunikat z “Freyi”.

Wennerstrom odlozyl sluchawke i popatrzyl przez panoramiczne okna salonu na niebo, w kierunku zachodnim: pod tym niebem statek jego marzen stal teraz na kotwicy na pelnym morzu, opanowany przez uzbrojonych bandytow.

– Odwolac wyjazd do Kontroli Mozy! – rzucil nagle w strone jednej z sekretarek. – Odwolac uroczysty lunch. Odwolac wieczorny bankiet. Odwolac konferencje prasowa. Wyjezdzam.

– Dokad, panie Wennerstrom? – zdazyla jeszcze spytac kompletnie zaskoczona dziewczyna.

– Do Kontroli Mozy… ale sam. Niech samochod bedzie gotow, kiedy zjade do garazu.

To powiedziawszy starzec ciezkim krokiem ruszyl z apartamentu w strone windy.

Wokol “Freyi” morze opustoszalo. Scisle wspolpracujac z brytyjskimi kolegami z Flamborough Head i Felixstowe, holenderscy kontrolerzy zeglugi skierowali wszystkie przeplywajace statki na szlaki na zachod od “Freyi”, oddalone od niej co najmniej o piec mil. Na wschod od tankowca wszelki ruch ustal. Wycofano z tego akwenu wszystkie jednostki zeglugi przybrzeznej, statki plynace do Europortu i Rotterdamu zatrzymano w bezpiecznej odleglosci, a tym, ktore szykowaly sie do wyjscia w morze, nie zezwolono na opuszczenie portu. Osrodek kontroli w Hook wypelnily wsciekle glosy kapitanow wielkiej zeglugi, ktorzy domagali sie wyjasnien. Mowiono im tylko tyle, ze powstala sytuacja wyjatkowa, i podawano wspolrzedne akwenu, na ktory pod zadnym pozorem nie moga wplywac.

Prasy nie udalo sie dlugo utrzymac w nieswiadomosci, chocby dlatego, ze duza, liczaca kilkadziesiat osob grupa dziennikarzy, zarowno z branzowej prasy marynistycznej, jak z gazet codziennych, czekala juz w Rotterdamie na triumfalne przybycie “Freyi”. Ich naturalne w tej sytuacji zainteresowanie wzroslo jeszcze o jedenastej, kiedy Wennerstrom nagle odwolal wspolna wycieczke do Hook. W dodatku za posrednictwem macierzystych redakcji zaczely do nich docierac sensacyjne wiesci od licznych radioamatorow, ktorzy lubia sluchac rozmow miedzy statkami i brzegiem. Juz przed jedenasta redaktor naczelny “De Telegraaf' dowiedzial sie od radioamatora, ze na pokladzie “Freyi” sa terrorysci, ktorzy o dwunastej podadza przez radio swoje zadania. Redaktor natychmiast polecil nastawic odbiornik na kanal dwudziesty i nagrac caly komunikat.

Pare minut po jedenastej w apartamencie gospodarza dzisiejszych uroczystosci telefon oszalal. Ale Wennerstroma nie bylo, a sekretarki nic nie wiedzialy. Dziennikarze zaczeli wiec dzwonic do Kontroli Mozy skad odsylano ich do Hagi. W Hadze telefonistki kierowaly ich do osobistego rzecznika prasowego premiera, a zapracowany mlody czlowiek zbywal ich jak umial.

Ten brak oficjalnych informacji coraz bardziej intrygowal przedstawicieli prasy. Donosili wiec swoim redakcjom, ze chyba rzeczywiscie cos zlego dzieje sie z “Freya”. W rezultacie wydawcy wyslali zaraz na miejsce cala mase dodatkowych reporterow. Wkrotce tloczyli sie oni przed budynkiem Kontroli Mozy w Hook, daremnie usilujac przedostac sie za ogrodzenie. Inni wybrali sie do Hagi, by nekac rozne ministerstwa, przede wszystkim zas Urzad Premiera.

Jan Grayling osobiscie zatelefonowal do zachodnioniemieckiego ambasadora Konrada Yossa, by przekazac mu poufna wiadomosc. Voss natychmiast porozumial sie z Bonn, i juz po trzydziestu minutach odpowiedzial premierowi Holandii, ze oczywiscie bedzie mu towarzyszyl w poludniowej rozmowie z terrorystami – zgodnie z ich zyczeniem. Rzad Republiki Federalnej – zapewnil ambasador – uczyni wszystko, co w jego mocy, by pomoc w rozwiazaniu tej sprawy.

Holenderski minister spraw zagranicznych uznal, ze wypada mu tez zawiadomic przedstawicieli wszystkich zainteresowanych panstw: Szwecji – bo statek plynal pod szwedzka bandera, a obywatele tego kraju byli wsrod zalogi; Norwegii, Finlandii i Danii – bo i z tych krajow pochodzili marynarze “Freyi”; Stanow Zjednoczonych – bo az czterech Skandynawow z zalogi mialo amerykanskie paszporty i podwojne obywatelstwo; Wielkiej Brytanii – bo brytyjska firma, Lloyd, ubezpieczala zarowno statek, jak jego ladunek; wreszcie Belgii i Francji jako sasiednich krajow nadmorskich.

