Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 38


Изменить размер шрифта:

38

Jej radosna beztroska byla zarazliwa. Mlody czlowiek oprzytomnial, rozesmial sie rowniez i uklonil.

– Chyba pani ma racje – powiedzial. – Pogoda jest rzeczywiscie przesliczna!

Szczescie jasnialo w niej nadal, kiedy biegla do domu, przeskakujac przez kaluze. Miala ochote przy kazdej wybuchac smiechem. Wspomnienie mlodego czlowieka i zyczen starszej pani wzmagalo te jakas aktywna blogosc, wypelniajaca jej wnetrze.

– Twoja corka wyraznie pieknieje – powiedziala do pani Marty jej siostra, ktora przyszla zaraz po obiedzie.

– Cieszy sie, bo dostala magnetofon – odparla pani Marta z usmiechem. – Okretka zdradzila nam, ze Tereska marzyla o nim od dawna.

Poznym popoludniem beztroskie szczescie zaczelo ulegac zmaceniu i pojawil sie w nim element zdenerwowania. Zebrala sie juz cala rodzina, przyszla Okretka, przyszedl okropny kuzyn Kazio, chudszy niz zwykle, bardziej przemadrzaly niz zwykle, z dlugim czerwonym nosem i nowym wypryskiem na twarzy. Piotrus ciotki Magdy zdazyl wlozyc rece w salaterke z salatka i wymiesic ja bardzo porzadnie, Januszek nie wytrzymal i pozarl polowe skorki pomaranczowej z tortu, a Bogusia ciagle nie bylo. Wszelkimi silami Tereska usilowala odwlec chwile rozpoczecia uroczystej kolacji i coraz mniej miala po temu argumentow.

– Czekasz na Bogusia? – spytala polgebkiem na stronie Okretka, wysilki Tereski bowiem, umykajace uwadze calej rodziny, dla niej byly jasne jak slonce.

Nawet Okretce Tereska nie mogla sie przyznac do rozmiarow swojego oczekiwania.

– Nie wiem – odmruknela. – On jest we Wroclawiu, watpie, czy przyjedzie.

– To na litosc boska usiadzmy do stolu, przeciez to dziecko twojej ciotki zlikwiduje cala kolacje! A ja mam taka ochote na faszerowana rybe!

Piotrus usilowal dzgac widelcem jajka w majonezie. Jedna polowke udalo mu sie wypchnac z polmiska na obrus.

– Jak zlamie reke temu gnojowi, to co bedzie? – zainteresowal sie Januszek polglosem.

– Trzeba bedzie jechac z nim do pogotowia i nie zjemy kolacji – odparla pospiesznie Okretka. – Lepiej daj spokoj.

– Dzieciom zostawia sie teraz swobode – zaczal kuzyn Kazio mentorskim tonem. – Wedlug ostatnich odkryc psychoanalizy…

Dzwiek dzwonka przy furtce sprawil, ze Teresce zrobilo sie slabo. Cos w niej wybuchlo. Serce porzucilo klatke piersiowa i ulokowalo sie w gardle, nogi przyrosly do podlogi, a kark zesztywnial, nie pozwalajac odwrocic glowy i spojrzec przez okna na sciezke.

– Tereska, masz goscia! – zawolal z przedpokoju pan Kepinski.

Osobliwy paraliz ustapil nagle i Tereske poderwalo z miejsca. Z najwiekszym wysilkiem opanowala sie, zeby nie runac do przedpokoju jak burza. Byla tak pewna, ze to Bogus, tak bardzo nie mogl to byc nikt inny, ze rozczarowanie spadlo na nia jak grom z jasnego nieba. Jak cios. Jak walaca sie gora. Nagle zachcialo jej sie plakac.

Obiektywnie nawet dosc atrakcyjny Janusz, jako wielbiciel nie natretny, taktowny i sympatyczny, wydal jej sie teraz bezgranicznie obrzydliwy. Poczula, ze nienawidzi go do szalenstwa tylko za to, ze nie jest Bogusiem. Patrzec na niego nie moze. Z trudem wydusila z siebie cos w rodzaju uprzejmego podziekowania za zyczenia i czekoladki. Do ust nie wezmie tych czekoladek!

– Widze, ze jest ostatnia osoba, na ktora czekalismy! – zawolala z wyrazna ulga ciotka Magda, zajeta usuwaniem nozy z zasiegu rak Piotrusia. – Siadajmy wreszcie do stolu!

Ciezka cholera – pomyslala beznadziejnie Tereska, na nic innego bowiem jej umysl nie umial sie zdobyc. Ze szczytow zdenerwowanego szczescia spadla nagle na dno tepej rozpaczy. Bogusia nie ma. I nie bedzie…

Swiat ciemnial, jej prywatne slonce gaslo. Kolaczace sie w niej resztki rozpaczliwej nadziei bladly coraz bardziej. O dziewiatej wieczorem jeszcze mialy jakis cien sensu. O dziesiatej goscie zaczeli sie rozchodzic. O jedenastej nastapil koniec. Koniec imienin, koniec nadziei, koniec swiata…

Do konca Tereska zachowala rozpacz w oczach i pogodny usmiech na ustach, ktory spowodowal bol miesni policzkow. Usmiechala sie jeszcze idac do siebie na gore i dopiero w lazience udalo jej sie uruchomic zesztywniala twarz.

Nazajutrz byla niedziela i nadzieja rozkwitla na nowo. Bogus mogl przeciez przyjechac poznym wieczorem, a w takim wypadku zlozylby wizyte dopiero dzis. Siapiacy deszcz uzasadnial niechec do wychodzenia z domu i mozna bylo spokojnie na niego czekac…

W poniedzialek, po powrocie ze szkoly, Tereska znalazla kartke z zyczeniami.

Zawarte w niej dwa zdania splynely jak balsam na jej ciezko chora dusze. Nagle poczula, ze do tej pory caly czas trwala w okropnym napieciu, z zacisnietymi zebami, sila powstrzymujac nerwowe drzenie, ktore leglo sie jej gdzies w srodku. Ulga, jakiej doznala na widok imieninowej pocztowki, zadzialala niby rozluzniajace lekarstwo.

Wiec jednak! Wiec jednak nie przyszedl nie dlatego, ze nie chcial, ze zapomnial, tylko dlatego, ze siedzi w tym Wroclawiu i widocznie nie mogl przyjechac. I sam tego zalowal, gdyby nie zalowal, toby tak nie napisal, nikt go nie zmuszal! Karte wyslal juz w srode. Jest we Wroclawiu i nie mogl, ale chcial i pamieta.

Mysl, ze i ona bedzie mogla do niego napisac, ze wysle mu te zdjecia, ze bedzie pisala jego nazwisko na kopercie, stala sie dla niej melancholijna pociecha. Bogus nie podal wprawdzie swojego adresu, ale to nic nie szkodzi, na pewno wkrotce napisze znowu. I poda. A moze przyjedzie na Wszystkich Swietych?

W kazdym razie kiedys przeciez przyjedzie…

Pogoda zrobila sie przesliczna, zlocista, jakby to nie byl listopad, tylko wrzesien. Tereska wracala do domu depczac po ostatnich, spadlych lisciach. Czula sie zmeczona i wsciekla.

Nienawidze tych gowniarzy – myslala. – Nienawidze korepetycji. Dlaczego ja sie musze tak meczyc? Nienawidze wszystkiego!

Bogus na Wszystkich Swietych nie przyjechal i do tej pory nie napisal. Nie dal znaku zycia. Krystyna kwitla szczesciem, a czekajacy na nia prawie codziennie narzeczony stanowil zadre w sercu Tereski. Na nia tez moglby tak ktos czekac… Nie ktos, nie ktos. Tylko Bogus! Janusz czekalby nawet trzy razy dziennie, gdyby mu na to pozwolila. Ten idiota, kuzyn Kazio, pewnie tez… Ironia losu.

Najgorsza ze wszystkiego byla bezsilnosc. Nic nie mogla zrobic, niczego sie dowiedziec, na nic nie miala zadnego wplywu. Tereska nienawidzila bezsilnosci. W ostatecznosci, gdyby sie bardzo uparla, mogla zdobyc jego adres przez przyjaciol, przez jakichs znajomych, przez jego rodzine nawet! Ale nie mogla przeciez napisac, skoro on sam tego adresu nie podal, nie mogla sie narzucac tak jawnie, w koncu miala chyba jakas ambicje…

Kilkanascie metrow przed soba ujrzala nagle swoja bardzo daleka kuzynke, Basie, nie widziana od bardzo dawna, przechodzaca przez ulice. Basia, drobna, szczupla, czarna, szalenie zywa, z wysilkiem pchala przed soba gleboki wozek dziecinny i Tereska poczula sie zaskoczona. Dziecko Basi mialo juz trzy lata, nie zmiesciloby sie w takim wozku, czyzby miala nowe? W rodzinie nic o tym nie wiadomo.

Dogonila Basie w momencie, kiedy ta zatrzymala sie przy zejsciu w ulice Dolna i stala patrzac na schodki i jezdnie jakby z wahaniem.

– Jak sie masz? – spytala z ozywieniem Tereska. – Masz drugie?

Zajrzala do wozka i urwala. Wewnatrz znajdowalo sie cos przykryte kocykiem, spod ktorego wystawaly czarne szmaty.

Przez moment Teresce wydalo sie, ze Basia wiezie zwloki noworodka, i zabraklo jej glosu.

– Pan Bog cie zeslal! – wykrzyknela Basia, wyraznie wsciekla. – Jak sie masz? Na litosc boska, pomoz mi tedy jakos zjechac! Zeby to wszyscy diabli wzieli!!!

– A co to jest? – spytala przerazona Tereska, usilujac ochlonac. – Dziecko?!

– Jakie tam dziecko! Dziecko bym przykrywala szmatami do podlogi?! Masz zle w glowie. Piasek.

– Co?

– Piasek.

– Jaki piasek? Dlaczego…

– Nie wiesz, co to jest piasek? Zwyczajny piasek, z budowy. Dlatego przykrywam. Ciezkie to jak sto piorunow. Pomoz mi zjechac na dol chociaz z tej najwiekszej pochylosci! Och, szlag mnie chyba trafi!

38
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы