Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 54
- Предыдущая
- 54/75
- Следующая
– Prosze zamknac drzwi – powiedzial cicho. Wy¬konala polecenie z ogromnym pospiechem.
Idac w jego kierunku, mijala waskie regaly, od pod¬logi do sufitu zapelnione ciasno ustawionymi ksiaz¬kami oprawionymi w skore. Nad glowami mieli ozdobiony wspanialymi plaskorzezbami sufit oraz zy¬randole z matowego szkla. Na srodku sali staly w rze¬dzie biurka, a na kazdym blacie z rozanego drew¬na znajdowala sie lampa z przepieknym abazurem.
– Przyszlam, tak jak pan sobie zyczyl, monsieur St. Owen, ale tym razem musi mi pan powiedziec, dlaczego zdecydowal sie pan na udzielenie mi po¬mocy. Od tego zalezy nasza dalsza rozmowa.
– Po pierwsze, prosze mi powiedziec, czy na¬prawde chce pani wrocic do ojczyzny.
– Jesli pyta pan o to, czy chce zostawic meza… odpowiedz brzmi… tak. – Wypowiadajac te slowa, poczula w srodku bolesny skurcz. – Zbyt wiele sie miedzy nami wydarzylo. – Zbyt wiele smutku, a za malo milosci. – Poza tym trwa wojna.
Sklonil lekko glowe, w swietle lampy zalsnily zlo¬ciste wlosy. Siegnal do wewnetrznej kieszeni fraka i podal jej mala zalakowana koperte. Rozpoznala pieczec brytyjskiej armii. SA'bko zlamala ja i onvo¬rzyla list. Przeczytawszy tekst, podniosla glowe.
– Jak mowilem wczesniej – ciagnal Sto Owen – nie jestem szpiegiem. Jestem lojalnym Francuzem, kto¬ry robi to, co uwaza za dobre dla swojego kraju.
– Dobre? Zaczelam sie juz zastanawiac, co tak naprawde kryje sie w tym slowie.
– Sa chwile, gdy czuje to samo, lecz czlowiek czesto jest zmuszony przyjac jakies stanowisko.
Oddala mu list od generala Wilcoksa polecajacy Sto Owena. General prosil ja, aby oddala sie w je¬go rece.
– A jakie dokladnie jest panskie stanowisko, monsieur St. Owen?
– Mowiac szczerze, madame Falon, moje pogla¬dy, a takze poglady wielu innych ludzi, roznia sie od zapatrywan naszego ukochanego cesarza, cho¬ciaz nie smiem mowic o tym publicznie. Sa inne rzeczy, ktore jestem w stanie zrobic, a jedna z nich jest udzielenie pani pomocy.
– Niestety, wciaz nie rozumiem.
– To jest naprawde dosc proste. Sa w waszym rzadzie ludzie tacy jak Wilcox, ktorzy od pewnego czasu wiedza, ze jestem goracym zwolennikiem za¬konczenia wojny. Poprosili mnie, zebym pani po¬mogl, a dzieki tej przysludze umocnia sie moje po¬wiazania z nimi. Moze z czasem, gdy polaczymy nasze wysilki, nieporozumienia dzielace nasze kra¬je pojda w niepamiec. Jesli tak sie stanie, bedzie¬my w stanie polozyc kres tej masakrze, ktora ce¬sarz nazywa wojenna chwala.
– Wiec chcecie pokoju?
– Tak.
– Za jaka cene?
– Nie za cene francuskiego honoru, jesli o to pa-ni chodzi. Ale wierze, ze to da sie zrobic.
Obserwowala go z namyslem. Wydawal sie pro¬stolinijny, lojalny i zdeterminowany, dokladnie ta¬ki, jak opisal go w swoim liscie general Wilcox. Wydawal sie godny zaufania.
– Wiec… jak moglby mi pan pomoc?
– Przez wiele lat bylem kapitanem marynarki. Potrafie zorganizowac przerzut i dostarczyc pania do Anglii w bardzo podobny sposob do tego, w ja¬ki znalazla sie pani tutaj. Za dwa tygodnie, gdy ksiezyc bedzie w nowiu, z Hawru wyplynie mala lodz. Oczywiscie bedzie pani musiala wyjechac z miasta kilka dni wczesniej i dostac sie z Paryza do Rouen i dalej, na polnoc. Doprowadze pania bezpiecznie na samo wybrzeze. Stamtad wyruszy lodz, a nazajutrz bedzie pani w domu.
W domu! Na dzwiek tego slowa poczula ucisk w sercu. Boze, jakze pragnela wrocic do domu! Po¬czula ogromna wdziecznosc dla tego mezczyzny gotowego zaryzykowac zycie, aby jej pomoc. N a chwile jej mysli skierowaly sie ku innemu mez¬czyznie, ktory kiedys zrobil to samo. Przystojne¬mu, sniademu, tajemniczemu mezczyznie – mezo¬wi. Obcemu czlowiekowi, ktorego wciaz kochala, mimo ze strasznie sie przed ta miloscia bronila. Ogarnela ja rozpacz, gdy wyobrazila sobie, ze juz nigdy go nie zobaczy, nie dotknie.
Nie badz niemadra, odezwal sie wewnetrzny glos. Nie masz wyboru i dobrze o tym wiesz.
– Mowi pan, ze przychodzi pan z polecenia czlonkow mojego rzadu. Czy general Wilcox lub ktos inny kiedykolwiek wsgominal o moim mezu? – W jakim kontekscie? – Spojrzal na nia badaw¬czo.
– Czy to mozliwe…czy istnieje najmniejsza chocby szansa, ze nie zdraqzil Anglii? Ze pracuje dla swojej ojczyzny?
St. Owen zlagodnial.
– Je suis de sol, cherie. Przykro mi to mowic, ale obawiam sie, ze pani maz jest czlowiekiem, ktore¬go lojalnosc siega bardzo plytko. W pewien sposob wlasnie dzieki temu okazal sie dla nas tak cen¬ny. I dlatego jest bacznie obserwowany.
– Rozumiem, ze wasz rzad dobrze mu placi. Ale moze Anglicy zaproponowali mu jeszcze wyzsza sume?
– Nie sadze. Z tego, co sie dowiedzialem, pracu¬je dla nas juz od dosc dawna.
– Ale pewnosci pan nie ma.
– Moge powiedziec tylko to, co mysle, co powiedzial mi general Wilcox, ze pani maz jest francu¬skim szpiegiem.
Cos scisnelo ja za gardlo. Jesli robilby to nie tyl¬ko dla pieniedzy, jesli jego lojalnosc dla Francuzow wynikalaby z pobudek ideowych, to chyba bylaby w stanie mu wybaczyc. Popatrzyla na Sto Owe¬na i chciala dodac cos jeszcze, lecz rozmowe prze¬Iwal im jakis halas dochodzacy od strony drzwi.
– Niedlugo znowu sie z pania skontaktuje – po¬wiedzial cicho Jules. – Odwrocil sie i ruszyl wa¬skim przejsciem do drzwi, gdy cisze rozdarl glebo¬ki glos Damiena.
– Ona tu jest, tak?
– Mais oui, wpadlismy na siebie przypadkowo i chwile rozmawialismy.
– Powinienem cie wyzwac na pojedynek.
– Nie przyjalbym wyzwania, majorze Falon, gdyz jak pan sam widzi, nie ma pan najmniej szych po¬wodow do niepokoju. – Aleksa wyszla z cienia. – Niech pan nie obraza swojej pieknej zony bez¬podstawnymi oskarzeniami.
Byl zadowolony, ze wygladala nieskazitelnie – kazdy kosmyk wlosow na swoim miejscu, policz¬ki blade, z wyjatkiem odrobiny rozu, ktory nalozy¬la jeszcze w pokoju, usta tak samo nienaruszone jak w chwili, gdy Damien ja zostawil.
– Bylam zmeczona – powiedziala. – Chodzilam, stukajac spokojnego miejsca, zeby odpoczac od tego tlumu. Monsieur Sto Owen wszedl, by poszukac cze¬gos do czytania. – Sama byla zaskoczona, gdy uniosl trzymana w dloni ksiazke w czerwonej okladce.
– Les Dangereuses – powiedzial Sto Owen. – Zapewniam pana, ze to jedyna zdobycz, jakiej szukalem.
Damien sklonil sie kurtuazyjnie.
– W tej sytuacji prosze o wybaczenie was oboje. Zaczekal, az Sto Owen wyszedl, po czym zamknal za nim drzwi na klucz, ktory glosno zazgrzytal w zamku. Zwilzyla usta, gdy zblizal sie do niej kocim chodem, swiadczacym o niezbyt przyjaznych inten¬cjach.
– To oczywiste, ze cie nie tknal. Ale pozostaje pytanie: czy chcialas, zeby to zrobil?
Potrzasnela glowa.
– Nie – odparla z przekonaniem. – Nie chcia¬lam.
– A moze jednak… – Z kazdego slowa emano¬wala lodowata samokontrola. Zrozumiala, ze jest bardzo rozgniewany. – Moze tesknilas za dotykiem tego mezczyzny, tak jak niegdys tesknilas za moim?
– Damien, prosze cie…
– Moze potrzebowalas wlasnie tego. – Ujal w dlonie jej twarz, wsuwajac kciuki pod podbro¬dek, aby odchylila glowe do tylu. Wtedy pochylil sie i pocalowal ja dziko w u.sta. Bezlitosnie, brutal¬nie, jakby wymierzal kare. Lecz pod ta gwaltowno¬scia krylo sie cos znacznie bardziej naglacego. Wsunal w jej usta jezyk, czyniac to w intymnie za¬borczy sposob, ktory mowil, ze ona nalezy do nie¬go. Dlonie Damiena drzaly na jej policzkach. Roz¬broila ja tesknota, jaka dojrzala w jego oczach, po¬zadanie wstrzasajace calym jego cialem.
– Damien… – Oboje ogarniala coraz silniejsza zadza, pragnienie, ktora pulsowalo niczym ra¬na w jej sercu. Juz po chwili wsuwala palce w jego wlosy, przyciskala nabrzmiale piersi do jego ciala. Chciala pozrywac guziki z jego koszuli, rozsunac ja i polozyc rece na jego muskularnym torsie. Chcia¬la, zeby pochylil sie nad nia nagi i przycisnal ja swoim ciezarem do dywanu.
Chyba czytal w jej myslach, bo podprowadzil ja do sciany, az oparla sie posladkami o oprawione w skore woluminy. Chwyciwszy rabek spodnicy, pociagnal ja w gore wzdluz j~j ud, a po chwili uniosl tez cienka halke.
Kolejny dziki pocalunek, ktorym wdarl sie w jej usta, bezlitosnie drazniac ja jezykiem. – Rozchyl nogi – rozkazal.
– Damien, na Boga…
– Zrob to. Przeciez wiesz, ze sama tego pragniesz!
Ledwo stala na trzesacych sie nogach. Rozsune¬la je, otworzyla dla niego, a on przykleknal, opie¬rajac dlonie o sciane po obu bokach Aleksy. W piesciach zaciskal rabek jej sukni. Pocalowal plaski brzuch pod jej pepkiem, obwiodl go jezy¬kiem, potem pochylil sie jeszcze nizej, by przy¬wrzec ustami do wewnetrznej strony jej ud. Pozo¬stawial na nich wilgotny, goracy slad.
Ogarnely ja plomienie, ktore podgrzaly i tak juz rozpalona krew, zmiekczyly jej nogi, wywolaly jeszcze wieksza wrazliwosc piersi, ktore tez wyraz¬nie stwardnialy. Draznil ustami platki jej lona, smakowal je, zniewalajac ja ponad granice wszel¬kich oczekiwan. Rozchyliwszy jezykiem miekkie wargi, zlozyl goracy pocalunek na ukrytym miedzy nimi malym koraliku.
Jeknela, gdy wsunal jezyk, zadrzala, czujac jego usta na tej najbardziej intymnej czesci ciala. Czula rowniez cieplo jego oddechu. Sztylety ognia prze¬niknely ja na wskros.
– Damien – wyszeptala z trudem, podnieco¬na do granic swiadomosci. – O Boze… – Bezwied¬nie siegnela do jego wlosow, wbijajac palce drugiej reki w jego ramie.
Miala wrazenie, ze cala jej skore zajely plomie¬nie, ktorych rozgrzane do bialosci jezyki wydosta¬waly sie z jej wnetrza. Byla bliska obledu. Tymcza¬sem on delikatnie ssal nabrzmialy koralik i znowu wniknal jezykiem do jej wnetrza.
Krzyknela, gdy jej cialo nagle zesztywnialo, wzbijajac sie dzika spirala ku szczytowi. Doznala kilku spazmatycznych wstrzasow, przestala cokol¬wiek widziec, by po chwili oprzec sie o Damie¬na calym ciezarem i na koniec znieruchomiec w to¬talnej niemocy.
Kiedy otworzyla oczy, Damien rozpinal spodnie.
- Предыдущая
- 54/75
- Следующая