Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 31
- Предыдущая
- 31/36
- Следующая
Od miesiaca nie byla juz zona premiera. Dopiero wtedy uswiadomilem sobie, ze moje pierwsze sukcesy zyciowe nie tylko cieszyly Made, ale takze imponowaly jej.
Szla obok mnie z noskiem zaczerwienionym od mrozu, i krotka grzywka nad czolem, rozdmuchana przez wiatr. Wymachiwala torba z ksiazkami i nucila cichutko:
– Non sei mai stata cosi bella…
Ministrowa albo zona premiera. Zabraklo mi odwagi. Poszedlem do niej nastepnego dnia. Nie uprzedzila mnie, ze spotkam tam Ola. Wlasciwie do dzis jestem przekonany, ze wszystkie jego zalety – solidnosc, dyskrecja i cala masa innych – zaprowadza go w koncu do piekla. Niewykluczone, ze wkroczymy tam trzymajac sie pod reke. Wiecej nawet, byc moze Olo sam zdecyduje sie na ogien piekielny wbrew wyrokowi Sadu Ostatecznego i to tylko dlatego, zebym ja mial zyczliwa dusze przy sobie. To byloby wzniosle, ale niemadre. I bardzo podobne do Ola. Kiedy zobaczylem go po raz pierwszy, poczulem sie z punktu jak zawodnik na ringu. Opanowanie nigdy nie bylo moja mocna strona. Pierwszy zadalem cios, strasznie mi sie chcialo zniszczyc Ola, stlamsic, zobaczyc lezacego na deskach. Znokautowal mnie blyskawicznie swoim taktem. Wyraznie dal mi do zrozumienia, ze nie ma zamiaru puszczac pary z ust. To, ze nasze spotkanie nie skonczylo sie zadnym bardziej drastycznym wyskokiem z mojej strony – bylo wylaczna zasluga Ola, bo ja gotowalem sie jak rosol w garnku! Po prostu Olo przykrecil pode mna gaz. "Szczescie nie jest kolorem atramentu" – napisal ktos. Moze Maurois. Moze Zweig. Nie pamietam. Szczescie nie jest kolorem atramentu i trudno mi opisac pewien wieczor spedzony u Mady na dzien przed jej wyjazdem do babci. Mada byla wtedy sama, bo matka i Ala wyjechaly wczesniej do Wisly. Nie zaprosila mnie do siebie i wiedzialem, ze nie zaprosi.
– Naprawde nie moge zjesc z toba kolacji? – zapytalem, kiedy robila zakupy w Samie.
Zaczela gwaltownie ukladac w koszyku nieliczne sprawunki. "Gluptasie… – myslalem – przeciez chcesz!” Wreszcie uniosla glowe i spojrzala na mnie z zaklopotaniem, niepewnoscia i tesknota. Tesknota byla tez w tym wzroku, byla na pewno. Mozna tesknic za kims bedac] o dwa kroki. Sam najbardziej tesknilem za Mada w chwilach, kiedy byla przy mnie. Byl to na pewno inny rodzaj l tesknoty niz ta dreczaca przy wiekszych odleglosciach, ale nie sposob nazwac inaczej tego dziwnego uczucia, tej szczegolnej pustki, ktora trzyma sie wtedy w ramionach.
Byl to wieczor bardzo prosty, bardzo zwyczajny. Prawdziwych niedziel czlowiek ma tylko kilka w zyciu! Juz dawno zauwazylem, ze moje wypadaja w piatki. Wyszedlem od Mady dosc pozno i wiedzialem, ze matka na pewno czeka na mnie.
Po kilku rozmowach z Foczynskim, ktore odbyly sie w ciagu minionego polrocza, po spotkaniu z kapitanem Ligota i przeprowadzeniu wlasnych, czujnych obserwacji, mama uwierzyla wreszcie, ze ziemia pod naszymi nogami przestala drzec. Zmienila radykalnie swoj stosunek do mnie, a kiedy po historii z magnetofonem opowiedzialem jej o swoich spotkaniach z Mada, przyjela to w koncu z wyraznym zadowoleniem. Ten nowy wstrzas, ktorym bylo dla mnie wystapienie Hieronima, ku mojemu zdumieniu matka potraktowala lekcewazaco. Nie mogla zrozumiec depresji, ktora mnie w tym czasie ogarnela. Rzecz wydawala jej sie bez znaczenia uwazala, ze z przykrego incydentu robie wielkie halo. Z przykrego incydentu – tak to okreslala.
– Niepotrzebnie zrazasz sie pierwszym niepowodzeniem! – usilowala mi tlumaczyc. – To wszystko przeciez nie wynikalo z twojej zlej woli!
– Alez mamo! Przeciez wlasnie sie okazuje, ze moja dobra wola niewiele znaczy!
