Выбери любимый жанр

Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 8


Изменить размер шрифта:

8

– Zupelnie tak, jakby Marcin mial cztery lata – wtracilam – i musial trzymac sie jej spodnicy!

– Uczepilas sie akurat nie tego zdania, ktore mnie wydalo sie wazne… – zaoponowala mama. – Ona powiedziala mi zupelnie wyraznie: "Marcin bardzo sie tu nudzi…" i ty sie nad tym zastanow, Mada! Dla tego jednego zdania powtorzylam ci cala rozmowe… On sie nudzi, rozumiesz?

– Rozumiem. Do tego wniosku doszlam juz tysiac razy, mamo! I dlatego rowniez powiedzialam ci na samym poczatku, ze Marcin mnie nie kocha! Marcin po prostu spedza ze mna czas.

Mama wstala z krzesla i podeszla do mnie. Jednym palcem podniosla mi brode do gory i stwierdzila zaskoczona:

– Jestes rozsadna, wiesz?

Sierpien nie skapil nam cudownych dni. Wszystkie chwile spedzane z Marcinem kolekcjonowalam starannie w pamieci, cieszylam sie kazda. Byl to jakis kredyt, ktory pozwolilam sobie wziac od zycia – postanowilam sie cieszyc tym, co mam, zmartwienia zostawic na pozniej. Starannie ukrywalam przed Marcinem moje uczucia. Bylam w stosunku do niego jadowita, zgryzliwa i w ciaglej opozycji. Nie pytalam o nic. Ach, nie! Raz uleglam pokusie i zadalam mu pytanie dotyczace ubieglego roku…

Bylo bardzo goraco i wracalam z siatkowki nieludzko zmordowana. Przy "Parasolach" spotkalam Marcina. Bylam zgrzana, zakurzona, kazdy wlos sterczal mi w inna strone. A on szedl naprzeciwko mnie odprasowany i wytworny. W reku trzymal ksiazke, ktorej tytulu w pierwszej chwili nie spostrzeglam. Zawahalam sie, kiedy zaproponowal, zebysmy usiedli na chwile pod parasolem i wypili po szklance soku pomidorowego.

– Sok jest historia nieslychanie kuszaca, ale wygladam okropnie!

– Wygladasz, ale to przeciez nic nie szkodzi. Jestes na wakacjach, a nie na przyjeciu u krolowej angielskiej!

– Ty tez jestes na wakacjach… – popatrzylam na jego nieskazitelne biale tenisowki.

– Ja to co innego… – mruknal niechetnie – spojrz!

Wyciagnal w moja strone ksiazke. Byl to podrecznik historii. Zrobilo mi sie glupio.

– To chodzmy na ten sok – zgodzilam sie szybko. Usiedlismy przy stoliku i wtedy zapytalam:

– Wlasciwie z czego cie obcieli? Z historii?

Nie odpowiadal dlugo, wiec dorzucilam gwaltownie: – Nie chcesz, to nie mow! Mozemy uwazac, ze tego pytania nie bylo.

– Bylo to pytanie. Jeszcze ciagle mam je w uszach – odparl. – Zasadniczo obcieli mnie z matematyki. A poza tym…

– Poza tym? – chcialam mu ulatwic swoim obojetnym tonem.

– Niewazne.

Z tym juz sie nie moglam zgodzic.

– Bardzo wazne wlasciwie. Glupio stracic rok.

– Pewnie, ze glupio. Ale stracilem go i jezeli teraz zaczne rozpamietywac te sprawe, w niczym nie zmieni to sytuacji… Zmeczyla cie siatkowka, co?

– Nie mozna na tym boisku grac w samo poludnie. Slonce piekielne!

– Opalilas sie jeszcze bardziej, jestes juz zupelni czarna!

– Mozliwe, ale na nosie zaczyna mi schodzic skora!

– Czemu nie posmarujesz kremem?

– Smaruje, ale to nic nie pomaga! Wyjelam z torby tubke kremu i juz chcialam wycisnac odrobine na palec, kiedy Marcin wyjal mi go z reki.

– Poczekaj…

Najpierw starannie doprowadzil do porzadku zmietoszona tubke.

– No, daj ten nos… – powiedzial zblizajac natluszczony palec do mojej twarzy.

Obiecalam sobie solennie, ze tym razem nie zamkne oczu, zeby nie ogarnely mnie znowu wrazenia podobne do tych, ktorym uleglam wtedy, kiedy zdejmowal mi pajaka z wlosow. Marcin nie poprzestal na nosie. Delikatni rozsmarowal mi krem na czole i na policzkach. Przypomnial mi sie nasz Julek, ktory kupowal litry olejkow dla Marianny. Spojrzalam na Marcina. Sciagnal brwi, zmarszczyl nos i bez cienia entuzjazmu wklepywal mi krem czubkami palcow.

– Nawet fachowo… – przyznalam.

– Moja mama zawsze tak robi… – rozesmial sie.

– Twoja mama jest bardzo ladna!

– Prawda? – ucieszyl sie. – Ja tez tak uwazam! Jest chyba nawet wyjatkowo przystojna! I jest dobra, wiesz? – powiedzial cieplo. – Nie masz pojecia, jaka ona jest dobra!

– Robi wrazenie wymagajacej. Nie wiem, moze sie myle?

– Jest wymagajaca, ale to wyplywa z czego innego… Staram sie zrozumiec jej wymagania, chociaz chwilami to diabelnie trudna sprawa. – Wytarl palce w bibulke. – Czy mniej cie teraz pali twarz?

– O wiele mniej!

– Nie siedz dzis wiecej na sloncu, Mada. Moze bysmy po obiedzie poszli do lasu poszukac galezi, jak myslisz?

Lubilismy oboje podmokle laki, ktore z jednej strony jeziora ciagnely sie szeroka plaszczyzna, intensywnie zielone, rozlegle, siegajace az do ciemnej sciany lasu. Mozna bylo dojsc do niego inna droga, wydeptana i sucha, ale mysmy chodzili zawsze lakami. Mlode, zielone zaby wyskakiwaly nam spod nog przy kazdym kroku, szlismy boso, Marcin wydawal mi sie tam zawsze jakis zwyczajniejszy, bardziej podobny do Tomasza czy Julka. W lesie szukalismy powyginanych korzeni, pokracznych galezi, ktore swoim ksztaltem przypominaly nam ludzi, zwierzeta i przedmioty.

Tego dnia Marcin zapytal mnie nieoczekiwanie:

– Czy Tomasz prosil cie na swoje urodziny?

– Prosil mnie… ale chyba nie pojde.

– Dlaczego?

– Bo ja wiem? Nie mam ochoty po prostu.

Marcin uwaznie ogladal podniesiony przed chwila korzen. Odwracal go na wszystkie strony i usilowal dopatrzec sie w nim czegos.

– Nic mi on nie przypomina! – odrzucil korzen miedzy krzaczki jagod. – Mnie Tomasz rowniez zaprosil.

Jezeli Tomasz chcial mnie zastrzelic tym posunieciem i jezeli Marcin chcial mnie zastrzelic ta wiadomoscia, udalo im sie to na sto procent!

– I co? – spytalam metnie.

– Nic. Spotkalem Tomasza po odprowadzeniu ciebie, no i zaprosil mnie na urodziny. Mowil mi, ze ma przyjechac jakis jego kolega Alfred…

– Adam!

– Moze Adam, nie pamietam! Ma przyjechac, przywiezc magnetofon i niezle podobno tasmy! Mozna by potanczyc! Moze jednak zmienisz zdanie i pojdziesz?- zapytal.

Pomyslalam, ze jezeli zmienie zdanie i pojde, to Marcin bedzie wiedzial, ze robie to dla niego.

– Nie, wiesz, ja nie pojde! – zdecydowalam.

Podniosl z ziemi nastepny okaz.

– Ten jest podobny do kaczki, spojrz! Tu ma szyje i glowe, prawda? A tu nozki… Ja nawet mam ochote pojsc!- odrzucil korzen i siegnal po nastepny.

– Idz i opowiesz mi potem, jak bylo! Dlaczego nie zostawiles tej kaczki?

– Bo byla zbyt podobna do wrony! Dobra, pojde i opowiem ci, jak bylo.

Mialam nadzieje, ze Marcin zacznie mnie w koncu namawiac. Ale w ciagu trzech dni, ktore uplynely do urodzin Tomasza, nie rozmawialismy wiecej na ten temat. Nie mialam juz odwrotu. A jednak stalo sie tak, ze bylam u Tomka. Po prostu dostojny jubilat osobiscie zjawil sie po mnie okolo godziny szostej.

– Juz od godziny ubaw po same uszy, a ciebie nie ma! Prosze ja namowic! – zwrocil sie do mojej mamy. – Czy to jest sens tak siedziec w domu?

– Nie ma sensu – stanela po jego stronie mama. – Namawiam cie, Mada, slyszysz? Tomasz mieszkal niedaleko nas.

– Nie mozna robic z siebie pustelnicy! – tlumaczyl mi po drodze. – Co ci z tego przyjdzie? A poza tym ten twoj poeta-katastrofista tkwi przy butelce i pije!

Stanelam jak wryta.

– Pije?

– No! Wyrwali mi sie z Adamem i przyniesli pol litra. Nie bylo amatorow, wiec ciagna sami. Powinnas go pilnowac!

– Ani on nie potrzebuje nianki, ani ja sie na nianke nie nadaje… Tomasz, przepraszam cie bardzo. Wracam do domu.

– Przeciwnie, Mada, musisz isc. Moze on sie zreflektuje! Nie wie, ze poszedlem po ciebie, a ja… poszedlem glownie dlatego…

– Przeceniasz moje wplywy. Nie mam zadnych! Nie opieralam sie jednak, kiedy Tomasz wzial mnie pod reke i pociagnal w strone furtki. Pokusa, zeby zobaczyc Marcina, zeby zobaczyc go wlasnie teraz, byla zbyt silna.

– Glupio to wszystko wypadlo! Poprosilem go, bo chcialem ci zrobic przyjemnosc, Mada. Tymczasem on przyszedl, a ty nie… nic z tego nie rozumiem!

– Nie bede ci tlumaczyc, dobrze? – serce bilo mi idiotycznie, kiedy zblizalismy sie do drzwi. Tomasz poklepal mnie lekko po ramieniu.

8
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Siesicka Krystyna - Zapalka Na Zakrecie Zapalka Na Zakrecie
Мир литературы