Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 55


Изменить размер шрифта:

55

– Hamuj! – krzyknela przestraszona Tereska. – Skrecmy jakos!!!

Odepchnela sie z nadzieja, ze przy rownoczesnym hamowaniu Okretki stol wroci na prawa strone szosy. Od Warszawy nadjezdzal samochod, caly czas mrugajacy swiatlami. Okretka zdecydowala sie w tym samym momencie zjechac na lewa strone i rowniez odepchnela sie noga, nieco jednak pozniej niz Tereska. Sanie wykonaly imponujacy slizg najpierw w prawo, a potem w lewo i znow znalazly sie na srodku, jadac z ta sama szybkoscia. Samochod za nimi wykonal jakis dziwny plas na jezdni. Tereska i Okretka konsekwentnie usilowaly realizowac swoje zamierzenia, z calej sily trzymajac sie zelaznej poreczy. Byly juz na zakrecie.

– Ty hamuj!!! – krzyknela dziko Okretka.

– O rany boskie!!! – jeknela Tereska.

Tuz przed nimi, z prawej strony, wyjechal nagle drugi samochod. Wszystko nastapilo rownoczesnie. Tereska kopnela obcasem, Okretka popchnela, sanie posliznely sie do przodu i wykonaly majestatyczny obrot na prawym skraju zakretu. Wyjezdzajacy samochod, ktoremu nagle pojawila sie przed nosem dziwna machina, gwaltownie przyhamowal i wykonal pol obrotu w strone przeciwna. Samochod nadjezdzajacy z Warszawy rowniez przyhamowal i rowniez wykonal pol obrotu, po czym oba pojazdy z brzekiem i chrzestem zetknely sie bagaznikami i znieruchomialy.

Tereska i Okretka wpadly w zaspe i rowniez znieruchomialy, nie tylko pod wrazeniem katastrofy, ale takze dla innej przyczyny. Oba odwrocone do nich tylem samochody mialy doskonale oswietlone tablice rejestracyjne. Na obu widnial ten sam numer: WG 5789.

– Niech mnie ges kopnie! – wyszeptala ze zdumieniem Tereska, wpatrzona w numer.

– Tobie tez sie w oczach dwoi? – zdziwila sie Okretka.

Tereska gwaltownie ocknela sie z oslupienia.

– Jezu Mario, w nogi! Wysiadaja!

Wyszarpniety z zaspy stol dal sie rozpedzic w mgnieniu oka. Znieruchomienie nie trwalo dluzej niz dziesiec sekund. Panika dodala sil i zanim z obu samochodow powyskakiwali kierowcy, Tereska i Okretka juz znajdowaly sie w odleglosci kilkunastu metrow, osloniete mrokiem. Nie zauwazyly nawet, ze obaj kierowcy byli dziwnie do siebie podobni strojem.

Dopiero po kilkudziesieciu metrach odwazyly sie obejrzec.

– Nie gonia nas – wyszczekala Okretka z niejakim zdziwieniem.

– Na piechote? Beda nas ganiac samochodem, jak sie tylko od siebie odczepia! Gazu!

Tajemnica opoznienia poscigu byla prosta. Oba samochody zaczepily sie tylnymi zderzakami w tak przemyslny sposob, ze uwolnienie ich od siebie bez urywania zderzaka wymagalo zarowno czasu, jak i wysilku. Aczkolwiek obaj kierowcy spieszyli sie ze wszystkich sil, to jednak do chwili uzyskania wolnosci uplynelo kilka minut Od strony miasta nadjechal szary Volkswagen.

– Pryskaj! – szepnal nerwowo jeden kierowca do drugiego. – Predzej!

Wsiedli w pospiechu jak na pozar i ten, ktory uprzednio nadjechal z Warszawy, skrecil na droge w prawo, ten zas, ktory tuz przed saniami wyjechal z owej drogi, podazyl w strone Wilanowa. Kierowca Volkswagena, okropnie zdenerwowany kraksa, ktora zakorkowala go na chwile na rogu Chelmskiej i Belwederskiej, ujrzal z daleka jakies klebowisko, zblizyl sie, oswietlil reflektorami numer ruszajacego do Wilanowa Fiata i odetchnal z ulga.

– Czy my musimy przejezdzac obok tego nawiedzonego domu? – spytala Okretka, zdenerwowana przezyciem na zakrecie smierci. – Mam zupelnie dosyc rozrywek, jak na dzis.

– Mozemy jechac dookola, po kartoflisku, ze dwa kilometry wiecej. Masz ochote?

– Juz sama nie wiem, co gorsze. Zdaje sie, ze do konca zycia znienawidze podroze do Wilanowa. A w ogole co to bylo? Dlaczego on byl jednakowy, ten numer? Dlaczego nas nie gonili?

– Widocznie… – zaczela Tereska i nagle urwala, ogladajac sie. – Wlasnie gonia! To oni! Schowajmy sie!

– Tam! Predzej!

– Ostroznie! Polamie nam nogi!

Nie baczac na nic, Okretka zeskoczyla ze stolu, pchajac go w ciemne miejsce, za jakas kupe desek. Szose na skrzyzowaniu oswietlala latarnia. Obie z bijacym sercem przykucnely za owa kupa desek, zasloniete mizernym krzaczkiem. W blasku latarni ujrzaly Fiata, przejezdzajacego bez pospiechu i skrecajacego w prawo, w kierunku na Powsin.

– No! – powiedziala Tereska z ulga, podnoszac sie. – Nie zobaczyli nas…

– Cicho! – syknela Okretka i szarpnela ja ku dolowi. – Jedzie ten drugi!

– Dlaczego cicho? Przeciez nie slysza nas, bo warcza!

Szosa przejechal szary Volkswagen i podazyl za Fiatem. Tereska i Okretka odczekaly jeszcze dluga chwile.

– No gdzie on jest, ten drugi? Wyparowal?

– Pojechal gdzie indziej. Juz chyba spokoj, nie? Nie przesiedzimy tu przeciez reszty zycia!

– Oni moga zawrocic. Mozliwe, ze nas szukaja.

– Tym bardziej jedzmy predzej. Zaraz skrecimy i juz nas nie znajda. Pojechali do Powsina.

Dom oblakanego osobnika, obok ktorego musialy przejechac, stal cichy i ciemny. Okretke napelnilo to nadzieja, ze gospodarza szalenca nie ma, i wstapilo w nia troche ducha. Kiedy dotarly do celu, energicznie przystapila do ladowania drzewa na blat. Dwa potezne, wykarczowane pnie i nieco pomniejszych, kawalki grubych galezi, debowe bierwiona i fragmenty czegos w rodzaju podkladow kolejowych obciazyly sanie tak, ze ledwo mozna je bylo ruszyc z miejsca.

– No tak, oczywiscie! – sapnela Okretka z furia. – W dol zjezdzamy pusto, a z tym calym nabojem musimy pchac sie pod gore. Gdzie sens, gdzie logika! Czy ja jestem kon?!

– Nie, juz predzej oslica! – odsteknela Tereska. – Nie narzekaj, wyrobimy sobie kondycje. Ciagnijze, ochwacilas sie juz, czy co?! Na szosie bedzie latwiej!

– Tamte drzewka byly, lzejsze…

W poblizu domu goscinnego oblakanca Teresce przyszla nagle do glowy odkrywcza i nader niepokojaca mysl. Zatrzymala sie, ciezko dyszac, i odpiela kolnierz pod szyja.

– Goraco mi jak piorun. Sluchaj, oni nas teraz musza zabic.

Wachlujaca sie czapka Okretka zamarla z otwartymi ustami, wpatrujac sie w nia wzrokiem pelnym zaskoczenia i oburzenia.

– Z tymi jednakowymi numerami to musi byc jakis straszliwy kant, o ktorym nikt nie wie – ciagnela zlowieszczo Tereska. – Tylko my. Oni wiedza, ze mysmy widzialy. Absolutnie nie moga nas zostawic przy zyciu, mowy nie ma! Ty bys zostawila?

– Stanowczo tak! – odparla gniewnie Okretka. – Dosyc mam juz tych morderstw i zbrodni! Moga myslec, ze nikomu o tym nie powiemy. Moglysmy nie zauwazyc.

Tereska wzruszyla ramionami i energicznie popukala sie palcem w czolo.

– Masz zle w glowie i glupie zludzenia. Oni nie moga ryzykowac. Pomorduja nas przy pierwszej okazji i beda mieli slusznosc, bo my tez powiemy o tym milicji przy pierwszej okazji. Pytanie, kto zdazy wczesniej…

– Zwariowalas chyba, zeby mi o tym mowic teraz! – zdenerwowala sie Okretka. – I w ogole tez sobie miejsce znalazlas na odpoczynek! Akurat tutaj!

– Bo musimy byc szczegolnie ostrozne. Zauwazylas, ze jechali powoli? Szukali nas. I beda szukac, az znajda.

W glosie Tereski zadzwieczaly jakies proroczo ponure tony i Okretka poczula, jak jej sie wlosy jeza na glowie, a zimny dreszcz przelatuje po plecach. Stracencza odwaga Tereski przerazila ja dodatkowo, wydalo jej sie bowiem, ze miast unikac niebezpieczenstw, Tereska bedzie sie na nie narazac. Opanowala z trudem paniczna chec porzucenia przyjaciolki wraz z sagiem drzewa i natychmiastowej ucieczki.

– Na litosc boska, jedzmy! – jeknela polprzytomnie. – Nie, zobaczmy, czy ich tam nie ma! Zakradnijmy sie! Wracajmy! Nie, juz nie wiem co…

– Zobaczyc trzeba, oczywiscie. Podjedziemy kawalek dalej i sprawdzimy.

Dopchnely sanie blizej podejrzanego domostwa i znow sie zatrzymaly. Dookola nadal bylo ciemno i cicho.

– W razie jakby co, to tu sie nawet nie ma gdzie schowac – szepnela Okretka drzacym glosem. – Same ogrodzenia…

W ciszy dobiegl ich nagle warkot samochodu i przed nimi, dziwnie blisko, blysnely swiatla reflektorow. Jechaly w ich kierunku.

– Chryste Panie… – jeknela Okretka ochryplym, zdlawionym szeptem.

55
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы