Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 39
- Предыдущая
- 39/62
- Следующая
Tereska uznala, ze zbyt wielu rzeczy naraz nie rozumie, przestala wiec pytac i przystapila do dzialania.
– To nie tedy przeciez, daj spokoj tym schodom! Zlecimy razem z wozkiem! Tamtedy, przy jezdni!
Basia spojrzala, cofnela wozek, ktorego przednie kola byly juz na samej krawedzi stopnia, i skierowala sie w strone jezdni, prowadzacej w dol. Wzdluz jezdni szedl bardzo waski chodniczek, oddzielony od trawnika kraweznikiem.
– Robimy remont – powiedziala Basia.
– Przestawiamy scianke, przerabiamy kuchnie i lazienke. Wszystko nam sie udalo kupic z wyjatkiem piasku. Piasek trzeba ukrasc. Przedtem bralam z budowy tam, na dole, niedaleko nas, ale juz caly zuzyli i teraz kradne z budowy tu zaraz, za Pulawska.
Tereska milczala, poniewaz odebralo jej glos. Basia miala dziki obled w oczach.
– Udaje, ze sie bawie w piasku z Jureczkiem, i wsypuje do kubelkow od smieci na wozku. Nic innego nie mam. Jureczka zostawiam potem u jednej znajomej baby. A. ludzie juz robia i poganiaja nas, zeby predzej, bo im ciagle brakuje. Mowie ci, pieklo!
Wspolnymi silami skrecily i ustawily wozek jednym kolem na chodniczku, a drugim na wydeptanym trawniku. Przytrzymujac go, zaczely schodzic w dol.
– Alez to potwornie ciezkie! – zauwazyla Tereska. – To wazy chyba ze sto kilo!
– Co najmniej – przyswiadczyla ponuro Basia. – To znaczy, scisle biorac, piecdziesiat. Obliczylam.
– I codziennie tak chodzisz?
– Dwa albo trzy razy obracam.
Tereska podtrzymala zsuwajace sie kolo.
– No dobrze – powiedziala niepewnie. – A twoj maz?
– Moj maz! – wrzasnela Basia z furia. – Moj maz to jest wstretna swinia!!!
W jej oczach zablysly lzy wscieklosci, gwaltownie szarpnela wozkiem, trafila kolem na nierownosc i, w nieopanowanym szale popchnela go z calej sily. Ciezki wozek przeskoczyl przez nierownosc i wymknal jej sie z rak.
– Ostroznie! – krzyknela Tereska. – Rany boskie!
Wozek zjechal z chodniczka i ruszyl w dol, w zdumiewajacym tempie nabierajac szybkosci.
– Lap go!!! – krzyknela dziko Basia.
Nie baczac na nadjezdzajace samochody, Tereska runela za wozkiem. Miala jeszcze tyle przytomnosci umyslu, ze wpadla na prawy chodnik. Nadspodziewanie dobrze wywazony wozek, zachowujac rownowage, prul jezdnia przed siebie w dol jak szatan. Zjezdzajace z gory samochody, ujrzawszy niespodziewanie osobliwy pojazd, hamowaly z przerazliwym wizgiem. Basia, nie mogac tak od razu przedostac sie przez jezdnie, zostala kilkanascie metrow w tyle.
Z dolu, ta sama strona ulicy, nadchodzila Okretka. Zalatwila wlasnie pomyslnie u ogrodniczki zakup korniszonow i dyni, po ktore zostala wyslana, i wracala, uginajac sie pod ciezarem nabytych produktow. Z daleka zobaczyla Tereske w towarzystwie kuzynki, schodzaca w dol z dziecinnym wozkiem. Kuzynke znala, wiedziala, ze ma dziecko, wieku dziecka nie pamietala, wiec wozek jej nie zdziwil. Ucieszyla sie teraz, myslac, ze Tereska pomoze jej dzwigac te okropne ciezary, dynia bowiem byla tak wielka, ze nie zmiescila sie do siatki, musiala ja niesc w objeciach, do korniszonow zas i innych warzyw przydalaby sie trzecia reka. Zatrzymala sie na chwile, zeby sobie to wszystko poprawic, bo czula, ze za chwile cos zgubi. Kiedy spojrzala znow ku gorze, ujrzala widok wstrzasajacy.
Srodkiem jezdni grzmial w dol samotny wozek, nabierajacy coraz wiekszej szybkosci. Za nim z rozwianym wlosem pedzila Tereska, za Tereska zas, w pewnej odleglosci, Basia. Obie wydawaly dzikie okrzyki. Nieliczni przechodnie zatrzymywali sie, rowniez krzyczac i machajac rekami. Okretka zamarla w bezruchu.
Tereska dostrzegla ja w chwili, kiedy wozek przejezdzal obok.
– Lap go, rany boskie!!! – wrzasnela.
– Trzymaj go! Rusz sie!
Dziecko! – mignelo w glowie Okretki.
– Chryste Panie, to dziecko sie zabije!
Upuscila siatki, torby i dynie i runela w dol. Widowisko stawalo sie coraz bardziej malownicze. Wozek z tajemniczych przyczyn zamiast pojechac prosto i wpasc na chodnik, skrecil razem z jezdnia, tyle ze nieco bardziej i jechal teraz lewa strona. Samochody jadace w gore hamowaly z wizgiem, poslizgiem i w dziwnych pozycjach. Jeden z nich nie zdazyl usunac sie z drogi rozpedzonej machiny i dotknal lekko tylu wozka.
