Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 23
- Предыдущая
- 23/75
- Следующая
Rozdzia1 8
Nastepne trzy dni byly dla Aleksy podroza do piekla. Musiala'stawac do konfrontacji na kaz¬dym kroku, wytrzymywac wrogie, pelne nienawisci spojrzenia obu kobiet. Na ich milczace wyzwania reagowala z podniesiona glowa. Nie okazywala te¬go, ale byla bliska zalamania.
Nawet Damien nie byl w stanie jej pomoc, gdyz rzadko przebywal w domu.
Po tamtej pierwszej nocy przebywal glownie sam.
Wyjezdzal z domu o swicie, by sprawdzic, co sie dzieje w odleglych majatkach, jak sie maja nie liczni dzierzawcy; interesowal sie ich dobrobytem o wiele bardziej, niz Aleksa moglaby oczekiwac. Wieczora¬mi pracowal w gabinecie lub wychodzil na dlugie spacery wzdluz klifow i niewielkich zatoczek.
Mial tam lodke. Popoludniami widziala w odda¬li maly zagiel, gdy Damien walczyl ze spienionymi falami, a potem wracal ku brzegowi.
Wiedziala, ze jej unika. Ciekawilo ja, co on my¬sli i jak dlugo ta sytuacja jeszcze potrwa. Zastana¬wiala sie nad tym w tych nielicznych momentach, kiedy go widziala, 'gdy rzucal jej matowe spojrze¬nia, a takze te gorace i zmyslowe. Jednak nie bylo wiecej dotykow, pocalunkow, zadnych chwil we dwoje.
Z westchnieniem popatrzyla na spienione mo¬rze. Niegodziwe slowa jego matki spelnily swoja perfidna role. Damien mial poczucie winy, czujac pozadanie do Aleksy. Obietnice, ktore jej poczynil, nigdy sie nie spelnia. Przynajmniej dopoty, dopoki w zamku beda przebywac jego matka i siostra.
A moze nawet i pozniej.
Jesli chodzi o nia sama, od tamtej rozmowy na lace za tawerna jeszcze raz uporala sie z faktem smierci Petera i zdolala pozostawic to za soba. Chociaz nieustannie dreczyly ja wyrzuty sumienia, ktore pewnie nigdy nie znikna, sytuacja wygladala tak,. jak opisal ja Damien. Nigdy nie chciala skrzywdzic Petera Melforda; po prostu byla mlo¬da, impulsywna i bezmyslna. Po tym, co sie stalo, bardzo cierpiala i zmienila sie.
Nie byla juz ta sama egoistyczna kobieta, ktora byla kiedys, i nigdy juz taka nie bedzie. Nie byla tez tak zamknieta w sobie jak jeszcze kilka miesie¬cy temu, jak byla do chwili, gdy poznala hrabiego. Pragnela jakims sposobem ulozyc ich wspolne zy¬cie w zamku Falon.
Opuscila swoja wielka sypialnie i zeszla na dol.
Liczyla sie terazniejszosc, a poza tym chciala sie czyms zajac, aby nie myslec o Melissie i jej matce.
– Montague – powiedziala do szczuplego, siwie¬jacego kamerdynera. – Chyba juz czas, bym poznala swoj nowy dom.
Mezczyzna usmiechnal sie. Na jego pooranej marszczkami twarz pojawilo sie autentyczne za¬dowolenie.
– No wlasnie, milady.
– Moze na poczatek najlepsza bedzie kuchnia.
Skinal glowa.
– Szefem naszej kuchni jest monsieur Boutelier. On przedstawi pani pozostale osoby, ktore tam pracuja
Przez kolejnych kilka dni Montague sprawil, ze poczula sie jak w domu. Poznala wszystkich sluza¬cych, zaznajomila sie z ich obowiazkami, dowie¬dziala, jakie prace nalezy wykonac w domu.
– Pani Beckett – powiedziala do gospodyni, na¬detej malej kobietki, ktora zakochanymi oczami spogladala w kierunku kamerdynera. – Cale wschodnie skrzydlo wydaje sie bardzo zaniedbane. Chcialabym, ahy to sie zmienilo.
– Takie bylo polecenie milorda – odparla troche asekurancko. – Nie mial innego wyboru, bowiem zabraklo pieniedzy. Prosze o wybaczenie, milady, ale tak wyglada prawda.
