Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 41
- Предыдущая
- 41/62
- Следующая
– Nigdy w zyciu nie mozesz byc calkowicie samodzielna! – zawolala Okretka gwaltownie. – Zastanow sie, jakim cudem?! Co ta Basia jest, Horpyna?! Jej maz wezmie kubly ze smieciami i doniesie, gdzie trzeba…
– Nie ze smieciami, tylko z piaskiem.
– … z piaskiem. I doniesie. A ona co? Tez wezmie? A inne ciezkie rzeczy?
– Wynajmie sobie czlowieka, ktory jej przyniesie.
– Aha, akurat. Za co?
– Za pieniadze – powiedziala Tereska ze zloscia i nagle obie zamilkly, patrzac na siebie. Po dlugiej chwili Okretka westchnela jak miech kowalski, poprawila na kolanach dynie i otoczyla ja ramionami. Tereska smetnie pokiwala glowa.
– No popatrz – powiedziala z zalem. – Co to za przeklenstwo jakies, te cholerne pieniadze. Swiat jest idiotycznie urzadzony…
Okretka oparla brode na dyni.
– No dobrze – powiedziala zlowieszczo. – Niech ci bedzie, plyniemy kajakiem, mieszkamy w namiocie. Napadna nas chuligani i co? Nawet miej pieniadze, co z tego? Bedziesz nimi w nich rzucac?
– Pewno by sie nie obrazili – mruknela Tereska. – Glupia jestes, przestan stwarzac trudnosci. Mozna pojsc na kurs dzudo. Mozna miec rzeznicki noz. Albo sprezynowy. Albo stary korkowiec mojego brata… bardzo latwo nim komus wybic oko…
– Albo tresowanego jadowitego weza. Albo rozpylacz. Albo ogrodzic sie drutem kolczastym i puscic prad elektryczny…
– Co ma piernik do wiatraka? Mowilysmy o samodzielnosci, co to ma do rzeczy?
– To, ze ja sie nie podejmuje byc calkowicie samodzielna – oswiadczyla stanowczo Okretka. – W ograniczonym zakresie moge, calkowicie nie! I tobie tez nie radze.
– Ja w kazdym razie sprobuje. Zobaczymy, ile mi sie uda i co z tego wyniknie…
– Moje drogie, czy wam naprawde tak wygodnie z ta dynia na kolanach? – spytala lagodnym glosem pani Bukatowa, stojaca o dwa metry od nich. – Przygladam sie wam co najmniej pol godziny i wyraznie widze, ze z wlasnej inicjatywy do domu z tym nie dojdziecie. Czy wy sie nie widujecie w szkole?
Spotkanie z Basia stalo sie niejako punktem zwrotnym. Uwaga o ambicji padla jak najbardziej na czasie. Tereska ujrzala przed soba cos w rodzaju swiatelka nadziei. Falszywa ambicja… Pewnie, ze falszywa ambicja to zupelne kretynstwo. Jesli ktos tak sie boi, zeby mu korona z glowy nie spadla, to widocznie ta korona slabo siedzi. I spadnie od byle czego i nie ma co sie o nia trzasc.
Niepewnosc co do Bogusia stala sie nie do zniesienia. Musiala czegos sie o nim dowiedziec, dostac jego adres, zrobic cokolwiek, bo inaczej grozilo jej, ze sie udusi, rozleci na kawalki, oszaleje albo zgola umrze. Miala jego zdjecia i niezaleznie od rozwoju sytuacji powinna mu je byla odeslac. Oczywiscie, ze powinna! Oczywiscie, ze w tym celu miala swiete prawo starac sie o jego adres i nie bylo w tym nic ublizajacego.
Oszukuje sie – pomyslala bezlitosnie w przyplywie samokrytycyzmu. – Oczywiscie, ze te zdjecia to tylko pretekst. Oszukuje sie obrzydliwie, reki sobie nie podam…
Podjeta decyzja jednakze i mozliwosc jakiegos dzialania sprawily jej ulge tak wielka, ze postanowila chwilowo pogodzic sie z wlasna, odrazajaca obluda. Nie wiadomo przeciez jeszcze, jak postapi, ale sam fakt, ze bedzie miala jakas swobode wyboru, dzialal ozywczo i pociagajaco. A jakakolwiek wiadomosc o Bogusiu to bylo cos, za czym jej serce i dusza tesknily w sposob nie do opanowania.
Juz wszystko jedno! – myslala z rozpaczliwa determinacja. – Niech sie chociaz czegos o nim dowiem!
Zbyszka wybrala sobie z kilku wzgledow. Po pierwsze, wydawal jej sie bardzo sympatyczny, po drugie, na obozie nalezal do grona najblizszych przyjaciol Bogusia, po trzecie, rowniez wybieral sie na medycyne. Do Tereski odnosil sie na obozie z sympatia i poblazliwie, nie majac jej za zle wyrwania Bogusia z ich grona i absorbowania go soba. Mieszkal niedaleko, we wrzesniu spotkala go na ulicy, dowiedziala sie, ze zostal przyjety na studia, i nic nie stalo na przeszkodzie, zeby mu teraz zlozyc wizyte. Miala nawet dla niego kilka zdjec z obozu.
