Выбери любимый жанр

Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 9


Изменить размер шрифта:

9

– Nie denerwuj sie tylko…

Marcin zauwazyl nas od razu. Odstawil szklanke, ktora wlasnie podal mu Adam, przesunal sie pomiedzy tanczacymi parami i podszedl do nas.

– W twoje rece! – powiedzial Tomasz i wsunal moja dlon w reke Marcina. – Przywloklem na sile – dorzucil

– nie chciala przyjsc za Boga! – Bylam mu wdzieczna za te lojalnosc.

– Nie przypuszczalem, ze sie wybierzesz… – powiedzial Marcin, kiedy Tomek oddalil sie od nas. Wyczulam w jego glosie oprocz zdziwienia takze i cos z urazy.

– Przykro mi w takim razie, ze zawiodlam twoje nadzieje – odparlam chlodno.

Marcin objal mnie i przez chwile tanczylismy w milczeniu. Coraz podchwytywalam niespokojny wzrok Miski, zaciekawione spojrzenia Marianny, zlosliwe usmieszki Ewy. Chlopcy zachowywali sie normalnie. Przy twiscie, ktorego, jak sie okazalo, Marcin tanczyl po mistrzowsku, nie zalowali mi dopingu. Potem usiedlismy we dwojke przy stoliku, przy ktorym stal Marcin, w chwili kiedy wchodzilam z Tomaszem. Wzielam do reki odstawiona przez niego szklanke, zeby powachac pomaranczowy plyn. Marcin zrozumial to widac inaczej. Gwaltownym ruchem wyrwal mi szklanke z reki.

– Dlaczego? – zbuntowalam sie blyskawicznie.

– Bo nie.

– Dlaczego nie?

– Bo nie. Ja ci nie pozwalam! Rozesmialam sie. Nigdy nie pilam i nie mialam na to najmniejszej ochoty.

– Ty mi nie pozwalasz?

– Jestes tu ze mna!

– Nie jestem tu ani z toba, ani dla ciebie, Marcin!

Dostrzeglam w jego spojrzeniu niepohamowana zlosc. Oddal mi szklanke.

– A jednak w jakis sposob czuje sie za ciebie odpowiedzialny – powiedzial sucho.

– Radzilabym ci odpowiadac w pierwszym rzedzie za samego siebie. Ja nie zgine.

– Ja tez nie zgine, mozesz byc spokojna.

– Totez nie lekam sie wcale – odstawilam szklanke, w ktora wpatrywalam sie uparcie. – To nie jest gest pokory – zaznaczylam – to zaledwie prosta uprzejmosc!

– Nie chodzilo mi o nic wiecej – odparl. – Pokory nie lubie, uprzejmosc cenie. Zatanczysz?

Tomasz nie zatrzymywal nas, kiedy kolo osmej zaczelismy sie zbierac do wyjscia. Szlismy wolno w strone kortow, tam gdzie miedzy drzewami blyskaly swiatla w oknach Bistro. Marcin pogwizdywal, bzyczace chrabaszcze przelatywaly ponad naszymi glowami. Wieczor byl cieply i spokojny.

– Zajdziemy? – spytal Marcin spogladajac w strone cukierni.

– Dobrze.

Zeszlismy na sciezke prowadzaca do wejscia, ale przed samym domem przystanelismy na chwile, zeby skontrolowac stan naszych finansow. Marcin stal tylem do drzwi, wiec ja pierwsza zauwazylam jego matke wychodzaca z Bistro. Uklonilam sie, jak zwykle nie panujac nad tym okropnym dygiem, z ktorego mialam juz pelne prawo zrezygnowac. Matka Marcina spostrzegla to widac, bo odpowiedziala mi na ten uklon rozbawionym usmiechem. W tym samym momencie zauwazyla stojacego obok mnie Marcina. I zaraz – kamienna twarz… ostry wzrok… "Wszystko to jest skierowane przeciwko mnie – pomyslalam – poniewaz Marcin osmiela sie byc ze mna!" On takze zauwazyl ja w tej chwili. Przygryzl warge.

– Nie za pozno to? – spytala.

– Jest dopiero osma… – powiedzial Marcin spokojnie, ale w jego glosie bylo jakies szczegolne napiecie. Zblizyla sie do niego, jakby wiedziona instynktem.

– Piles? – zapytala ostro, zblizajac twarz do twarzy Marcina.

– Wiesz przeciez. Bylismy u Tomasza.

– Pytam sie, czy piles?

– Malo. Minimalnie!

Patrzyla na nas z wyraznym niezdecydowaniem. Delikatnym gestem odsunela mi z czola opadajace kosmyki wlosow.

– A ty, Mada? – zapytala lagodniej, zwracajac sie do mnie po imieniu, czego dotad nie robila.

– Nie, prosze pani. Wcale!

Przerzucila wzrok na Marcina, pozniej na zielony skuter, ktory ktos zostawil przed Bistro. I znow na Marcina.

– Chcialabym, zebys o dziewiatej byl w domu…- powiedziala z naciskiem.

– I bede.

Zabrzmialo to dziwnie twardo. Widac, byla to jedna z tych chwil, w ktorych Marcin staral sie zrozumiec jej wymagania. Pilismy nasza kawe bez slowa. Czesto pijalismy kawe bez slowa, ale tego wieczoru wydalo mi sie to klopotliwe. Zaczelam szukac byle jakiego tematu do rozmowy i jak to zwykle bywa, trafilam niefortunnie. Jakbym zapomniala, ze siedzi obok mnie Marcin, a nie Miska!

– Zauwazyles, ze dziewczeta byly dobrze ubrane? Nie ma to jak letnie kiecki, z tego zawsze mozna zrobic zreczny ciuch! Oczywiscie najbardziej podobala mi sie sukienka Inez, a tobie?

Przez chwile patrzyl na mnie i nie widzial – jestem tego zupelnie pewna – nie widzial mojej twarzy, nie slyszal moich slow.

– Co mowisz? – zapytal wreszcie.

– Po prostu, pytam sie, ktora sukienka najbardziej ci sie podobala…

Rozesmial sie, podparl czolo reka i patrzyl na blat stolika.

– Nie pamietam, wiesz… – powiedzial po chwili- ale, tak… byla tam jedna sukienka, ktora zauwazylem. Szafirowa z czerwonym pasem materialu na dole i takim samym obrzezem przy dekolcie…

– Czyzby to byla moja sukienka?

Spojrzal na mnie.

– Rzeczywiscie – przyznal – to ta!

Pomimo najwiekszych staran nie potrafilam sie w tym momencie cieszyc faktem, ze jestesmy razem. Przekonalam sie znowu, jak dalece bylam Marcinowi obojetna!

Tymczasem weszlismy w druga polowe sierpnia i coraz czesciej zastanawialam sie, czy potrafie zatopic Marcina w szarzyznie wielkomiejskich ulic i tempie zwyczajnego dnia?

– Miska, czy my w ogole potrafimy juz kochac naprawde? Czy potrafimy, rozumiesz, odroznic prawdziwe uczucie od tych tysiecy zakochan, ktore mamy za soba?

Po raz piaty w czasie tych wakacji przyszlismy obejrzec rosarium proboszcza. Marcina nie bylo z nami. Miska nachylona nad jedna z najwspanialszych odmian roz zastanawiala sie przez chwile. Potem uniosla glowe i popatrzyla w glab sciezki, gdzie stal Piotr w swoich ciemnych okularach i czekajac na nas wszystkich rozmawial z ksiedzem.

– Potrafimy, Mada, jestem tego zupelnie pewna. Ale ty nie pchaj sie tak ze wszystkim w te historie z Marcinem, bo… och, bedzie ci znowu przykro… ale to naprawde nie ma sensu…

Od czasu urodzin Tomasza nawiazal sie miedzy nimi i Marcinem nikly kontakt, z obydwoch stron traktowany raczej jako gest w moim kierunku. Ale o ile chlopcy przestali juz napadac przy mnie na Marcina, o tyle Miska, kiedy zostawalysmy same, nie kryla swojej wyraznej do niego niecheci.

– Wyperswaduj sobie te bzdure! – powiedziala gniewnie, przechodzac do innego krzewu.

– Och Miska, tylko bez takich powiedzonek!

– Kiedy nie widze w tym nic ladnego… taka niby jestes w nim zakochana, a dokuczasz mu, ile sie tylko da!

– A co mam robic? Zebrac, zeby sie we mnie zakochal? Jeszcze czego!

– Och… zaraz zebrac! Zachowywac sie po ludzku, a nie jak szczypawka! Powtarzam ci: nie widze w tym nic ladnego!

A jednak byly ladne rzeczy miedzy nami. Na przyklad sweter Marcina… Ktoregos wieczoru wyplynelismy we dwojke na jezioro. Marcin chcial lowic ryby. Nie slyszalam jeszcze nigdy, zeby ktos lowil ryby na wedke w zupelnych ciemnosciach, ale Marcin twierdzil, ze zlowi na pewno.

– Wszystkie normalne ryby spia o tej porze – powiedzialam – jezeli jakas zlowisz, bedzie to na pewno ryba-wariatka.

– Cicho – syknal.

– Chyba nie bedziesz we mnie wmawial, ze ryby slysza to, co do ciebie mowie.

– Cicho! No, prosze cie, badz cicho przez moment!

– Powiedz mi, Marcin, czy do lowienia ryb potrzebne ci jest natchnienie?

– Potrzebne.

– I moze ja mam byc twoja muza?

– Nie mozesz byc moja muza w zadnym wypadku. Jestes na to zbyt gadatliwa.

– Gadatliwe moga byc przekupki. Ja jestem jedynie rozmowna. Poza tym jest mi zimno.

– Potrzymaj wedke…

– Myslisz, ze mnie to rozgrzeje?

– Potrzymaj wedke…

– Kiedy sie boje, rozumiesz? Boje sie ryb! Jezeli ktorejs zachcialoby sie polknac haczyk akurat w chwili, kiedy bede trzymala ci wedke, umarlabym z przerazenia!

– Potrzymaj wedke… – powtorzyl Marcin po raz trzeci.

9
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Siesicka Krystyna - Zapalka Na Zakrecie Zapalka Na Zakrecie
Мир литературы