– Ale jest najwazniejsza! W dzisiejszych czasach wszyscy maja rowne szanse, Marcin! Trzeba tylko dobrej woli! Bardzo dziwnie brzmialo to w jej ustach. Moja sliczna, wytworna mama, ktora nigdy nie wstawala przed dziewiata i kazdy powszedni dzien rozpoczynala wizyta u kosmetyczki, ktora tak wspaniale prezentowala sie na oficjalnych przyjeciach, zwiazanych z charakterem pracy mego ojca, mama, ktorej obce byly klopoty finansowe, ktora nigdy po nic nie stala w kolejce! Czy kiedykolwiek zastanawiala sie nad szansami rownymi dla wszystkich? Nigdy! Dopiero teraz, kiedy ja swoje szanse stawialem pod znakiem zapytania, odnalazla to zdanie – nieraz slyszane, nieraz czytane – i podala mi je jak cenna publikacje wyszukana specjalnie dla mnie! Nie mogla zrozumiec, jak to sie dzieje, ze moja, dobra wola znaczyla tak malo dla innych ludzi. Tego nowego czlowieka, ktorego ze zdumieniem i oporami musiala we mnie odkryc i uznac, przypisywala wplywom Mady. Byc moze miala w pewnym stopniu racje, ale odrobinke smieszyl mnie jej euforyczny stosunek do tej sprawy. Kiedy tamtego wieczoru wrocilem od Mady tak pozno, dostrzeglem jednak w jej spojrzeniu i wyczekujacej postawie zle ukrywany niepokoj.
– Bylem u Mady, mamo, zasiedzialem sie… -wyjasnilem jeszcze w przedpokoju – zaraz ci wszystko opowiem!
Natychmiast przejela sie zdenerwowaniem Mady, ktora wreszcie miala spotkac sie z ojcem, wysluchala komentarzy na temat babci Emilii, ktora swietnie znalem z opowiadan i ktora wydawala mi sie zywym wcieleniem starej Adeliny Whiteoak.
– Zaluje, ze nie pomyslalem o tym wczesniej, bo moglbym kupic Madzie cos na szyje do tej sukienki! W Cepelii mozna dostac zupelnie ladne rzeczy za male pieniadze… Mamo, ale przeciez ja nie dlatego mowilem! – zastrzeglem sie widzac, ze wyjmuje z szafy pudelko swoimi dodatkami do sukien.
– Nie powiesz mi chyba, ze ci to sprawi przykrosc popatrz, Marcin… czy to byloby dobre? Odpowiednie chyba, jak myslisz?
Kiedy w chwile pozniej pakowalem lancuch, powiedziala z zastanowieniem:
– Wiesz, zawsze chcialam miec takze i corke… moze dlatego… tak, na pewno dlatego mam do Mady osobisty stosunek! Boje sie tylko… – urwala.
– Czego ty sie znowu boisz, mamo? Ty nic tylko boisz i boisz! – powiedzialem silac sie na spokoj, przeciez sam balem sie bez przerwy.
– Pewnego dnia bedziecie mieli siebie dosyc, rozstaniecie sie grzecznie i bez krzyku, a ja? No coz… poznasz inna dziewczyne, potem jeszcze inna… w ten sposob moge zostac zupelnie bez bizuterii! – rozesmiala sie. – Marcin, ja bym wolala, wiesz… ja bym wolala miec jedynaczke!
– Nic nie wiadomo – zemscilem sie – byc moze zaloze sobie harem…
– Och, ty chyba masz goraczke! – obruszyla sie. Nie mialem goraczki. Dostalem jej dopiero w drugi dzien swiat. Wojtek Ligota tkwil przy moim lozu i jak siostra milosierdzia dowodzil godzinami, ze zycie jest przede mna. To fakt, ze tkwilem po uszy w swoich obsesjach i ze lamanie w kosciach, goraczka i rwacy kaszel skutecznie je poglebialy. A jednak im gorliwiej Wojtek usilowal przekonac mnie, ze nie jestem mlodocianym bankrutem, tym dokladniej wyobrazalem sobie, jak zle nastawiona jest do mnie klasa. Hieronim dbal o to, aby sprawa nie przycichla. Trzymal kij w mrowisku i poruszal nim, coraz dorzucajac do mojego zyciorysu znakomite szczegoly.
– Ten facet zrobil z ciebie gangstera! – wsciekal sie Wojtek.
– Gangstera? On zrobil ze mnie wampira z Bostonu zapijajacego pornograficzna coca-cole!
Bylem zly, bo czekalem na telefon od Mady. Milczal jak zaklety, jesli nie liczyc tych wszystkich pomylek, ktore wiecznie podrywaly mnie z lozka. Tego dnia, kiedy wreszcie moglem juz wyjsc z domu, nie spotkalem Mady w drodze do szkoly. Postanowilem zajsc do niej po poludniu. Nie zrobilem tego, bo wytracilo mnie z rownowagi nieoczekiwane spotkanie z Mariola.
– Marcin! – zawolala przytrzymujac mnie gwaltownie za ramie. – Co ty tu robisz? Ach… no, tak…- przypomniala sobie spojrzawszy na moja tarcze – slusznie… – przepraszam!
– Prosze cie bardzo… – odparlem zimno – badz uprzejma nie tarmosic mnie, dobrze?
Natychmiast zaczela szarpac mnie jeszcze silniej.
– Co u ciebie slychac? Jak ci sie zyje? – pytala napastliwie.
– Dziekuje, niezle.
– Ciagle obrazony…?
– Spieszy mi sie, wybacz!
– Odprowadze cie kawalek, pogadamy!
No, jeszcze tylko brakowalo, zeby ktos mnie zobaczyl w tej chwili z tym rudym bostwem uczepionym jak rzep do mojej kurtki.
- Предыдущая
- 31/36
- Следующая