Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 32
- Предыдущая
- 32/36
- Следующая
– Wybacz, Mariola, ale ja naprawde nie mam o czym, rozmawiac…
– Och! Jestes nieuprzejmy, Marcin… – w jej oczach blysnela zacieklosc -jezeli ruszysz sie z miejsca, bede i tak przy tobie szla! – zawolala zaczepnie.
Wiedzialem, ze to zrobi. "Jak ja splawic? – myslalem nerwowo – gdzie ja upchnac, chociaz na te chwile, w ktorej wszyscy zaczna wychodzic…" Urwalismy sie z Wojtkiem odrobine przed dzwonkiem i wiedzialem, ze lada chwila na boisko wyjdzie reszta. Odwrocilem sie i szybko zaczalem isc w inna strone niz zwykle. Niedaleko byl maly bar kawowy, tylko tam moglem przetrzymac te wiedzme.
– Czekaj, Mariola, zajdziemy na kawe – powiedzialem ugodowo – pogadamy moment, jezeli ci na tym zalezy?
– A tobie nie zalezy?
– Mnie nie zalezy, przyznam ci sie…
– Och! I znowu nieuprzejmy!
– Czekaj… moment… chwileczke!- przyspieszalem kroku.- Wejdziemy do tego baru i wtedy porozmawiamy!
Wtloczylismy sie do zapchanego lokalu i z uczuciem ogromnej ulgi zamknalem za soba drzwi.
Po poludniu nie poszedlem do Mady. Bolala mnie glowa i czulem sie gorzej niz w czasie grypy.
– Ty chyba za wczesnie wstales! – martwila sie matka.
Tak, gdybym wstal dzien pozniej, wszystko mogloby sie ulozyc inaczej. Nastepnego rana nie spotkalem Mady, chociaz do ostatniej chwili czekalem na skrzyzowaniu. Musiala isc do szkoly przede mna. Wrocilem do domu z twardym postanowieniem, ze przed wieczorem wybiore sie na Kwiatowa. Ale na biurku w moim pokoju czekala na mnie paczka. Natychmiast poznalem pismo Mady i niecierpliwym ruchem rozerwalem sznurek, rozdarlem papier. Listu nie bylo.
Potem lezalem na tapczanie z uczuciem kompletnej pustki w glowie, niezdolny do jakiegokolwiek myslenia. Stalo sie. Mada wiedziala juz o wszystkim i podniosla reke tak jak Hieronim i inni.
– Gosposia kilka razy prosila cie na obiad, Marcin! – powiedziala matka stajac w drzwiach. – Co ci jest! Znowu gorzej sie czujesz? Zmierz goraczke, czekaj dam ci termometr!
Slyszalem jej kroki zblizajace sie do biurka, na ktorym zostawilem wszystko. Slyszalem jej milczenie. Po chwili polozyla mi na czole chlodna dlon.
– Marcin, to co! Nie bedziesz jadl?
Usiadla obok mnie.- Mamo! Ja juz nie moge! Nie mam sily… mamo, pomoz mi jakos… tego nie sposob… nie sposob wytrzymac! Zrob cos! No, zrob cos, mamo! Ja nie moge, nie moge…Tego wieczoru matka wezwala kapitana Ligote. Pozniej zadzwonili po Wojtka, pozniej zostawili mnie samego, pozniej wrocili, pozniej to ja juz nie wiem, co sie dzialo. Usnalem. Kolo dziesiatej uslyszalem glos Wojtka w sasiednim pokoju. Zawolalem go.
– Sluchaj, ja wiem, ze to juz jest naduzywanie twojej…ale ona nie bedzie chciala ze mna w ogole gadac, na tyle ja znam! Ty, Wojtek, idz do niej… powiedz… postaraj sie cos wytlumaczyc, ja wiem…? Powiedz po ludzku, jak bylo… pojdziesz?
– Nic z tego, Marcin! Ja juz tam bylem…
– Rozmawiala z toba? Co mowila? Kto jej powiedzial? Hieronim? Olo? Kto?
– Widziala ciebie z Mariola, rozzloscilo ja to, bo zaraz po babsku wydumala cos glupiego! Olo powiedzial jej reszte…
– Co ci mowila? Wal, ale prawde!
– Ze nie ma zamiaru rozpoczynac zycia od wybaczania… ze ja oszukales… ze ona nic innego nie robi, tylko wybacza i wybacza! Alce wszystko wybacza, bo tamta jest biedna, ojciec napisal do niej, zeby mu wybaczyla, bo nie mial czasu przyjechac gdzies tam, matce ma wybaczac zle humory, poniewaz jest zmeczona, jakiejs ciotce ma wybaczac zlosliwosci, bo jest stara, tobie ma wybaczac, bo jestes mlody…
Matka weszla do pokoju.
– Chlopcy, prosze na herbate! Marcin, pan kapitan zostaje na kolacji! Wstan i chodzcie do stolu…
Usiadlem na tapczanie.
– Mnie sie zdaje, Marcin, zes ty powinien troche przeczekac… – poradzil Wojtek – niech ona ma czas pomyslec, moze zrozumie…
– Ach, co tu duzo gadac, Wojtek… stoje na straconej pozycji! Chwilami wydaje mi sie, ze jedyny swiat, ktory zechce mnie uznac, to ten, ktory mnie na tej pozycji ustawil!
– Marcin! Co ty mowisz! – zawolala matka rozpaczliwie. – Jak mozesz?
Nastepnego dnia zatrzymala mnie w domu pod pretekstem, ze w nocy mialem goraczke. To byl pretekst, ale nic usilowalem oponowac. Lezalem do obiadu, dluzej nie moglem.
– Wyjde na chwile… – powiedziala matka wstajac od stolu – co bedziesz robil?
– Nie wiem… poczytam… poucze sie… ostatecznie nie moge zabrnac drugi raz! Chociaz… na cholere mi to potrzebne? Glowa muru nie przebije…
– Przebijesz. Masz mocna glowe! – powiedziala z przekonaniem.
Ja nie bylem taki pewien. Zostalem sam i po raz setny od wczorajszego dnia usilowalem znalezc dla siebie jakies wyjscie. Przychodzily mi do glowy najglupsze mysli. Chcialem pojsc do Marioli… dzwonic do Romana… i nagle… tak! Otworzylem biurko matki. Z pudelka, w ktorym zawsze trzymala pieniadze, wyjalem trzysta zlotych.
Weszlam do pokoju numer 315. Za biurkiem siedzial niemlody juz mezczyzna w cywilnym ubraniu. "Dlaczego on jest po cywilnemu? – myslalam. – Czy to dobrze, czy zle, ze on jest po cywilnemu…"
Serce walilo mi jak oszalale, w gardle mialam sucho. Mezczyzna zza biurka patrzyl na mnie przenikliwie.
– Dzien dobry… – odpowiedzial na moje powitanie.
– Pani dzis rano otrzymala wezwanie, prawda? Prosze bardzo, moze pani usiadzie…
Usiadlam sztywno na krzesle. Wyjal z szuflady jakies papiery, przejrzal je pobieznie.
– Moze pani zechce podac mi swoje dane osobiste…
Powiedzialam. W zdenerwowaniu podalam mu biezacy rok jako rok swojego urodzenia.
– Pani jest bardzo przestraszona… niepotrzebnie! Chodzi mi tylko o kilka informacji…
Nie moglam sie opanowac i czulam sama, jak dygoca mi usta.
– Prosze sie uspokoic, doprawdy… w ten sposob nie bedzie pani mogla zebrac mysli. Bardzo zalezy mi na tym zeby odpowiadala mi pani rzeczowo i spokojnie.
– Chwileczke, dobrze? – poprosilam.
Kilka razy odetchnelam gleboko.- Jeszcze sekunde… ja sie zaraz pozbieram…- Prosze bardzo… moze ja zaczne mowic, a pytania i odpowiedzi zostawimy na pozniej? Przez ten czas pani sie bedzie zbierac! – usmiechnal sie. – Otoz, sprawa wyglada nastepujaco… – urwal i znowu popatrzyl na mnie badawczo. – Pani sie mnie boi, tak? Obawia sie pani, ze ja tu zatrzymamy, zalozymy kajdanki, wytoczymy sprawe? A ja juz mowilem, ze chodzi mi tylko o pare szczegolow. Zreszta… moze pani poczuje sie lepiej, jezeli i ja podam swoje personalia. Nazywam sie Ligota, pani zna mojego syna, prawda? Ja z kolei znam Marcina. Jestem jego kuratorem i zostalem nim na wlasna prosbe… Czy to wszystko chociaz w pewnym stopniu uspokaja pania?
– W pewnym stopniu… – przyznalam silac sie na usmiech.
– Nie mam najmniejszego obowiazku mowic pani o tych rzeczach, ale za wszelka cene chce, aby doszla pani do jakiej takiej rownowagi!
– Dziekuje panu…
– Czy pani wie o tym, ze wczoraj po poludniu Marcin wyszedl z domu i do tej pory nie powrocil?
Po tych wszystkich informacjach, ktorych mi udzielil cichym, spokojnym tonem, to pytanie rzucil nieoczekiwanie ostro.
W pierwszej chwili jego sens nie dotarl do mnie.
– Slucham?
Powtorzyl. Zrozumialam.- Nic nie wiem… – odparlam dretwo.- Wczoraj po poludniu wyszedl z domu nie zostawiajac zadnej wiadomosci. W tej chwili szukamy go i kazda informacja, ktora moglaby nam w tym pomoc, jest dla nas niezwykle istotna. Czy pani ma cos do powiedzenia?
– Nie.
– Nie? Wiec pytam dalej. Kiedy widziala pani Marcina po raz ostatni?
– To bylo przed swietami… odprowadzil mnie na dworzec, kiedy wyjezdzalam do swojej babki.
– Czy mam to traktowac jako pani przemyslana odpowiedz?
– Oczywiscie!
– Czy jest cos, co pani chce ukryc, ze rozpoczyna pani rozmowe ze mna od klamstwa? Kazde klamstwo nie tylko pogarsza sprawe Marcina, ale rowniez i pania stawia w kregu pewnych podejrzen…
– Nie rozumiem pana… widzialam go ostatni raz na dworcu!
- Предыдущая
- 32/36
- Следующая