Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 52


Изменить размер шрифта:

52

– Co ci do tego glupiego lba strzelilo, zeby wywlekac ich personalia! – wykrzyknela we wzburzeniu do Okretki po lekcji.

– Nie wiem, o Boze! – jeknela Okretka. – Pytala mnie i pytala, i patrzyla na mnie, i juz nie moglam tego zniesc! Juz wolalam wymyslic cos, czego nie wiem, zeby chociaz na chwile odwrocic jej uwage!

– Wrobilas mnie! Wiadomo bylo, ze padnie na mnie. Wiadomo, co teraz bedzie. Czy ty naprawde myslisz, ze ja mam czas uczyc sie wylacznie historii? Zebys pekla!

– O Boze, juz daj spokoj, ty to wszystko i tak umiesz! Juz niech ci bedzie, bede z toba sledzila bandziorow i kradla zegarki, tylko przestan sie mnie czepiac! Przedtem ona, teraz ty!

– A, wlasnie – powiedziala Tereska ponuro. – Prosze bardzo, nie kradnij. Mnie wrabalas w historie, mozesz jeszcze teraz zmarnowac zycie porzadnemu czlowiekowi. Pare takich drobnostek wiecej i umrzesz jako szlachetna postac!

– Zwariowalas, jakie zycie, jaka postac?! – zdenerwowala sie Okretka. – Jakiemu znowu czlowiekowi?

– Nie kloccie sie – powiedziala grobowo Krystyna. – Jest chemia i ona znowu cos przyniosla. Znow bedziemy smierdzialy przez tydzien, nie wiadomo czym, a ja dzisiaj ide do teatru…

Dopiero w drodze powrotnej ze szkoly Tereska mogla opowiedziec Okretce o zwierzeniach Krzysztofa Cegny. Przedstawila je tak obrazowo, ze Okretka poczula sie przejeta i odmowienie pomocy uznala za rzecz niedopuszczalna. W pierwszej chwili chciala wprawdzie zapytac Tereske, co ja obchodzi Krzysztof Cegna i jego plany zyciowe, w trakcie konwersacji jednakze zmienila zdanie i Krzysztof Cegna, sam w sobie sympatyczny i budzacy zyczliwosc, stal jej sie nagle dziwnie bliski. Przypomniala sobie swoj wlasny kaktus, za ktory powinien otrzymac jakas rekompensate. Jasne, ze nalezalo mu pomoc!

– Moglybysmy wysledzic ten samochod, gdybysmy wiedzialy, gdzie mieszka wlasciciel – mowila Tereska w przyplywie zapalu i natchnienia. – On nam tego nie powie, bo sie bedzie bal, ze sie na cos tam narazimy. Ale znamy numer i mozemy sie same dowiedziec. To jest Srodmiescie, trzeba isc do odpowiedniego miejsca i zapytac, czyj to samochod.

Okretka sluchala, czujac z jednej strony szlachetny zapal, a z drugiej narastajaca panike. Najwyrazniej w swiecie w najblizszej przyszlosci czekaly ja jakies potworne wrazenia.

– Gdzie jest takie odpowiednie miejsce? – spytala niepewnie.

– Nie wiem. Tam gdzie sie rejestruje pojazdy mechaniczne. Januszek bedzie wiedzial, a jak nie – to pan Wlodzio.

– Kto to jest pan Wlodzio?!

– Kierowca dyrektora mojego ojca. Podrzuca mnie czasem do szkoly.

– I uwazasz, ze w tej rejestracji tak ci od razu powiedza? Bez powodu?

– Wymysle cos, musimy zelgac jakis powod. Na przyklad, przejechal mnie i teraz go szukam, zeby dostac odszkodowanie.

– Po smierci?

– Glupias, nie przejechal mnie na smierc, tylko troche. Obaj mnie przejechali.

– Tak kolejno przejezdzali przez ciebie, a ty z tego uszlas z zyciem? Ja nie wiem, czy to dobrze…

Okazalo sie, ze niedobrze. Narada z Januszkiem, jaka Tereska odbyla poznym wieczorem, kazala jej zmienic zdanie. Jej brat mial w tych sprawach wiecej doswiadczenia zyciowego.

– Przejechanie na nic – oswiadczyl stanowczo. – Powinnas z tym isc do milicji, od razu sie wyda podejrzane, ze to ty go szukasz, a nie gliny. Wykombinuj co innego.

– No wiec jechalam z nim i zostawilam cos w samochodzie…

– To albo zle sie prowadzisz, albo wiozl cie na lebka. Tez zle.

– Wypadlo mu cos i chce mu to oddac.

– Biuro rzeczy znalezionych. Albo ogloszenie w gazecie. A poza tym co? Przejezdzal, wypadlo mu, a ty od razu tak dokladnie zapamietalas numer?

– Na ogloszenie nie mam pieniedzy, wolno mi. Nie przejezdzal, tylko stal, a wypadlo mu, jak ruszal.

– Jeszcze musisz miec to cos, co mu wypadlo. Zaproponuja ci, zebys zostawila, i sami oddadza. Niby juz lepiej, ale jeszcze ciagle zle. Kombinuj dalej,

– O Boze! Wiec zabral mi cos…

– Aha. Samo mu wpadlo do samochodu? Wskoczylo? To co to ma byc, pchla?

– Glupi jestes! – zirytowala sie Tereska. – Ty mu to przyczepiles. Przez glupi dowcip. A on z tym odjechal.

Januszek spojrzal na nia z naglym blyskiem w oku.

– A wiesz, ze to jest niezla mysl. Moze byc. Tylko czy on tego nie zgubil, wlasnie chce sie dowiedziec!

– Czekaj. Co ja mu moglem przyczepic? Nic takiego, co odleci od razu, bo wtedy nie ma co szukac. Juz wiem! Kompas na magnesie!

– Co?

– Kompas na magnesie. Moj kumpel ma taki. To jest kompas samochodowy, on nie jest na magnesie, tylko na takiej gumce, przyczepia sie do tablicy rozdzielczej albo byle gdzie, przyciska sie i trzyma na mur. Przyczepilem mu to do zderzaka.

– Chyba zidiociales, zeby przyczepiac kompas do zderzaka. Jeszcze moze tylnego?

– No pewnie, ze tylnego, z przodu moglby od razu zauwazyc. I w ogole nie na wierzchu, a pod spodem. Jak glupi dowcip, to glupi dowcip…

W wyniku nastepnej narady, odbytej z panem Wlodziem, ktory zalecal wydzial komunikacji w radzie narodowej Srodmiescia, Tereska nastepnego dnia zaraz po szkole ruszyla do akcji. Towarzyszaca jej Okretka stanowczo zapowiedziala, ze idzie tylko w charakterze podpory duchowej i bedzie czekala na ulicy. Do srodka nie wejdzie za nic w swiecie.

Tereska rowniez czula sie troche niewyraznie, ale pchalo ja cos, czego, pomimo obaw, niepokoju, niepewnosci i zdenerwowania, nie mogla opanowac. Nie zezra mnie przeciez – pomyslala. – Najwyzej mnie wyrzuca… – w porownaniu z nastepna lekcja historii wizyta w wydziale komunikacji mogla wydawac sie wesola rozrywka.

Osoba siedzaca za biurkiem byla starsza od jej matki i robila wrazenie smutnej i zniecheconej do zycia. Spojrzala na nia znad okularow niezbyt zyczliwie.

– Slucham – powiedziala cierpko. – O co chodzi?

Przez noc, poranek i wszystkie lekcje w szkole Tereska miala czas dopracowac sobie opowiesc o glupim dowcipie brata tak dokladnie, ze niemal sama w nia uwierzyla. Z przejeciem, lekkim zaklopotaniem i nadzieja przystapila do zwierzen. Smutna urzedniczka zainteresowala sie opowiescia. Tereska byla grzeczna, uprzejma, dobrze wychowana, zupelnie jak przed wojna, a przy tym tak zmartwiona i rownoczesnie pelna ufnosci i nadziei, ze wrecz nie sposob bylo potraktowac ja obojetnie. Urzedniczka zdjela okulary, przetarla, wlozyla z powrotem i przyjrzala sie jej ze wspolczuciem.

– To pani mlodszy brat, prawda? Ze tez tak zapamietal numer samochodu?

– On ma na tym tle fiola, prosze pani. Nie pamieta zadnych dat historycznych, ale za to pamieta wszystkie numery samochodow, na ktore chociaz raz zwrocil uwage. I cale szczescie, bo inaczej ten kompas by przepadl.

– A on nie odpadl? Bo moze juz nie ma co szukac?

– Chyba nie, on sie bardzo mocno trzyma. Nawet przy wstrzasach. Jezeli odpadl, to trudno, ale uwazam, ze przynajmniej trzeba sprobowac.

Urzedniczce okropnie nie chcialo sie wstawac zza biurka i szukac w kartotece, gniotla ja watroba, w kolanach czula reumatyzm, ale w siedzacej naprzeciwko dziewczynie bylo cos, co dzialalo ozywczo. Wydobywala sie z niej jakas radosna, zarazliwa energia, Urzedniczka westchnela, podniosla sie z krzesla i podeszla do szafy…

– Mam!!! – wrzasnela z triumfem Tereska, dopadlszy czekajacej na ulicy Okretki. – Mieszka na Zelaznej! Predzej, jedziemy teraz do wydzialu komunikacji na Mokotowie!

* * *

– Uwazam, ze powinnysmy sie z nim w tej sprawie porozumiec – powiedziala w zadumie Okretka. – On moze miec jakies okreslone potrzeby, ktore nam do glowy nie przyjda.

– Wlasnie zamierzam – odparla Tereska.

Wyprostowala sie ze steknieciem i odgarnela opadajace na twarz wlosy. Obie siedzialy w piwnicy, gdzie Tereska rabala drzewo na opal. Piec centralnego ogrzewania mial w czasie mrozow nieograniczone wymagania. Okretka zbierala porabane kawalki na ladna kupke.

52
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы