Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 7
- Предыдущая
- 7/36
- Следующая
Padal deszcz, popoludnie mialam zamiar spedzic w domu. Mama grala w canaste u rodzicow czarnej Inez, Ala i jej paczka okupowala werande w sasiednim domu. Otworzylam okno, przykrylam sie kocem i ulozylam na swoim lozku z zamiarem przestudiowania zaniedbanej ostatnio prasy. Lubie deszcz, zwlaszcza jezeli nie musze na nim moknac. Czytalam wlasnie jakies opowiadanie w "Ty i ja", kiedy zjawil sie Marcin. Przygladalam mu sie zaskoczona ta wizyta. Marcin nigdy nie przychodzil do mnie.
– Nie, nie podnos sie, Mada, wpadlem tylko na chwile…
Zdjal ociekajacy deszczem plaszcz. Odrzucilam pisma w drugi kat lozka, podwinelam nogi i usiadlam wygodnie opierajac sie o poduszke.
– Tam jest wolne krzeslo, Marcin…
– Dziekuje! – powiedzial i zupelnie automatycznym gestem zebral rozrzucone na kocu pisma. Polozyl je na krzesle, ktore mu zaproponowalam, a sam usiadl na lozku na wprost mnie.
– Moge zapalic, Mada?
– Jasne.
Przez chwile ogladalismy kolka szarego dymu, potem jego dlugie smugi.
– Czytalas, zanim przyszedlem? – zapytal wreszcie.
– Tak. Opowiadanie w "Ty i ja". Nic nadzwyczajnego.
– "Ty i ja" – powtorzyl Marcin i wypuscil z ust szereg kolek drobnych i rowniutkich, jakby wymierzonych cyrklem. Spojrzal w okno. – Co za cholerna pogoda! – skonstatowal odkrywczo.
– Czy doprawdy dopiero w tej chwili spostrzegles, ze pada deszcz?
– Po Koscielnej woda plynie strumieniami, doslownie nie mozna przejsc! Nie… zauwazylem to juz dzis rano…
– Co ty powiesz? – zdziwilam sie grzecznie.
– Tak – rozesmial sie – ma sie te latwosc prowadzenia konwersacji, prawda? Czekaj, Mada… pajak chodzi ci po wlosach…
Przechylil sie w moja strone, zeby zdjac pajaka. Pierwszy raz bylismy tak blisko siebie, z dala od ludzkich spojrzen, zdani tylko na laske wlasnych instynktow. Pomyslalam o tym przymykajac oczy. Poczulam kazdy milimetr kwadratowy swojej skory, ogarniajace cieplo, oczekiwanie, zatrwazajaca swiadomosc obecnosci Marcina… Byla w tym wszystkim jakas bezwzglednosc, bo nad zadnym z doznawanych wrazen nie umialam zapanowac. Umialam tylko pytac sama siebie bezladnie i uporczywie: czy to jest milosc? Czy to jest wlasnie milosc?
– Malutki pajaczek – powiedzial Marcin wracajac na swoje miejsce – spojrz!
– Wyrzuc go! Nie cierpie pajakow!
Wysunal reke za okno i strzasnal pajaka. Potem poprawil sie w swoim kacie. Najwyrazniej nie spieszyl sie do domu, ta chwila, na ktora wpadl, byla dluga. A ja tak chcialam zostac sama i pomyslec spokojnie. Nie moglam
myslec przy nim. Przymknelam oczy, zeby chociaz nie patrzec na Marcina i zebrac w jednoznaczna calosc rozkojarzone uczucia. Ale i to sie nie powiodlo. Marcin byl przy mnie, powieki nie staly sie bariera, ktora moglabym odgrodzic sie od niego.
– Przeszkadzam ci… – powiedzial Marcin nie ruszajac sie z miejsca.
– Nie, nie, skad…
– Widze, ze ci przeszkadzam. Powiedz prawde!
– No wiec tak. Przeszkadzasz mi…
Wstal natychmiast.
– Moglas powiedziec od razu! Dlaczego tego nie zrobilas? Balas sie, ze bedzie mi przykro?
– Tak – przyznalam.
– Alez, Mada! Widzisz przeciez, ze nie mam cienia zalu! – energicznie sciagnal pasek nieprzemakalnego plaszcza. – No, to do jutra!
– Do jutra… rano ide na rynek, targowy dzien…
– Drecza cie jednak wyrzuty sumienia, ze kazesz mi wyjsc w taki deszcz? – rozesmial sie Marcin. – W porzadku! Bede i ja na tym rynku, zebys wiedziala, ze to wszystko nie obeszlo mnie tak strasznie!
Wyszedl. Zostalam sama i moglam zaczac swoje drobiazgowe obliczenia. Ulamki wrazen dobrych i zlych dodawac do siebie, odejmowac. Ale zeby dokonac takich dzialan na ulamkach, trzeba dla nich przede wszystkim znalezc wspolny mianownik. Ja go nie mialam. Usiadlam na lozku i wyjrzalam przez okno. Widzialam, jak Marcin coraz bardziej oddala sie od naszego domu, jak znika za rogiem ulicy Koscielnej. I nagle ogarnela mnie tesknota. Najprawdziwsza, zwyczajna tesknota. Bardziej przeczulam, niz zrozumialam, ze to jest mianownik i ze moge rozpoczac teraz swoje obliczenia.