To wystarczylo, wozek gwaltownie skrecil jeszcze bardziej w lewo i z jakims dziwnym, metalicznym brzekiem runal na latarnie. Z kupy szczatkow wyskoczylo jedno kolo, ktore w lekkich podskokach popedzilo dalej.
Okretka dopadla szczatkow pierwsza i zrobilo jej sie slabo. Kolana ugiely sie pod nia, w oczach jej pociemnialo, oparla dlon i glowe o latarnie, nie majac odwagi spojrzec na rezultaty tej straszliwej katastrofy. Ulica przedtem wydawala sie prawie pusta, ale nie ma w Warszawie tak pustej ulicy, zeby w razie sensacji nie zebral sie na niej natychmiast jesli nie tlum, to przynajmniej tlumek ludzi. Z samochodow powyskakiwali kierowcy i pasazerowie. Kierowca, ktory tracil wozek, zatrzymal sie nieco dalej i bronil sie przed linczem. Z rozlegajacych sie okrzykow mozna bylo mniemac, ze sprawca dramatu nie ujdzie z zyciem.
Tereska dopadla Okretki.
– O Jezu – jeknela, ciezko dyszac. – Kompletna ruina!
– To jest matka?!!! – ryczal ktos. – To jest bydle, nie matka! Jej wina!
– O Jezusie Maryjo, dziecko zabili!!! – wyl przenikliwe jakis glos. – O Jezusie Maryjo!
– Gdzie ona jest?!
Inne okrzyki, ostrzejsze tak w formie, jak i w tresci, wskazywaly na rosnaca nieprzychylnosc tlumu. Tereska, nie czujac sie winna, nie zwracala na to uwagi. Ujrzala stan Okretki i natychmiast zorientowala sie, w czym rzecz.
– Uspokoj sie, ty glupia! – zawolala goraczkowo, usilujac oderwac ja od latarni. – Co cie to obchodzi?! Tam nie bylo zadnego dziecka! Tam byl piasek!
Okretka podniosla glowe i spojrzala blednie.
– Co? Jak to?
– Piasek! I kubelki na smieci! Nie bedziesz przeciez rozpaczala nad kubelkami od smieci! Opanuj sie! Patrz logicznie!
Ostatnie zadanie bylo duzym skrotem myslowym. Oznaczalo ono, ze Okretka ma popatrzec uwaznie, dostrzec pogniecione kubelki, rozsypany piasek i rozrzucone czarne szmaty i wydedukowac logicznie, ze po pierwsze, dziecka z czyms takim sie nie wozi, a po drugie, nie byloby dla niego miejsca. Zreszta, wyraznie widac, ze zadnego dziecka nie ma.
Zgromadzony tlum, w stanie narastajacego wzburzenia, nie patrzyl logicznie. Okrzyki stawaly sie coraz bardziej krwiozercze, przy czym agresywnosc najwyrazniej w swiecie kierowala sie przeciwko Teresce, ktora wszyscy widzieli lecaca z krzykiem za wozkiem i ktora brano za wyrodna matke. Jej wiek wzmagal potepienie.
Z dolu szybkim krokiem nadszedl milicjant. Rownoczesnie z nim przez rozwscieczona gromade przedarla sie Basia. Dostrzegla przedstawiciela wladzy i jednym rzutem oka ocenila sytuacje. Oderwala Tereske i Okretke od latarni.
– W nogi! – szepnela rozkazujaco. – Milicjant jest! Piasek!!!
Tereska zaniechala prob zmierzajacych do wyjasnienia sprawy. Slowa Basi uprzytomnily jej nagle ogrom zawartych w wydarzeniu komplikacji. Bez namyslu i bez chwili wahania chwycila Okretke za reke, sila wywlokla ja z tlumu i poderwala do biegu.
– Korniszony!!! – wrzasnela Okretka, wyrywajac sie. – Zostawilam korniszony! I dynie!
– Gdzie?!
– Tam!
Dziwacznie porozmieszczane samochody jeszcze staly, zagradzajac droge nadjezdzajacym. Na jezdni panowala Sodoma i Gomora. Tlum rzucil sie na milicjanta, usilujac wyjasnic mu, co sie stalo, i wymoc na nim natychmiastowe aresztowanie zwyrodnialej zbrodniarki. Milicjant ostroznie jal ogladac szczatki wozka; wszyscy wokol zastygli z zapartym tchem, nie odrywajac oczu od jego rak.
Dzieki temu Okretka, Tereska i Basia, nie zauwazone, przedostaly sie na druga strone ulicy, przebiegly kilkadziesiat metrow, chwycily upuszczone przez Okretke siatki i peknieta dynie i podazyly w strone bazaru. Na schodkach za bazarem poczuly sie bezpieczne.
– No to mam z glowy – powiedziala Basia z posepna satysfakcja. – Wozek szlag trafil, nie mam czym wozic, a w rekach nosic nie bede. Niech sobie Maciek robi, co chce!
- Предыдущая
- 39/62
- Следующая