– Wszystko w porzadku, pani Beckett. Wole prawde i za nia bardzo pani dziekuje. Jednak od tej chwili pan hrabia bedzie mial wystarczajaco duzo funduszy, aby ponownie uruchomic wschod¬nie skrzydlo. Od czasu do czasu beda nas odwie¬dzac czlonkowie mojej rodziny. Chcialabym, aby bylo im wygodnie.
Ze spojrzenia gospodyni uleciala szorstkosc.
Usmiechnela sie.
– Dopilnuje tego osobiscie, milady.
Z kazdym mijajacym da,iem Aleksa byla coraz bardziej zdumiona, z jaka latwoscia cala sluzba ja zaakceptowala. Z pewnoscia lady Townsend nie byla tu ulubiona pania domu. I teraz kazdy, kazdy, kogo matka hrabiego nie lubila, z zalozenia cieszyl sie powszechna sympatia. Dzieki temu zadanie Aleksy stalo sie o wiele latwiejsze, a ona sama czu¬la sie znaczniej pewniejsza siebie.
– Porozmawiam z Damienem o dokonaniu napraw – zapowiedziala kamerdynerowi pewnego popoludnia. Montague rozpromienil sie.
– Jestem pewien, ze lord bedzie z tego bardzo zadowolony. Zawsze kochal zamek Falon.
– Tak… – odparla, widzac w wyobrazni te przy¬stojna twarz, wiedzac, ze niebawem znajdzie sie li jego boku. Prosil ja, zeby dzis wieczorem dotrzy¬mala mu towarzystwa. Ponownie zjedza kolacje z jego matka i siostra.
To bylo wszystko, co mogla zrobic dla zgody.
– Ktora z tych dwoch pani wlozy? – Sarah wskaza¬la szkarlatna suknie oblamowana zlota koronka oraz druga, kremowa, obszyta czarnymi wypustkami. – Na Boga, tylko nie te krwista. Juz teraz uwazaja mnie za dziewczyne z domu pod czerwona latarnia.
Sarah rozesmiala sie, potrzasajac bujnymi piersiami.
– Dziewka z domu pod czerwona latarnia, dobre sobie! A tymczasem jest pani jeszcze nietknieta panna mloda.
Aleksa zarumienila sie.
– A niech tam sobie mysla, co chca. Nie ma sie czego wstydzic. Nawet sam milord to dostrzega.
– Lubisz go, prawda? – usmiechnela sie Aleksa. Sarah podniosla kremowa suknie i sprawdzila, czy nie jest pognieciona.
– Potrafi byc naprawde czarujacy, ale musze pa¬nia ostrzec, ze taki mezczyzna nie odda kobiecie swojego serca. Przynajmniej przez dluzszy czas.
– Wiem, Saro. Nie zapomnialam, jakim sposo¬bem wpakowalam sie w te tarapaty. To jest dosko¬naly gracz.
– To czlowiek o wielu twarzach, za to moge re¬czyc. Sa chwile, gdy patrzy na pania, i wtedy do¬kladnie widze, co chodzi mu po glowie. – Wyszcze¬rzyla zeby, a jej okragla buzia stala sie jeszcze okraglejsza. – On pani pragnie, nie ma watpliwo¬sci. A w innych momentach… sama nie wiem. Mo¬ze sobie myslec o czymkolwiek.
– Nie pobralismy sie z milosci – powiedziala Aleksa. – Damien chcial zemsty i zapewne moich pieniedzy. – Bezwiednie odwrocila wzrok. – Bez wzgledu na powod, jest moim mezem. Chce, zeby to bylo udane malzenstwo, i zrobie wszystko, co w mojej mocy, zeby tak sie stalo. Ale nie zamie¬rzam sie zakochac. – Bylo to tylko w polowie praw¬da, gdyz juz byla w nim w polowie zakochana.
– To dobrze.
Aleksa dziekowala Bogu, ze Rayne okazal sie na tyle przewidujacy, by wyslac z nia te mala, ja¬snowlosa sluzaca.
– Saro, co ja bym bez ciebie zrobila?
– Tak samo mowila do mnie pani Jo.
Aleksa pomyslala o bracie i jego zonie, czujac, jak ogarnia ja tesknota za domem. Gdyby tylko cofnac to, co sie stalo. Tym razem posluchalaby rady Jane. Powiedzialaby Rayne'owi o pienia¬dzach, ktore przegrala z hrabia. Splacilaby dlug lordowi Falonowi, kazalaby mu zapomniec ich noc spedzona w zajezdzie. Gdyby tak sie stalo, bylaby teraz u siebie w domu.
Zachcialo jej sie plakac, lecz powstrzymala lzy.
Juz za pozno na lament i zal. Przypomniala sobie list, jaki dostala od Jocelyn niemal rowno ze swo¬im przybyciem, oraz swoja odpowiedz wyslana jeszcze tego samego dnia. Nie wspomniala w nim o klopotach. Rayne i tak bardzo sie o nia martwil.
Gdyby pomyslal, ze sprawy przybraly tak zly obrot, pojawilby sie tu jak gniew Bozy prosto z nieba.
A kolejne klopoty rodzinne byly ostatnia rzecza, jakiej pragnela.
Westchnela. Rozpamietywanie przeszlosci niczego nie zmieni. Te nauczke dostala juz wczesniej. Musiala mozliwie najlepiej wykorzystac ten czas, ktory nadchodzil.
Trzeba sie ubrac, droga pani. Czeka pania dlugi wieczor, a jesli rodzina milorda nie wyjedzie, ju¬tro bedzie kolejny dlugi dzien.
Aleksa jeknela bezglosnie i pozwolila, by Sarah pomogla jej wlozyc suknie
Rayne spacerowal tam i z powrotem po dywanie przed marmurowym kominkiem w swojej ogrom¬nej sypialni w Stoneleigh. Ponownie przeczytal otrzymana wiadomosc, po czym zmial prostokatna kartke w szerokiej dloni i odrzucil na bok.
Ja nie moge wyjechac, Jo. Nie teraz, kiedy Aleksa moze mnie potrzebowac.
Musisz jechac, Rayne. Musisz zobaczyc na wlasne oczy, co uleglo zniszczeniu. – Silna tropikalna bu¬rza dokonala spustoszenia w Mahogany Yale na Jamajce, gdzie mial plantacje kawy. Rayne otrzymal list z informacja, ze kilku pracownikow zostalo rannych, wsrod nich ich przyjaciel i zarzad¬ca, Paulo Baptiste. – Nie martw sie o siostre Ona i lord Falon maja sie dobrze, sama tak napisala.
– No, nie wiem…
Jo wsunela kosmyk dlugich czarnych wlosow za ucho i polozyla dlon na muskularnym ramieniu meza.
– Aleksa jest juz dorosla. Musisz to przyjac do wiadomosci.
– A jesli cos sie wydarzy, gdy mnie nie bedzie? – Gdy nas nie bedzie.
– Juz ci powiedzialem, ze ty zostajesz.
– Chyba chciales, zeby nasz Anthony mial mala siostrzyczke, prawda?
– Tak, ale…
– Ona nie przyjdzie na swiat, jesli ja zostane, a ty pojedziesz. – Wspiela sie na palce i pocalowala go w policzek. – Poza tym Chita moze mnie potrzebowac. – Chita byla piekna hiszpanska zona Paula i bliska przyjaciolka Jocelyn.
– A co z Aleks? Co bedzie, jesli Falon zacznie ja zle traktowac?
– Byc moze lord Falon ma wiele wad, ale nie traktowalby kobiety w niego dny sposob.
– Tego nie mozesz byc pewna.
– Wiem, ze beda mieli problemy. Nie bedzie im latwo dotrzec sie w zwiazku, takjak to bylo z nami. Tego mozna sie spodziewac.
– Mam nadzieje, ze nic takiego ich nie spotka.
Jocelyn pomyslala o wiezieniu Newgate, w kto¬rym spedzila pewien czas, z trudem opanowujac nieprzyjemny dreszcz.
– Na pewno nie. Jednak cokolwiek ich czeka, musza sie nauczyc, ze sa od siebie nawzajem zalez¬ni. Sami musza rozwiazac swoje problemy.
Rayne powoli wypuscil powietrze, ktore dluzsza chwile gromadzil w plucach. Przytulil zone do swojej muskularnej piersi.
- Предыдущая
- 23/75
- Следующая