W dziewieciu europejskich stolicach rozdzwonily sie telefony miedzy ministerstwami i urzedami, miedzy przygodnymi budkami telefonicznymi i redakcjami, miedzy agencjami ubezpieczeniowymi, biurami maklerskimi i prywatnymi mieszkaniami. Dla wielu ludzi w rzadach, bankach, przedsiebiorstwach zeglugowych i ubezpieczeniowych, w silach zbrojnych i w prasie – perspektywa spokojnego weekendu, jaka zapowiadal cieply, sloneczny poranek, beznadziejnie pograzyla sie w morzu, na ktorym spoczywala gigantyczna bomba pod nazwa “Freya”.

Harry Wennerstrom byl w polowie drogi z Rotterdamu do Hook, kiedy przyszla mu do glowy pewna mysl. Jego luksusowa limuzyna pedzaca autostrada w strone Vlaardingen mijala wlasnie duza tablice z napisem: Schiedam. Wennerstrom przypomnial sobie, ze tutaj, na komunalnym lotnisku, stoi jego prywatny odrzutowiec. Siegnal po sluchawke telefonu, by polaczyc sie z apartamentem w “Hiltonie”. Nie bylo to latwe: dyzurujaca tam sekretarka wciaz jeszcze nie mogla opedzic sie od natretnie dzwoniacych dziennikarzy. Udalo sie dopiero za trzecim razem. Szybko przekazal jej dluga liste polecen dla pilota odrzutowca.

– I jeszcze jedno – dodal. – Chce znac nazwisko i numer sluzbowego telefonu naczelnika policji w Alesund. Tak, Alesund w Norwegii. Jak tylko sie pani dowie, prosze zadzwonic do niego i poprosic, zeby zaczekal na moj nastepny telefon.

Sekcja Informacyjna Lloyda bardzo szybko dowiedziala sie o porwaniu. O dziewiatej pewien frachtowiec brytyjski zblizal sie wlasnie do ujscia Mozy; jego radiooficer uslyszal cala rozmowe “Freyi” z wieza kontrolna, zanotowal ja dokladnie, po czym zaniosl notes do kapitana. Ten kazal przedyktowac calosc droga radiowa do agenta w Rotterdamie,, on z kolei przetelefonowal ja do swojej centrali w Londynie, ta zas – do] biur Lloyda w Colchester. O wydarzeniach poinformowano natychmiast'. prezesa jednej z dwudziestu pieciu firm ubezpieczeniowych afiliowanych u Lloyda. Musiala to byc bogata firma, skoro mogla zaryzykowac ubezpieczenie statku wartego 170 milionow dolarow i jego wielkiego, niemal rownie cennego ladunku. A jednak najwiekszym obciazeniem w calej tej umowie bylo co innego: polisa “P. amp; I.” – “Protection and Indemnity” – gwarantujaca odszkodowania dla czlonkow zalogi i ich rodzin oraz dla wszystkich mozliwych ofiar skazenia srodowiska. Gdyby doszlo do eksplozji na “Freyi”, z tej wlasnie polisy trzeba by bylo wyplacic najwieksze sumy.

Tuz przed poludniem prezes firmy przegladal prowizoryczny rachunek, sporzadzony od reki przez jego sekretarza.

– A wiec stracimy miliard! – jeknal. – Kim, do cholery, sa ludzie, ktorzy nam to szykuja?

Przywodca tych ludzi siedzial tymczasem naprzeciw brodatego norweskiego kapitana w jego kabinie nad prawa burta “Freyi”. Zaluzje byly juz odsloniete; cieple sloneczne swiatlo wypelnialo wnetrze kajuty. Za oknami rozciagal sie pusty poklad, zakonczony cwierc mili dalej wysunietym pomostem dziobowym. Widac tam bylo miniaturowa z tej odleglosci sylwetke opatulonego czlowieka: czujnie obserwowal otaczajacy go, jaskrawo polyskujacy w sloncu przestwor wody. Morze wokol statku bylo ciche i nieruchome, tylko lekki wiaterek marszczyl miejscami gladka powierzchnie. Ta poranna bryza przepedzila juz z pokladu niewidzialna chmure ciezkiego, duszacego gazu, ktora wydostala sie ze zbiornikow po otwarciu klap kontrolnych; teraz mozna bylo znow bezpiecznie chodzic po pokladzie – inaczej czlowiek czuwajacy na dziobie nie moglby tam przebywac.

65
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Forsyth Frederick - Diabelska Alternatywa Diabelska Alternatywa
Мир литературы