Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 20
- Предыдущая
- 20/36
- Следующая
– Marcin! – powiedziala w pewnej chwili – nie placimy i splywamy!
– Przeciez mam forse!
– Co z tego? Dla sportu! Dla wprawy! Moze przyjsc dzien, kiedy nie bedziesz jej mial!
– Ale przeciez drzwi zamkniete, zrozum! – usilowalem jej tlumaczyc. – Zwariowalas czy co?
– Ech, tchorzysz! Marcin tchorz! Marcin tchorz! – Wydzierala sie tak glosno, ze ludzie siedzacy obok nas zaczeli mi sie przygladac z politowaniem. Mariola byla ladna, efektowna i na pozor bardzo zabawna. Wreszcie uciszyla sie troche i robiac z siebie nadasana pieknosc, powiedziala prowokacyjnie:
– Nawet takiego glupstwa nie chcesz dla mnie zrobic?
– Zrobie dla ciebie glupstwo, ale jakies inne!
Siedzielismy przy oknie. Mariola odsunela zaslone i wyjrzala na ulice. Spojrzalem i ja. Przed Lajkonikiem stal skuter. Mariola strzelila okiem w moja strone. Zrozumialem.
– To juz predzej… – zgodzilem sie – ale zaplace co do grosza!
– Zaplac, ale zawieziesz mnie na plac Zamkowy! Zostawimy go pod krolem Zygmuntem, to jest niezwykle twarzowe miejsce!
– Dobra!
Juz raz przestawialem skuter. Udalo mi sie na medal. I przestawic, i zwiac. Ten nalezal do kogos, kto byl teraz w Lajkoniku. Widzielismy tego goscia, jak tu podjechal, wszedl i dolaczyl sie do pary siedzacej przy bufecie. Zaplacilem, wyszlismy, za nami zamknieto drzwi na klucz. Sprawa wygladala na prosta.
– No! Nareszcie cos sie dzieje! – cieszyla sie Mariola i szarpala mnie za rekaw. Byla nieobliczalna w gestach: i miala zwyczaj tarmoszenia mnie za klapy marynarki albo za rekawy.
– Predzej! Predzej! – poganiala mnie jeszcze.
W gruncie rzeczy wcale mnie ta zabawa nie cieszyla, troche sie balem i w ogole… "Niech tam!" – pomyslalem. Skuter zapalil blyskawicznie. Mariola wpila sie rekoma w moj plaszcz i piszczala jak wariatka. Objechalem kosciol dookola i ostro ruszylem Nowym Swiatem. To jest cudowna rzecz jezdzic tak wieczorem, Mada. To ponosi! Za Alejami dodalem gazu. Jezdnia juz byla pusta, o tej porze ruch przeciez niewielki. W mgnieniu oka minelismy Swietokrzyska i ruszylismy w Krakowskie Przedmiescie. Plac Zamkowy byl juz blisko, tak blisko, ze wszelkie niebezpieczenstwo wydawalo mi sie nierealne. Przestalem nawet o nim myslec. Przy pomniku Mickiewicza zajechal mi droge patrol milicji. Zahamowalem, nadziewajac sie niemal na wyciagniety lizak milicjanta.
– Papiery!
Patrzylem oglupialy.
– Papiery! – powtorzyl jeszcze ostrzej.
Poklepalem sie po kieszeni.
– Nie mam przy sobie!
– Co znaczy: nie mam przy sobie?
Mariola stala obok mnie zielona na twarzy.
– Zapomnial wziac – powiedziala, wysilajac sie na usmiech – prosze nas puscic, dobrze?
Drugi milicjant odnotowal numer skutera i podszedl do nas.
– Ten sam – stwierdzil z zadowoleniem – to jest ten sam skuter!
Wzial Mariole pod reke i pociagnal w strone stojacej obok warszawy. Opierala sie.
– Niech mnie pan pusci! Ja panu zaraz wytlumacze!
– Za chwile bedziesz sie tlumaczyc! Siadaj! Mariola nie chciala wsiasc. Ale ja wiedzialem, ze kazdy opor i kazde dalsze klamstwo pogarsza tylko sytuacje.
– Wsiadaj! – krzyknalem rozzloszczony. – Wsiadaj, idiotko!
Powiedzialem "idiotko" i Mariola w tym momencie zaczela plakac. Plakala juz przez cala droge i pozniej w komisariacie. Nie bede ci tego opisywal. Meczyli mnie tam bardzo dlugo. Nie wierzyli zadnemu mojemu slowu. Zrobili ze mnie zlodzieja skuterow i nie mialem nic, co mogloby stanowic jakas obrone. Nie ja mowilem, mowily fakty. Fakty zawsze znacza wiecej niz slowa. Mariole odprowadzili do domu, zabeczana i polprzytomna. Ale niewinna. Winien bylem tylko ja. I to prawda. Ja bylem winien, ale ja nie ukradlem.
– Ukradles!
– Nie ukradlem. Chcialem przestawic!
– Ukradles! Po co? Na czesci? Mow! Na handel?
– Przywlaszczenie cudzego mienia bez zgody wlasciciela jest kradzieza. Ukradles!
– Chcialem przestawic…
I tak w kolko, Mada. Oszalec bylo mozna. O drugiej w nocy wszedl do pokoju, w ktorym mnie przesluchiwano, kapitan Ligota. Sierzant zlozyl raport.
– Opowiedz, jak bylo ~- powiedzial Ligota – tylko opowiedz spokojnie i sama prawde…
– Od poczatku mowie sama prawde – krzyknalem.
– Nie ma dwoch prawd przeciez! Jaka moge powiedziec inna!?
– Uuuuuu… tylko ty na mnie nie krzycz, moj drogi! Prosilem cie, zebys mowil zupelnie spokojnie… – kapitan sam mowi dosc cicho i w ten sposob, wiesz, zmusza po prostu do opanowania. Opanowalem sie. Opowiedzialem wszystko jeszcze raz. Zadal mi kilka pytan. Poprosil o akta mojej sprawy. Okazalo sie, ze moja sprawa ma juz akta… Przejrzal je. Podpisal.
– Stawisz sie tu jutro o godzinie drugiej. Teraz zostaniesz odwieziony do domu. Wloz plaszcz.
Do domu. Dopiero w tej chwili przypomnialem sobie, ze przeciez mam dom, ze w tym domu…
– Nie – kapitan powstrzymal ktoregos z milicjantow- ja sam go odstawie! Nie jestem przeciez na sluzbie!
Czy wyobrazasz sobie, Mada, twarz mojej matki kiedy otworzyla mi drzwi? Wiele wiedziala o mnie, bo nie zalowalem jej prawdy, kiedy wracalem do domu po pomocy. Mowie ci to, bo chce juz wymiesc z siebie wszystko, kazdy szczegol. Kapitan Ligota wszedl ze mna.
– Prosze sie uspokoic – powiedzial. – Syn jest caly, zdrowy… jutro… jutro wyjasnimy reszte.
Reszta zostala wyjasniona o wiele pozniej. Dostalem rok z zawieszeniem na dwa lata i kapitana Ligote jako kuratora. Dwa lata, Mada, z ktorych minal dopiero rok. Rozumiesz wiec, ze w tej chwili kazdy moj blad…
– Po cos ty to zrobil? Po cos ty to nagral? Dla kogo? Marcin! Ja slucham, slucham i nic nie moge zrozumiec! Wiec znowu ta dziewczyna? Ty ja spotykasz? Po cos ty to nagral? Po co? Przeciez ona… ona nie moze tego uslyszec!
Matka wylaczyla magnetofon. Podeszla do fotela i kucnela obok mnie.
– Marcin… ona tego nie powinna uslyszec!
Wiedzialem juz, ze matka nie ma racji. Mada powinna wiedziec o wszystkim. Tylko ja ciagle nie mialem sily, zeby jej szczerze o tym powiedziec. Postanowilem poczekac jeszcze rok, do chwili, kiedy zadne zawieszenie nie bedzie obciazac mojego konta, kiedy bede mogl powiedziec Madzie spokojnie: jestem taki, jaki jestem, dlatego ze chce takim byc! Nie dlatego, ze uciekam przed jakimkolwiek ryzykiem…
A jednak za moimi plecami Holmes i Watson snuli swoj watek kryminalny. Oryginalny watek, bo zazwyczaj szuka sie przestepcy odpowiedzialnego za wykroczenie. Tu bylo odwrotnie. Hirek i Olo znali przestepce. Szukali jedynie tresci tego paragrafu z Kodeksu Karnego, ktory niegdys zostal mi odczytany. Znalezli. Chcialbym byc sprawiedliwy. Olo zachowal sie fair. W obliczu prawdy stanal z boku. Zrozumial wiecej niz inni. Coz… Nie potrafil jednak powstrzymac Hieronima…
Mama bardzo dlugo nie chciala sie zgodzic, zebym poszla razem z nia do szpitala. Chodzila sama, wracala posepna, nie chciala jesc, nie mogla spac. Usilowalam pomoc jej w tym wszystkim, wzielam na swoja glowe zajecia domowe, uczylam sie jak wsciekla, zeby nie przysporzyc jej dodatkowych zmartwien. Spotkania z Marcinem ograniczylam do minimum, do przelotnych piecio-minutowek w drodze do szkoly. Wreszcie, ktoregos czwartku mama wrocila z pracy z tak bolaca glowa, ze w pewnej chwili powiedziala z determinacja:
– Chyba ty dzis pojdziesz…
Kiedy szlam dlugim szpitalnym korytarzem, serce bilo mi nieznosnie i chcialo mi sie plakac. Ostroznie uchylilam drzwi separatki i zajrzalam. Przy lozku siedziala pielegniarka i mowila stlumionym glosem cos, co brzmialo jak perswazja, ale musialo byc malo przekonywajace, bo Alka lezala z zamknietymi oczyma, a po policzku splywaly jej lzy.
Pielegniarka obejrzala sie i widzac, ze wchodze, spytala z powstrzymujacym gestem dloni:
– Pani do kogo?
Alka otworzyla oczy.
– To moja siostra… – powiedziala cicho. Tak. Bylam jej siostra, ale rzadko uswiadamialam to sobie tak dokladnie, jak w tej chwili.
- Предыдущая
- 20/36
- Следующая