Wieczor byl zimny, pochmurny i mokry. Pogoda przypomniala sobie wreszcie, ze to listopad, i przestala udawac sloneczne lato. Padal deszcz.
Ociekajaca woda parasolke Tereski, wsrod objawow rozbawienia, ulokowali obydwoje ze Zbyszkiem w wannie. Zbyszek, szczuplutki, niebieskooki blondynek o milej, ruchliwej, rozesmianej twarzy, pelen pogody i radosci zycia, przyjal Tereske tak, jakby nie wyobrazal sobie wiekszej przyjemnosci niz jej niespodziewana wizyta. Tereska zdazyla z wdziecznoscia pomyslec, ze na tym chyba polega dobre wychowanie… Poczestowal ja sokiem pomaranczowym, opowiedzial o pierwszych wrazeniach z Akademii Medycznej, zainteresowal sie, co u niej, wsrod wybuchow smiechu wysluchal relacji z proby dzieciobojstwa i z radoscia podziekowal za zdjecia.
– Dla Bogusia tez mam – powiedziala ozywiona, rozpogodzona Tereska, starannie tlumiac bicie serca. – Podobno on siedzi we Wroclawiu?
– A skad! – odparl Zbyszek i rozesmial sie. – Z Bogusiem jest draka nie z tej ziemi! Przeniosl sie do Warszawy…
– Jak to? – przerwala gwaltownie Tereska, nie mogac opanowac zaskoczenia. – Udalo mu sie? Od kiedy?
– Prawie od poczatku, zaraz w pierwszych dniach pazdziernika sobie zalatwil. Czternastego juz byl pierwszy raz na wykladach. Wyniosl sie od rodzicow, wynajal sobie kawalerke i struga zlotego mlodzienca, tyle ze jest troche nie dla swiata.
– Dlaczego? – spytala Tereska, z pewnym trudem zlapawszy oddech.
– Zakochal sie. Niech skonam, heca jest na miare kosmiczna! Poderwal w „Orbisie” dziewczyne, za ktora jezdzil bez mala po calej Polsce. Kupil jej w tym „Orbisie” miejscowke do Krakowa, bo sam tez jechal i myslal, ze beda jechac razem, tymczasem okazalo sie, ze na te miejscowke jechala jej babcia. Nawiazal stosunki dyplomatyczne z babcia, dowiedzial sie, ze wnuczka udaje sie do Poznania, i prosto z Krakowa powojazowal do Poznania. Okazalo sie, ze w miedzyczasie ona wrocila do Warszawy. Rozne tam byly sceny nie z tej ziemi, z kwiatami i bomboniera wizytowal babcie w Krakowie, zeby zdobyc adres dziewczyny w Warszawie, lgal koncertowo, za asa wywiadu robil, w koncu ja dopadl. Dopadl i przepadl, prawie do rymu… Dostal przyplywu nadludzkich sil albo moze malpiego rozumu, to nie jest rozstrzygniete, i zalatwil sobie to przeniesienie do Warszawy, nie wiadomo jakim cudem. Na wykladach bywa, ale widac, ze cialem obecny, a duchem wrecz przeciwnie… Czy tobie nie zimno?
Koniecznosc opanowania straszliwego dlawienia w gardle i jakiegos przygniatajacego ciezaru w okolicy zoladka, rownoczesna koniecznosc oddychania i utrzymania wyrazu twarzy bez zmian – spowodowaly, ze Tereska dostala dreszczy. Z calej sily zacisnela zeby, zeby uniemozliwic im szczekanie. Tresc wesolego opowiadania Zbyszka nie docierala jeszcze do niej w pelni, na razie wiedziala tylko, ze stalo sie cos okropnego, nastapil jakis kataklizm, katastrofa, trzesienie ziemi, ukladu slonecznego i w ogole calej galaktyki. Na razie trzeba bylo wysluchac do konca, wszystko zniesc, a dopiero potem zaczac myslec.
– Nie, skad – powiedziala z wysilkiem. – To znaczy owszem, troche zmarzlam, bo tak mokro. Ciekawa jestem, jak ona wyglada.
– Moze sie napijesz goracej herbaty?
– Nie, dziekuje, nie warto, zaraz bede musiala isc. Ciekawa jestem, jak ona…
– Szczupla, czarna, musze przyznac, ze nawet efektowna, tylko za mocno sie maluje. Osobiscie nie lubie tego, ale Bogus lubi. Widzialem ich kiedys, Bogus od niej baraniego wzroku nie odrywa. Po oczach widac, ze kompletnie zglupial., Trafilo go jak przed wojna!
Rozesmial sie beztrosko. Tereska wydala z siebie jakies zdlawione skrzypniecie, majace rowniez imitowac smiech. Az do tej chwili miala nadzieje, ze to moze jakas inna, jakas obca, a nie ta, nie wlasnie ta… Poczula, ze nie jest w stanie dluzej sie opanowac.
– Musze isc – powiedziala nerwowo i zerwala sie z krzesla. – Wpadlam tylko na chwile, mam jeszcze mnostwo do zalatwienia. Zadzwon kiedys.
- Предыдущая
- 41/62
- Следующая