Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 54
- Предыдущая
- 54/62
- Следующая
– Im tez jest trudniej – przerwala Tereska. – Tez chyba teraz nie zakopuja do tej zamarznietej ziemi. Gdzie indziej chowaja.
– Pewnie, tylko ciagle nie wiadomo, gdzie.
Obie bardzo dumne z siebie, przejete i zainteresowane sytuacja, z zaciekawieniem i w skupieniu obejrzaly stosy najrozmaitszych fotografii. W komendzie, oprocz dzielnicowego, czekalo na nich dwoch sympatycznych panow, przed ktorymi Krzysztof Cegna uporczywie usilowal stawac na bacznosc. Jednym z nich byl major o ptasiej twarzy. Zdjecia, wsrod licznych osob obcych, przedstawialy takze kilku znajomych.
– To jest ten maly, czarny, kudlaty, ktory jezdzi Fiatem – mowila Tereska bez chwili wahania, podczas gdy Okretka potwierdzajaco kiwala glowa. – O, jest ten z uchem, ten z Opla. O! Jest i ten z Mercedesa, Napoleon pod Moskwa!
– O! – zawolala Okretka z ozywieniem, zmieszanym z lekka zgroza. – Jest oblakaniec! O Boze, on mi sie przysni! O, a ten co tu robi!
Jedna podobizna przedstawiala podobnego do malpy mlodzienca z Tarczyna.
– Tego panie tez znaja? – zainteresowal sie major.
Okretka kiwnela glowa.
– To jest najszlachetniejszy czlowiek pod sloncem – oswiadczyla stanowczo. – Nie rozumiem, co on tu robi, w tej kolekcji przestepcow. Pewnie zostal pokrzywdzony.
Obaj panowie popatrzyli na siebie, potem na dzielnicowego, a potem na Okretke.
– Najszlachetniejszy, mowi pani… A, przepraszam, czy moze nam pani wyjasnic, jak sie objawia ta jego szlachetnosc?
Z wielkim zapalem Okretka jeszcze raz opisala szczegoly katorzniczej akcji zbierania drzewek, przy czym dla odmiany teraz Tereska kiwala glowa potwierdzajaco. Sluchajacy panowie przygladali jej sie z nadzwyczajnym zajeciem. Zaznajomieni ze sprawa juz wczesniej dzielnicowy i Krzysztof Cegna przezornie milczeli.
– No tak – powiedzial towarzysz major, kichnawszy jakos dziwnie. – Z wygladu sadzac, zdawaloby sie, ze najgorszy bandzior, a tu prosze! Taki przyzwoity facet. Panie maja nadzwyczajne wiadomosci!
– My mozemy miec wiecej, gdyby panowie sobie zyczyli – zaproponowala Tereska uprzejmie i zywo.
Wszyscy przedstawiciele wladz zaprotestowali zgodnie z taka gwaltownoscia, ze az ja to zdziwilo. W obliczu polozonych zaslug wydalo jej sie to co najmniej nie na miejscu. W koncu o co wlasciwie chodzi? Niebezpieczenstwa zadnego, a przydatnosc duza…
Przedstawiciele wladz na widok wyrazu twarzy Tereski poczuli zdecydowany niepokoj. Bylo widoczne jak na dloni, ze jej chec uczestniczenia w akcji nie da sie przytlumic zadna sila ludzka. Nie sposob przewidziec, czego jeszcze zdola sie dowiedziec i co w zwiazku z tym zrobi. Na mysl, ze oprocz przestepcow trzeba bedzie jeszcze pilnowac i Tereski, ogarnela ich niemal panika. Panika spowodowala nadgorliwosc…
– Zauwazylas, czego nam zabraniali? – powiedziala Tereska z satysfakcja, kiedy juz po zlozeniu wszelkich mozliwych zeznan i podpisaniu protokolow wyszly z komendy.
– Dworce kolejowe! Oczywiscie, ze jestesmy traby i tumany, ze nam to do tej pory do glowy nie przyszlo. Skoro przemycaja, to musza wozic pociagami, trzeba bylo juz dawno powychodzic na zagraniczne pociagi!
– No to przeciez oni chyba wychodza?
– Ale nam chodzi o to, zeby Skrzetuski sie odznaczyl, a nie jacys inni, nie? A z tego, co mowili, wyraznie widac, ze lada chwila beda ich lapac. Powinnysmy mu pomoc.
– Drzewo – powiedziala desperacko Okretka, goraczkowo szukajac argumentu, ktory moglby sklonic Tereske do zajecia sie czymkolwiek innym. – Mialas sie postarac o drzewo, bo juz nie ma czym palic.
– Ojciec ma zalatwic, zeby przywiezli ciezarowka jakies odpady.
– Ale nie przywoza. Powinnas pojechac po to drewno, o ktorym mowilas. Te jakies wykroty. Nie, karcze. No, z tych powycinanych drzew.
– O Boze! – powiedziala Tereska niecierpliwie. – Jeszcze i to! No trudno, to… czekaj. Pojedziemy sankami, mowilas, ze Zygmunt przykrecil plozy. Pomozesz mi?
Z dwojga zlego Okretka wolala juz wlasnorecznie wyrabywac las, niz uczestniczyc w lapaniu bandytow. Do poslugiwania sie stolem, na nowo ustawionym na plozach, nabrala wprawdzie zywej niecheci, ale zdawala sobie sprawe, ze czyms po to drewno Tereska musi pojechac, nie przywlecze go bowiem na piechote. Wyrazila zgode.
– Ale to pojutrze – dodala Tereska stanowczo. – Jutro postrozujemy jeszcze na dworcu, a mozliwe, ze przez ten czas przywioza te odpady ciezarowka…
Mrozne, zimowe ciemnosci rozswietlal ksiezyc, kiedy Tereska i Okretka zjezdzaly na stole ze skarpy, usilujac przy tej okazji nie polamac sobie nog. Okretka byla pelna rozgoryczenia.
– Gdybys mi wczesniej powiedziala, ze to w tej wsi za Wilanowem, nie pojechalabym z toba za skarby swiata – mowila dwudziesty piaty raz. – Wszedzie, tylko nie tam! To na pewno w poblizu tego nachalnego wariata!
– Wcale nie w poblizu, tylko kawalek dalej. Cos ty chciala, zeby to bylo na placu Defilad? Uspokoj sie, nie bedziemy do tego szalenca wstepowac!
– On sam nas napadnie… Hamuj, cos jedzie!
Stol w charakterze san sprawial soba pewne klopoty. Po pochylosci zjezdzal nawet niezle, po rownym, sliskim terenie dawal sie latwo rozpedzic, calkowicie niemozliwe natomiast bylo nadawanie mu kierunku. Ciezar machiny wykluczal poslugiwanie sie noga jak przy normalnych sankach. Nalezalo pilnowac, zeby pojazd nie nabieral zbyt wielkiej szybkosci, i w razie potrzeby po prostu zeskakiwac. Zjazd ze skarpy, szczegolnie w mylacym swietle ksiezyca, byl dosc skomplikowany, dalsza droga jednakze wrecz zapraszala do podrozy. Po gladkiej, pokrytej sniegiem, wyslizganej nawierzchni jechalo sie doskonale, przy czym wynaleziona metoda nadal w pelni zdawala egzamin. Popychany z kazdej strony jak hulajnoga wehikul slizgal sie lekko, wykazujac tylko niejakie tendencje do zjezdzania na pobocze.
– Te szosy niepotrzebnie robia wypukle – powiedziala Okretka z niezadowoleniem. – Zjezdza na boki.
– Cale szczescie, ze nie sprzataja sniegu – odparla Tereska, w przeciwienstwie do przyjaciolki do wszystkiego nastawiona pozytywnie. – Ladnie bysmy wygladaly, gdyby to trzeba bylo wlec po asfalcie.
– I w ogole bez sensu. Zamiast jechac za dnia, znow sie wloczymy po ciemku. Nie mozesz sobie przelozyc korepetycji na wieczor, a przedtem zalatwiac inne rzeczy?
– Nie moge. Wlasnie wieczor jest mi potrzebny. Gdzies ty widziala przestepcow, ktorzy cos robia za dnia?
– Przeciez nie jedziesz po to drewno do przestepcow!
– Ale na ogol trzeba za nimi latac wieczorem. Jaka szkoda, ze wczoraj nie przywiezli zadnego przemytu, moglybysmy ich teraz zlapac na goracym uczynku, jak chowaja.
– Gdyby wczoraj przywiezli, toby i wczoraj schowali. Nie wiadomo, czy nie przywiezli dzis – powiedziala grobowo Okretka, nie przeczuwajac, ze mowi w jasnowidzeniu. – A w ogole wiezliby samochodem. Masz zamiar zdazyc tym pudlem za samochodem?
– Cos jedzie za nami, odsunmy sie.
– Calkiem zjedz, jest zakret.
Zakret trzeba bylo przebyc na piechote. Tylko wyjatkowo lagodne luki dawaly sie pokonac na saniach. Na szczescie szosa do Wilanowa jest dosc prosta i jazda na oryginalnej hulajnodze, aczkolwiek meczaca, byla nawet przyjemna.
Im dalej od miasta, tym lepiej pojazd sie slizgal, nabierajac rozpedu. Tereska i Okretka, rychlo opanowawszy nowa technike jazdy, czuly sie coraz pewniej. Lekkomyslnie pozwolily sobie na imponujaca szybkosc co najmniej pietnastu kilometrow na godzine.
– Hamujmy – powiedziala Okretka troche niespokojnie przed zakretem smierci. Kopnela nawierzchnie prawym obcasem, zamierzajac zwalniac metoda uderzeniowa, ale trafila na pasmo lodu. Obcas posliznal sie, nie wywolujac pozadanego efektu.
Rownoczesnie Tereska kopnela nawierzchnie lewym obcasem, ze znacznie lepszym skutkiem. Nieobliczalne, rozpedzone sanie na idealnie sliskich plozach skrecily na srodek szosy.
– O rany boskie, cos jedzie za nami!!! – wrzasnela Okretka rozpaczliwie. – Przejedzie nas!!!
- Предыдущая
- 54/62
- Следующая