Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 42


Изменить размер шрифта:

42

– Chetnie, ty tez. Czekaj, tu jest twoja parasolka!

Deszcz padal rownomiernie i monotonnie. Mokre jezdnie i chodniki lsnily w swietle latarni. Mlody czlowiek, ktory wyszedl zza rogu ulicy, ujrzal po przeciwnej stronie idaca wolno dziewczyne, przygarbiona, z opuszczona glowa. Parasolke miala przechylona na plecy, a ze zmoczonych wlosow woda sciekala jej na twarz. Wszystko w jej postawie, kazdy ruch, znamionowalo beznadziejna rozpacz. Mlody czlowiek poznal dziewczyne i przypomnial sobie, ze poprzednio spotkal ja, kiedy swiecilo slonce… A nie, nic podobnego, rowniez padal deszcz, a slonce swiecilo z niej. A teraz musiala ja chyba spotkac jakas straszna krzywda i nieszczescie. Z irytacja pomyslal o swoich obowiazkach, ktore nie pozwalaja mu podejsc i zwyczajnie spytac, czy nie moze w czyms pomoc…

Tereska zdala sobie sprawe z pozycji parasolki dopiero wtedy, kiedy z mokrych wlosow pocieklo jej za kolnierz. Podniosla parasolke nad glowe, po czym znow przechylila na plecy.

Bardzo dobrze – pomyslala masochistycznie – przynajmniej nie bedzie wiadomo, co mam na twarzy…

Lzy plynely jej z oczu rownie obficie i nieprzerwanie jak deszcz. Nogi wlokly sie po kaluzach, nie omijajac ich, ciezko i powoli. Pogoda stanowila doskonale dobrane pendant dla jej uczuc.

Wszystko skonczylo sie bezapelacyjnie i nieodwolalnie. Wszelka nadzieja zgasla, diabli wzieli glupie zludzenia i mrzonki. Pietnastego pazdziernika Bogus byl w Warszawie… Jest caly czas… Dziewczyna z „Orbisu”… Nie, tego bylo stanowczo za wiele!

Plakal swiat i plakalo zdruzgotane serce Tereski.

* * *

Niemoznosc zamkniecia sie w odosobnieniu, w jakiejs komorce czy w piwnicy, niemoznosc ukrycia sie tak, jak ukrywaja sie chore zwierzeta, koniecznosc stykania sie z ludzmi stanowily ostateczna krople goryczy. Nawet spokojnie rozpaczac nie bylo gdzie i kiedy. Tereska byla zdania, ze po takiej tragedii, po takim ciosie nie podniesie sie juz do konca zycia. Samobojstwo jakos nie przychodzilo jej do glowy, pewne bylo natomiast, ze reszte swych dni spedzi na rozpamietywaniu minionych nadziei i wstrzasu, ktory je zniweczyl.

Natychmiast po powrocie do domu probowala tluc glowa o sciane, ale szybko zaniechala tych kojacych czynnosci, bo chropowaty tynk zdzieral jej skore z czola, ponadto walenie w mur powodowalo gluche huki i wstrzasy calego budynku. Powszechnie przyjety objaw rozpaczy dal tylko ten skutek, ze nabila sobie niewielkiego guza. Tak szkoly, jak i korepetycji nie mozna bylo porzucic. Obowiazki musialy byc spelniane. Skamienienie w milczacej rozpaczy nie wchodzilo w rachube, czarny welon na twarzy rowniez. Niesprzyjajace okolicznosci sprawily, ze Tereske w imponujacym tempie ogarnela wscieklosc.

Skutki wscieklosci byly rozmaite i najintensywniej objawialy sie na udzielanych lekcjach. Tresc zadan, oryginalniejsza niz zwykle, sprawila, ze w umysle jej podopiecznych tajniki nabywanej w ten sposob wiedzy matematycznej utrwalily sie na zawsze. Nagla poprawa stopni Mariolki i Tadzia byla tak zdumiewajaca, ze po tygodniu nowe korepetycje wrecz nachalnie zaczely jej sie pchac do rak. Tereska mogla przebierac w uczniach jak w ulegalkach. Propozycje, na szczescie, padaly w szkole. Na terenie szkoly jej nastroj ulegal niepojetej odmianie i nie protestowala przeciwko przyjmowaniu dodatkowej pracy, potem zas juz musiala dotrzymywac zobowiazan i spelniac obietnice. W ogole w szkole, miedzy ludzmi, wsrod rozlicznych zajec glucha rozpacz tracila jakos swoja sile, pozwalala sie stlamsic i zepchnac gdzies na dno duszy. Wylazila na wierzch dopiero w samotnosci, kiedy nic nie przeszkadzalo w mysleniu i przezywaniu. W samotnosci swojego pokoju, siedzac przy biurku i patrzac przez okno na bezlistne drzewa i zimny, zaplakany, zadeszczony swiat, Tereska czula sie smiertelnie, beznadziejnie, bezgranicznie nieszczesliwa.

Cos w tym jest – myslala, odrywajac sie od tego niedowarzonego, zniewiescialego polglowka, Henryka de Valois, i przygladajac sie czarnej galezi, kiwajacej sie za szyba. – W szkole mi jakos lepiej… Powinno mnie cos zmuszac i pchac do czegos innego. Jak nie mam czasu myslec, to mi lepiej. Trzeba sie czyms zajac. Nic mi sie nie chce… Trzeba sie czyms zajac. Boze jedyny, czym ja sie mam zajac?

Rabanie drzewa tym razem bylo do niczego. Rabanie drzewa nie absorbowalo umyslowo, mysl pracowala w innym kierunku i rece opadaly. Szkola? Trudno uwazac szkole za atrakcyjna rozrywke. Ponura koniecznosc, dzialajaca w ograniczonym zakresie. Korepetycje to zwyczajna udreka. Zarabianie pieniedzy… Nie, nie zarabianie ich, lecz wydawanie! Ciuchy, kosmetyki… Za nic! Dla kogo?

Mysl, ze nie ma sie dla kogo ubierac, nie ma dla kogo wygladac, byla tak przygnebiajaca, ze Tereska z najwiekszym wysilkiem postarala sie jej pozbyc. Przypomniala sobie milicje. Moze bandyci? Prawda, bandytow tez diabli wzieli, wszystko diabli wzieli, nie ma po co zyc na swiecie… Aha, prawda, miala sobie znalezc cos, zeby nie byc nieszczesliwa.

Nie bede nieszczesliwa – myslala z rozpaczliwym uporem. – Nie chce byc tak kretynsko nieszczesliwa! Niech to szlag trafi, nie bede nieszczesliwa!…

Dzielnicowy spotkal ja przypadkowo, kiedy wracala ze szkoly, powloczac nogami i wlokac za soba zamknieta parasolke. Deszcz przestal padac zaledwie przed godzina. Idac z przeciwka, dzielnicowy przygladal jej sie dluga chwile i mial wrazenie, jakby Tereska niekiedy probowala pogrozic komus piescia i tupnac noga. Dostrzegla go dopiero, kiedy znalazl sie dwa kroki przed nia.

– Dzien dobry pani – powiedzial zyczliwie.

– Bo wie pan – odparla Tereska w roztargnieniu, patrzac przez niego na przestrzal. – Tam wyleciala przez okno taka wielka donica. Z palma. A moj brat akurat tam widzial ten samochod. A od Pulawskiej akurat szedl ten mily czlowiek z Tarczyna, ten podobny do malpy. I mozliwe, ze to przeze mnie, bo to pudlo, ktore kop… to znaczy, potracilam, chyba o cos zaczepilo, ale nie jestem pewna. Tylko nie wiem, jak moglo zaczepic o palme przez trzy pietra, ale halas bylo slychac.

Dzielnicowy wysluchal osobliwego zeznania w milczeniu. Niezwyklym trafem skojarzenia, ktore wywolaly spontaniczna wypowiedz Tereski, wydaly mu sie w pelni zrozumiale. Nie dalej jak dzis rano jego mlody podwladny popadl w rozpacz na skutek dlugotrwalej niemoznosci dokonania jakichkolwiek odkryc w kwestii niepokojacej go afery. Dzielnicowy dosc dlugo tlumaczyl mu, ze nie on jeden, ze jego koledzy po fachu tez sie mecza i nie maja sposobu nikomu niczego udowodnic, ze nie mozna niespodziewanie wdzierac sie do wszystkich mieszkan w podejrzanym budynku i przeprowadzac w nich rewizji. Krzysztof Cegna rozumial, co sie do niego mowi, niemniej jednak cierpial gleboko.

Troche niejasna informacja Tereski ukazywala pewne nowe mozliwosci.

– Chwileczke, prosze pani – powiedzial dzielnicowy. – Niech pani opowie to jeszcze raz i po kolei. A najlepiej bedzie, jak wstapimy do komendy i tam pani opowie. Akurat jestesmy obok.

Tereska jakby sie nagle ocknela. Przeszla kilka krokow, spojrzala na niego ponuro i nagle zatrzymala sie.

– Chala – powiedziala niezyczliwie. – Nic panu nie powiem, jesli pan mi nie powie, o co chodzi. Mnie to interesuje i musze wiedziec.

Dzielnicowy zatrzymal sie rowniez.

– Prosze? – zdziwil sie, nieco zaskoczony.

– Nic panu nie powiem, jesli pan mi nie powie. Nie pamietam, co powiedzialam, ale odwoluje wszystko. Ja chce nareszcie cos wiedziec, bo w ogole nic nie rozumiem, i w koncu to sa bandyci czy nie? Jak nie, to co to pana obchodzi, a jak tak, to trzeba mnie o tym zawiadomic. Na mnie dybia czy na pana?

Dzielnicowy przyjrzal sie jej uwaznie. Doswiadczenie powiedzialo mu, ze Tereska jest w stanie zywiolowego buntu i jakiejs dziwnej, zdeterminowanej, agresywnej aktywnosci. Przyczyn tego niepokojacego stanu nie znal, ale byl zdania, ze na wszelki wypadek nie nalezy jej sie zbytnio sprzeciwiac. Posiadane przez nia wiadomosci wydawaly sie cenne.

42
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы