Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 64
- Предыдущая
- 64/108
- Следующая
– Mowi Jan Grayling – odezwal sie premier. W miare jak sluchal, jego twarz tezala.
– Kim oni sa? – zapytal.
– Nie wiemy. Kapitan Larsen przeczytal tylko przygotowane przez nich oswiadczenie. Nie pozwolili mu nic dodac ani odpowiadac na nasze pytania.
– Jesli dzialal pod przymusem, to moze musial tez klamac? Moze te ladunki wybuchowe to tylko blef? – zasugerowal Grayling.
– Nie sadze, panie premierze. Czy chce pan, zebym panu przywiozl te tasme?
– Tak, natychmiast i osobiscie. Wprost do Urzedu Premiera. Odlozyl sluchawke i pospieszyl do samochodu. Jego umysl pracowal w pospiechu. Jesli grozba byla w calosci prawdziwa, to ten sloneczny poranek przynosi najbardziej ponury kryzys w calej jego dotychczasowej karierze premiera. Kiedy samochod ruszal, eskortowany przez nieodlaczny woz policyjny, premier obmyslal juz kolejnosc pierwszych niezbednych posuniec. Natychmiastowe nadzwyczajne posiedzenie Gabinetu – to oczywiste. Potem prasa – na tych nie bedzie trzeba dlugo czekac. Wielu ludzi musialo slyszec rozmowe miedzy statkiem a sluzba brzegowa; ktos na pewno przekaze to prasie jeszcze przed poludniem.
Potem za posrednictwem kilku ambasad bedzie musial zawiadomic o sprawie ich rzady. I zarzadzic powolanie specjalnego sztabu kryzysowego z udzialem ekspertow. Natychmiast przypomnial sobie pare nazwisk ludzi, ktorzy skutecznie pelnili te role pare lat temu, podczas molukanskich porwan pociagow. Kiedy samochod zatrzymal sie pod budynkiem Urzedu Premiera, Grayling spojrzal na zegarek. Byla dziewiata trzydziesci.
Idea “Sztabu kryzysowego” pojawila sie juz wczesniej w myslach – choc nie w slowach – pewnego czlowieka w Londynie. Sir Rupert Mossbank, podsekretarz stanu w Ministerstwie Srodowiska, natychmiast zatelefonowal do sekretarza Gabinetu, Sir Juliana Flannery'ego.
– Trudno na razie powiedziec cos konkretnego – mowil. – Nie wiemy, co to za ludzie, ilu ich jest, czy grozba jest powazna, czy sa w ogole jakies bomby na pokladzie. Ale jesli taka ilosc ropy rzeczywiscie wyplynie, moze byc paskudnie.
Sir Julian przez chwile spogladal w zamysleniu na budynek Whitehall, wznoszacy sie naprzeciw jego okien.
– Dobrze, ze tak szybko z tym zadzwoniles, Rupert. Mysle, ze najlepiej zrobie, jesli natychmiast powiem o tym premierowi. A ty tymczasem, na wszelki wypadek, zbierz swoich najlepszych ekspertow, i zrobcie notatke na temat mozliwych konsekwencji. Ile tego wycieknie, jaka powierzchnie morza zajmie plama, w ktora strone poplynie, z jaka szybkoscia, jaki odcinek naszego wybrzeza zanieczysci. Jestem dziwnie pewien, ze ona o to zapyta.
– Mam juz gotowe te dane, stary!
– To dobrze – ucieszyl sie Sir Julian. – To doskonale. Dostarcz je jak najszybciej. Mysle, ze bedzie chciala je znac. Zawsze chce wiedziec wszystko.
Sir Julian pracowal juz pod kierownictwem trzech premierow, ale ten byl niewatpliwie najbardziej wymagajacy i najbardziej stanowczy. Nie przypadkiem juz od lat krazyl dowcip, ze rzadzaca partia pelna jest starych bab obojga plci – na szczescie kieruje nia prawdziwy mezczyzna. Ten mezczyzna nazywal sie Joanna Carpenter. Sekretarz Gabinetu byl z nia umowiony za kilka minut – pomaszerowal wiec przez trawnik pod jaskrawym porannym sloncem wprost do domu oznaczonego numerem “10”, krokiem dziarskim, ale bez pospiechu, jak to bylo w jego zwyczaju.
Kiedy wszedl do gabinetu, zastal pania premier przy biurku. Pracowala tu juz od osmej. Na podrecznym stoliku stygla kawa w delikatnej bialej porcelanie; trzy otwarte czerwone segregatory lezaly na podlodze. Sir Julian byl pelen podziwu. Ta kobieta przegryzala sie przez najtrudniejsza dokumentacje z szybkoscia maszyny. W ciagu dwoch godzin dawala sobie rade z istna gora papierow: jedne akceptowala, inne odrzucala, na jeszcze innych kreslila swoje uwagi, domagajac sie dodatkowych wyjasnien lub zadajac cale serie celnych, wnikliwych pytan.
– Dzien dobry pani premier.
– Dzien dobry, Sir Julianie. Piekna dzis mamy pogode.
– Istotnie, prosze pani. Niestety, przynosi ona rowniez cos niemilego. Usiadl na wskazanym przez nia fotelu i dokladnie przedstawil to, co zdarzylo sie na Morzu Polnocnym – wszystko, co mu bylo wiadome. Sluchala go z napieta uwaga.
– Jesli to wszystko prawda, to ten statek moze spowodowac wielka katastrofe ekologiczna – powiedziala.
– Tak, chociaz nie wiemy jeszcze, czy mozliwe jest zatopienie tak wielkiej jednostki przy uzyciu slabych, jak sie zdaje, przemyslowych materialow wybuchowych. Oczywiscie mamy ludzi, ktorzy potrafia to szybko ocenic.
– Jesli to prawda – kontynuowala pani premier – to sadze, ze powinnismy zwolac sztab kryzysowy, ktory oceni wszelkie mozliwe nastepstwa. A jesli to blef, to mamy okazje do pozytecznych cwiczen praktycznych.
Sir Julian az uniosl brew ze zdziwienia. Odciagnac od codziennej pracy dziesiec ministerstw w imie “pozytecznych cwiczen praktycznych” – czegos takiego jeszcze nie slyszal. Ale musial przyznac, ze to ma swoj wdziek.
Przez pol godziny zastanawiali sie oboje nad takim doborem ekspertow z roznych dziedzin, by ocena sytuacji wyniklej z tego niebywalego porwania byla mozliwie kompletna. Tankowiec byl ubezpieczony u Lloyda – musialy wiec tam byc jego szczegolowe plany. Z pewnoscia znajdzie sie w wydziale transportu morskiego British Petroleum dobry ekspert, ktory obejrzy te plany i precyzyjnie oceni wytrzymalosc konstrukcji. Co do oceny ewentualnych zanieczyszczen – szybko zgodzili sie na glownego technologa z laboratorium Warren Springs. Jest to wspolne laboratorium dwu Ministerstw: Przemyslu i Handlu oraz Rolnictwa, Rybolowstwa i Zywnosci; miesci sie w Stevenage, w poblizu Londynu.
Z Ministerstwa Obrony zostanie powolany doswiadczony oficer Krolewskich Saperow, ktory oceni sile i skutecznosc ladunkow wybuchowych. Rozmiary mozliwej katastrofy ekologicznej na Morzu Polnocnym oszacuja eksperci z Ministerstwa Srodowiska. Trinity House, czyli centralny zarzad wszystkich brytyjskich sluzb informacyjnych, dostarczy danych o kierunkach i predkosci plywow i pradow morskich. Kontakty z obcymi rzadami zapewni Ministerstwo Spraw Zagranicznych, ktore tez bedzie mialo swojego obserwatora w “sztabie”. O dziesiatej trzydziesci lista wydawala sie juz kompletna. Sir Julian zbieral sie do wyjscia.
– Czy sadzi pan, ze rzad holenderski poradzi sobie z ta sprawa? – zatrzymal go glos pani premier.
– Za wczesnie o tym mowic. Na razie terrorysci chca przekazac swoje zadania panu Graylingowi. Ma ich wysluchac osobiscie w poludnie,! a wiec za poltorej godziny. Sadze, ze Haga potrafi sie z tym uporac. Alei jesli nie bedzie mozna spelnic tych zadan albo, jesli mimo wszystko! dojdzie do eksplozji na statku, bedziemy musieli sie w to wlaczyc w trosce! o wlasne brzegi. Poza tym dysponujemy najlepszymi w Europie srodkami l do walki z zanieczyszczeniem naftowym. Mozliwe wiec, ze sasiedzi znad| Morza Polnocnego poprosza nas o pomoc.
– Czyli im szybciej bedziemy gotowi, tym lepiej. I jeszcze jedno, Sir l Julianie. Zapewne nie dojdzie do takiej ostatecznosci, ale gdyby zadania okazaly sie nie do spelnienia, trzeba brac pod uwage zdobycie statku sila, | w celu uwolnienia zalogi i rozbrojenia ladunkow.
Po raz pierwszy w tej rozmowie Sir Julian odczul potrzebe sprzeciwu, l Przez cale zycie – odkad ukonczyl Oxford z podwojnym wyroznieniem – byl zawodowym funkcjonariuszem cywilnym. Wierzyl, ze | slowa, pisane czy mowione, zdolne sa rozwiazac najtrudniejsze problemy, byle tylko miec na to dosc czasu. Nie cierpial przemocy.
– No, tak… To oczywiscie w skrajnej ostatecznosci. Rozumiem, ze ma pani na mysli tak zwane “rozwiazanie silowe”.
– Przeciez Izraelczycy zaatakowali w koncu ten samolot w Entebbe – myslala glosno pani premier. – To samo zrobili Niemcy w Mogadishu. A i Holendrzy odbili pociag w Assen… bo nie mieli juz innego wyjscia. Tak samo moze byc w tym przypadku. Czy komandosi holenderscy potrafiliby wykonac taka misje?
Sir Julian dlugo wazyl slowa. Nie wiedziec czemu wyobrazil sobie nagle masywnych “marines” tupiacych buciorami po posadzkach White-hall. Lepiej by bylo, zeby prowadzili swoje mordercze gry z dala od instytucji rzadowych.
– Jesli atakowanie statku bedzie konieczne – odezwal sie w koncu – to, jak sadze, nie da sie uzyc helikopterow. Terrorysci wypatrza je z daleka, maja przeciez do dyspozycji radary statku. To samo dotyczy jednostek plywajacych. Sprawa jest trudna. To nie samolot stojacy na lotnisku ani pociag, do ktorego mozna chylkiem podejsc. To statek na pelnym morzu, dwadziescia piec mil od najblizszego ladu.
Mial nadzieje, ze to na razie wystarczy. Ale przeliczyl sie.
– A co pan mysli o uzbrojonych nurkach albo pletwonurkach?
Sir Julian przymknal oczy. Tez cos – uzbrojeni nurkowie! Ci wielcy politycy stanowczo za duzo czytaja powiesci sensacyjnych.
– Uzbrojeni pletwonurkowie, sadzi pani…?
Zza biurka blekitne oczy pani premier wpatrywaly sie wen natarczywie.
– O ile wiem, dysponujemy w tej dziedzinie najlepsza technika w Europie – powiedziala dobitnie.
– To bardzo mozliwe, prosze pani.
– Jak sie nazywaja ci podwodni spece?
– SBS, Morska Sluzba Specjalna.
– A kto tutaj, w Whitehall, jest lacznikiem naszych sluzb specjalnych? – Pulkownik piechoty morskiej pracujacy w Ministerstwie Obrony.
Nazywa sie Holmes.
Wyznal to niechetnie, bo widzial, ze rzeczy przybieraja zly obrot. Zdarzalo sie juz dawniej, ze rzad korzystal z uslug oddzialow specjalnych. Lepiej niz SBS znana jej ladowa siostrzyca – SAS, Specjalna Sluzba Powietrzna – pomagala Niemcom w Mogadishu, brala tez udzial w oblezeniu na Balcombe Street. Premier Harold Wilson bardzo lubil sluchac relacji z morderczych akcji tych brutali. Teraz miala sie zaczac wokol Sir Juliana kolejna fantastyczna awantura w stylu Jamesa Bonda.
– Prosze wlaczyc pulkownika Holmesa do UNICORNE, oczywiscie tylko w charakterze konsultanta.
– Oczywiscie – mruknal Sir Julian.
– I prosze jak najszybciej zwolac pierwsze zebranie. Mam nadzieje, ze bedzie pan mogl otworzyc obrady tuz po poludniu, kiedy beda juz znane zadania terrorystow.
- Предыдущая
- 64/108
- Следующая