Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 19
- Предыдущая
- 19/36
- Следующая
Olo wysluchal. Pomyslal. Przypomnial sobie Hieronima. Gdyby znal kogos innego z mojej klasy, sprawa mogla przybrac zupelnie odmienny obrot. A tu, akurat Hieronim, ktory od czasu wyborow do samorzadu klasowego zieje do mnie otwarta niechecia. Byl jedynym, ktory sie glosno i jawnie sprzeciwial mojej kandydaturze. I wlasnie do niego trafia Olo! Wlasnie jego pyta:
– Sluchaj, Hieronim! Jest u was taki i taki… co ty o nim wiesz?
– Niewiele wiem – odparl Hirek – przyszedl do nas w tym roku z innej budy, w ktorej nie dopuscili go do matury i z punktu zaczal sie rzadzic? A bo co?
I tu wiedziony rycerskimi intencjami Olo przekazal Hirkowi swoje poszlaki. I juz jest ich dwoch. Holmes i Watson. Plynie woda na mlyn Hieronima.
– Trzeba dotrzec do ktoregos z jego dawnych kolegow… – zastanawia sie Olo – ale jak? Przeciez tamci sa juz po maturze!
– A moze jest jeszcze jakis drugoroczny, ktory pokutuje w jedenastej? – zastanawia sie Hieronim.
Olo strzela palcami, juz ma w glowie caly plan. Tak to mniej wiecej musialo wygladac. Tak to sobie wyobrazam. Przez dwa ostatnie tygodnie stycznia Holmes i Watson zbierali informacje z miarodajnych zrodel. W tym samym czasie wszystkie moje sprawy ukladaly sie tak korzystnie, ze nie bylo rzeczy, ktorej ktokolwiek moglby sie czepic. Cholernie podobal mi sie facet, ktorym wtedy bylem! Facet z glowa i z nerwem. Czesto przygladalem mu sie z boku i sam sie dziwilem, ze to jestem ja. W kazdy drugi poniedzialek miesiaca zjawialem sie u kapitana. W drugi poniedzialek stycznia wyszedlem ze szkoly z Wojtkiem Ligota. Zwykle odprowadzal mnie do domu. Tego dnia w polowie drogi przystanal i niepewnie zapytal:
– Ty… sluchaj! Moze ja dzis wstapie do Piotra? Nie ma go w budzie od tygodnia…
– Bylem u niego. Ma swinke! – wyjasnilem mu po raz drugi tego dnia.
– A, swinke… taki stary chlop!… To moze ja pojde…
– Nigdzie nie pojdziesz! Odprowadzisz mnie i juz!
– Tak mowisz? – ucieszyl sie.
– Tak mowie!
Odprowadzil mnie pod sama brame komendy.
– No to czesc! – wyciagnal lape swoim zamaszystym gestem.
– Czesc!
Przytrzymal przez chwile moja reke i spytal:
– Marcin… ty lubisz mojego starego?
Po raz pierwszy od czasu naszej znajomosci Wojtek oficjalnie przyznal, ze wie o wszystkim. Od dawna bylem przekonany, ze wie, ale dopiero tym pytaniem wyjasnil rzecz ostatecznie.
– Bardzo lubie twojego starego! – wyskandowalem uroczyscie.
– Sie ciesze. On ze wszech miar godzien! – odparl po swojemu.
Jego stary siedzial za biurkiem, kiedy wszedlem do pokoju.
– No! Rozbieraj sie! – zawolal.
– U pana kapitana zupelnie jak u lekarza! Pierwsze slowa to zawsze: rozbieraj sie!
– Bede konsekwentny! Co ci dolega, moj chlopcze?
– Odrobine serce. Poza tym okay, panie kapitanie! Wyrabiam sie!
– Jak drozdzowe ciasto? – zazartowal.
– Mniej wiecej. Prawde mowiac, Wojtek mnie wyrabia!
Cieply usmiech zastygl na jego twarzy. Pokiwal lekko glowa.
– Przyjemnie, ze to dostrzegles…
– On jest w kazdym calu podobny do pana! W kazdym!
Podsunal mi krzeslo.