Bardzo lubie duze miasta, ruchliwe ulice i wiecznie zapedzony tlum. A jednak male letniskowe osiedla maja specyficzny urok: tam nikt sie nie spieszy, ludzie sa weseli, nosza pogodne twarze i barwne ubrania, interesuja sie sprawami blahymi, ktorych w swoim miescie w ogole by nie dostrzegli. Male zycie. To jest wrazenie na pewno bardzo pozorne, bo zadne zycie nie jest male. Moze byc jedynie dobre albo zle. Tak sadze. A jednak spotkanie Marcina w tych zmniejszonych, zwezonych moze raczej ramach, podlegalo na pewno jakiejs dysproporcji. To bylo tak, jakby aparat odbiorczy rejestrujacy moje wrazenia pracowal w nieustajacym zblizeniu, wyolbrzymiajac Marcina, podczas gdy tlo pozostawalo malutkie.
Bylam Marcinowi obojetna. Kiedy dziewczyna marzy o milosci, kiedy wychodzi jej naprzeciw, nigdy nie liczy sie z taka mozliwoscia. A moj Marcin byl ironiczny, skryty i w jego stosunku do mnie nie bylo nawet odrobiny ciepla. Zyczliwosc i tolerancja – to bylo wszystko, co otrzymywalam w zamian za utrwalajace sie ciagle uczucie. Nie chcialam zdobywac Marcina, to bylo dobre na poczatku, dobre tak dlugo, dopoki moglo nazywac sie zartem. Nie mialam w sobie nigdy cech zdobywcy, przeciwnie – zawsze sama chcialam byc twierdza! Mama byla jak sejsmograf. Ilekroc Alusia lub ja przezywalysmy jakies osobiste trzesienie ziemi, skomplikowana aparatura mamy notowala to natychmiast. Nigdy nie robilam tajemnicy z tego, ze spotykam sie z Marcinem czesciej i chetniej niz ze swoja dawna paczka. Po pierwsze – nie mialam nic do ukrywania, po drugie – bylo to niemozliwe. Mama pozwalala nam spedzac czas zupelnie dowolnie, mialo to byc rekompensata za dosc rygorystyczny zywot, ktory kazala nam wiesc w domu. Sama przedpoludnia spedzala na plazy razem z matka Miski, po obiedzie chodzily na kawe, grywaly w canaste z rodzicami Inez. A jednak mama miala oczy otwarte i zawsze swietnie wiedziala, gdzie podziewa sie Alka i co robie ja! Do Marcina odnosila sie zupelnie inaczej niz do Tomasza, Julka czy Macka. Spostrzeglam, ze lubila przygladac mu sie z boku, kiedy nie widzial tego, ze przerywala rozmowe, jezeli bylismy w poblizu, po to jedynie, aby posluchac tego, co Marcin mowi do mnie, i tego, co ja mu odpowiadam.
Ktoregos wieczoru odlozyla ksiazke i po chwili zamyslenia powiedziala po prostu: – To musi byc bardzo ciezka historia kochac sie w Marcinie…
Nie sililam sie na obojetnosc wobec tego tematu.
– Skad wiesz?
– Tak mi sie wydaje… on jest taki… – przechylila glowe i zastanowila sie przez chwile – taki zamkniety, zimny, moze nawet bezwzgledny! Nie bardzo moge zrozumiec, dlaczego wybralas wlasnie jego? Wydaje mi sie, ze bedziesz miala sklonnosci do utrudnienia sobie zycia!- usmiechnela sie zabawnie. – Przepraszam cie bardzo, kochanie, odziedziczylas to po mnie!
– Juz utrudnilam sobie zycie, mamo! Marcin nie kocha mnie przeciez…
Odwrocila glowe i spojrzala zaskoczona.
– Tak sadzisz?
– Wiem.
Przygladala mi sie z zastanowieniem.
– Hm… to przykre… ale czy przypadkiem… no, nic…- urwala i po chwili zapytala spokojnie – on nie zdal matury, wiesz cos na ten temat?
– Malo. A ty?
– Ja tez wiem malo… – przyznala, ale w jej glosie bylo cos, co kazalo mi przypuszczac, ze wie jednak wiecej niz ja.
– Co ty o tym slyszalas, mamo?
To dziwne. O wiele latwiej i szczerzej rozmawialam z nia, kiedy byla wypoczeta, opalona, nasycona powietrzem i towarzystwem, ktorego nie miala w ciagu roku. Mama- zagoniona, nieprzystepna, pochlonieta praca i domem, pospieszni zmieniajaca biurowa sukienke na byle jaki laszek przeznaczony na donoszenie – byla ostatnia osoba, z ktora chcialo mi sie rozmawiac o swoich sprawach.
– To, co slyszalam- powiedziala – jest bardzo niepelne. Nic z tego nie wynika! Kiedys spotkalysmy sie z jego matka w cukierni, pilysmy razem kawe, bo ja z kolei nie mialam gdzie usiasc i ona zaproponowala mi miejsce przy swoim stoliku. Rozmawialysmy ot tak sobie, o wszystkim. O trudnosciach, klopotach. Mowila, ze sie bardzo martwi o Marcina, ale kiedy chcialam naklonic ja do powiedzenia czegos wiecej, schowala sie jak slimak do skorupki. Wspomniala cos o tej maturze, owszem, ale z tego wszystkiego wynikalo, ze oblana matura Marcina nie jest jeszcze jej najwiekszym zmartwieniem. Nie ma tu zadnych znajomych w Osadzie i nie szuka ich, poniewaz chce odpoczac po ciezkich przejsciach. Jest wykonczona nerwowo! Tak mi wlasnie powiedziala, uzyla tego zwrotu. Kiedy napomknelam cos na wasz temat, po prostu powiedzialam, ze widujecie sie dosc czesto… ona tak sie jakos najezyla… "Och tak – powiedziala – wiem o tym! No, coz… Marcin bardzo sie tu nudzi i nie jestem w stanie utrzymac go przy sobie!"
- Предыдущая
- 7/36
- Следующая