– Siadaj tu, blizej mnie. Nie lubie zalatwiac spraw zbyt oficjalnie. On jest podobny do mnie, to prawda, ale ja wroce do ciasta! Raz wyrobione ciasto rosnie samo. Jak z toba bedzie, Marcin? Mam ochote zdjac z ciebie ten obowiazek poniedzialkow. Czy czujesz sie dostatecznie wyrobiony!
– Dopiero teraz te poniedzialki zaczynaja mi sprawiac przyjemnosc, panie kapitanie. Nie… nie czuje sie wyrobiony!
Siegnal po papierosa i przygladal mi sie z zyczliwa ironia.
– W niczym nie przypominasz tego obrazonego mlodzienca, ktory jeszcze tak niedawno zjawial sie tu co miesiac, meldujac mi sucho: nic zlego nie zrobilem, panie kapitanie! Ciesze sie, kiedy patrze teraz na ciebie. Ale czy doprawdy nie masz zadnych klopotow? To byloby chyba nienormalne w twoim wieku!
– Ja juz wspomnialem, ze dolega mi serce!
– Slusznie! Ale czy bede ci mogl pomoc? Coz to jest takiego? Milosc bez wzajemnosci?
– Nie. To jest chyba tchorzostwo, panie kapitanie. Powinienem opowiedziec wszystko tej dziewczynie! Boje sie, ze nie zrozumie. Nie! To nawet nie to! Boje sie, ze… ze…
– Powiedz od razu, ze nie wiesz, czego sie boisz!
– Nie wiem, czego sie boje!
– A gdybys sprobowal opowiedziec jej od poczatku? Ale od samego poczatku! Od przyjazni z Romanem?
– Byloby to zwalanie winy na innych. Przeciez pan sam przekonal mnie, ze tylko ja bylem winien, ze kazda moja decyzja to jest moja decyzja!
– Nie kaze ci zwalac winy na Romana czy Mariole! Proponuje, zebys opowiedzial, zwyczajnie opowiedzial!
– Czy mozna zwyczajnie opowiedziec taka rzecz, panie kapitanie?
– Sprobuj.
– Tu przeciez nie mozna probowac. Albo wygram, albo przegram. Tu nie ma nic posrodku!
– Ja ci radze, zebys sprobowal w domu. Wieczorem, kiedy bedziesz juz lezal w lozku, opowiedz to sobie tak, jakbys jej opowiadal!
– Mozna. Albo nagram na tasme i potem wlacze magnetofon. I wtedy uslysze to z zewnatrz…
– Ile ty masz lat?
– Dziewietnascie.
– Hm… no, tak… ale w tych sprawach kazdy jest jak dziecko! Nagraj sobie na tasme i posluchaj!
– Kiedy mnie sie zdaje, panie kapitanie, ze to naprawde…
Przerwal mi.
– Nagraj sobie, nagraj! A coz to? Nawet juz ci podokuczac nie moge?
Mogl mi dokuczac. Mogl, ile tylko zapragnal. Byl jedynym czlowiekiem, ktorego zgryzliwosc cenilem sobie nieslychanie wysoko.
Wieczorem matka poszla do kina. Poszedlem do pokoju ojca i wyciagnalem magnetofon. Bylo cicho, szum tasmy i moj wlasny glos poczatkowo utrudnialy mi zebranie mysli w jakikolwiek monolog. Ale juz po chwili przywyklem.
Pozniej usiadlem w fotelu ojca i usilowalem wyobrazic sobie, ze oto jestem Mada, ktora slucha mojej relacji, staralem sie odciac od wlasnych przezyc, ocenic je obiektywnie z odleglosci… och, zaledwie kilku metrow, ktore dzielily mnie od stolika z magnetofonem! Czy to w ogole jest jakas proba?
Nacisnalem klawisz. Najpierw szum, cichy kaszel i moje pierwsze nieporadne zdanie:
– "… Sluchaj, Mada… wiesz, ja juz niejednokrotnie chcialem ci powiedziec pewne rzeczy dotyczace tego okresu… tego czasu, kiedysmy sie jeszcze nie znali. Tak sie jakos skladalo, ze nigdy nie bylo okazji… wlasciwie byly okazje, ale… no, wiesz… nie bylo nastroju. A mnie to meczy, ja bym chcial wyrzucic z siebie wszystko i wiedziec, jak ocenisz te… te moje przezycia. Ja mialem takiego kolege, na imie mial Roman. Mysmy chodzili razem do szkoly od osmej klasy, ale dopiero w dziesiatej zetknelismy sie blizej. Chodzilismy razem na papierosa w czasie przerwy. Palilismy zawsze jednego na spolke. Jeden palil, drugi pilnowal. I tak, od slowa do slowa, od papierosa do papierosa, wiesz, jak to jest. Uczylem sie niezle, Roman zawsze ode mnie odwalal. No i przez to czul sie potem zobowiazany. To byl zwyczajny chlopak, nawet nie taki zly. Wiesz, z gatunku tych, co szumia, a potem wyrastaja z nich porzadni ludzie, nawet nie wiadomo kiedy. Ja trafilem u niego na ten szum. Zawsze dosc latwo ulegalem roznym wplywom. Jako dzieciak bawilem sie, kiedys z chlopcem, ktory sie jakal. I natychmiast sam zaczalem sie jakac. Potem poznalem… to zreszta niewazne, chcialem ci tylko powiedziec, ze przylepialy sie do mnie cudze powiedzonka, czyjes przywary, jakies obce odruchy. Kiedy Roman wciagnal mnie do swojego towarzystwa, bardzo szybko przylepily sie do mnie ich zwyczaje, styl zycia, podobalo mi sie to, bo bylo ciekawsze od mojego dosc uregulowanego trybu. Stopniowo coraz wiecej czasu spedzalem poza domem, poczatkowo mama przyjmowala to nawet bez komentarzy, bo nie dzialo sie nic zlego. Po prostu, na pierwszy okres w jedenastej klasie wypadlem gorzej, niz wypadalem dawniej. Ojciec jak zwykle siedzial na placowce, dawali mi wtedy dosc duzo pieniedzy. Mada, czy ty pamietasz, jak na imieninach Tomasza usilowalas wypic te pomaranczowke i ja ci nie chcialem jej dac? Widzisz… mysmy zaczeli pic. Nie masz pojecia, jak to jest, jak to wciaga… Potrafilem wracac do domu w nocy kompletnie wstawiony. To, co przezyla wtedy moja matka, bylo koszmarem. Ja to pamietam bardzo dobrze, ale jeszcze lepiej pamietam pijane dziewczeta. Dlatego z ta pomaranczowka… Byla taka Mariola… ona tez zawsze chciala pomaranczowke! Sluchaj… ta Mariola… ona byla ze mna… losowalismy kiedys dziewczyny, ktora bedzie czyja… obiecalem sobie, ze powiem ci wszystko, wiec mowie… ja wylosowalem Mariole. Pechowo, bo ona miala straszliwe pomysly. Rozne, ale przeciez nie bede ci ich opisywal, bo tak to nigdy nie dojde do tego wieczoru, kiedy siedzialem z Mariola w Lajkoniku. Bylo juz po dziesiatej. Mnie to naprawde zupelnie nie obchodzilo, ze matka czeka na mnie w domu i ze jestem bliski zawalenia matury. Nasze potancowki czy wieczor z Mariola byly ciekawsze niz pusty dom i matura. Zreszta bylem pewien, ze jakos ja zdam. Jakos – to bylo slowo Marioli. Jej zyciowa filozofia. Ona wszystko jakos zalatwiala, ze wszystkim sobie jakos radzila, jakos lawirowala w domu, jakos uczyla sie w szkole. W koncu jakos zdala mature, ktorej ja jakos nie moglem zdac. Wtedy, w Lajkoniku, Mariola byla w doskonalym humorze i co chwila strzelala nowym pomyslem. Zeby tylko nie bylo nudno. Dla niej kazda rzecz byla lepsza od nudy. Minela dziesiata, drzwi juz zamkneli na klucz, zeby nikt nie wchodzil. Mozna bylo tylko zaplacic i wyjsc.
- Предыдущая
- 19/36
- Следующая