Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 13
- Предыдущая
- 13/75
- Следующая
Rozdzial 5
Dzien slubu byl szary i smutny, pasujacy do po¬nurego nastroju Aleksy. 'Panna mloda byla posep¬na i zamknieta w sobie w drodze do kosciola. W eleganckiej karecie brata, ktorej drzwi zdobil rodowy herb Stoneleigh z niedzwiedziem i wezem, Aleksa w jasnoblekitnej, podniesionej w talii je¬dwabnej sukni siedziala sztywno na aksamitnej ka¬napie obok Jo, ktora co chwila sciskala ja za reke.
– Jesli go kochasz, wszystko bedzie dobrze
– chyba po raz setny powiedziala Jocelyn. Jej ogromna wiara wynikala z tego, ze ona i Rayne wbrew wszelkiemu prawdopodobienstwu pokonali pietrzace sie trudnosci na drodze do szczescia. Po kilku latach, ktore minely od d~ia ich slubu, ciagle byli w sobie zakochani na zaboj, zostali po¬blogoslawieni slicznym chlopcem i mieli nadzieje na dalsze powiekszenie rodziny. Tak wiec J o wie¬rzyla, ze skoro jej i Rayne'owi sie udalo, to row¬niez Aleksandra odnajdzie milosc z hrabia.
Oczywiscie Jocelyn nie znala go tak naprawde.
Nie tak jak Aleksa. Nie wiedzialy, jaki jest twardy i okrutny, jaki niebezpieczny i bezwzgledny. Ajed¬nak wlasnie to niebezpieczenstwo tak ja zaintrygowalo, przyciagnelo do niego, jak plomien wabi cme, a stalo sie to w momencie, gdy ujrzala go po raz pierwszy. I wlasnie ta ciemna strona osobo¬wosci wydala jej sie tak bardzo ekscytujaca. Pragne¬la ja przeniknac, przedrzec sie przez nia i dotrzec do mezczyzny, ktory, jak wyczuwala, kryje sie w tej glebinie.
To wlasnie on ja przyciagnal, ten nieuchwytny mezczyzna ja zafrapowal – czlowiek, ktory byc mo¬ze wcale nie istnial.
Udawalo jej sie zaobserwowac go tylko przypad¬kiem, gdy zerkala niepostrzezenie., Widziala go w sposobie, w jaki traktowal innych ludzi, gdyz nigdy nie zauwazyla, by niewlasciwie odnosil sie do sluzby, by okazal sie wymagajacy, by o kims zle mowil.
Wyczuwala tego mezczyzne, gdy ja dotykal, gdy zapinal guziki jej sukni, gdy ostroznie sprowadzal ja po schodach; w pocalunku, jaki ich polaczyl pod golym niebem, a przez chwile takze w tawer¬nie, gdy zapomnial o swojej zlosci.
Ten mezczyzna pojawil sie w momencie, gdy Damien zaniepokoil sie na widok lorda Beech¬crofta i zrozumial, ze ich schadzka zostala odkryta.
A moze tego mezczyzny nigdy tam nie bylo? Aleksa spojrzala przez okienko karety. Tego dnia na trakcie pojawilo sie bloto, kola powozu wzbijaly w powietrze ciezkie, czarne grudy. Wzdluz drogi tworzyly sie glebokie kaluze i tylko brodzace w nich gesi wydawaly sie zadowolone.
Popatrzyla naprzod, starajac sie przebic wzro¬kiem linie bukow i platanow, szukajac zakretu, ktory oznaczal, ze zblizaja sie do malego kosciola z biala wieza. Tam czekal na nich Rayne. Dener¬wowala sie, ze jest tam tylko w towarzystwie hra¬biego.
Pomyslala o swoim bracie i o tym, ze ponury na¬stroj nie opuszczal go przez ostatnie trzy dni. Mo¬ze je'szcze nie jest za pozno, by odwolac slub? Mo¬glaby powiedziec mu prawde, przynajmniej czesc prawdy. Moglaby przyznac sie, ze wciaz jest dzie¬wica i ze zgodzila sie na malzenstwo, bo nie chcia¬la, aby cos mu sie stalo. Poprosilaby go, zeby nie wyzywal na pojedynek lorda Falona, ublagalaby go wspolnie z Jocelyn.
I Rayne musialby usluchac.
Jednak – znajac jego zapalczywy charakter – moglby zareagowac zupelnie przeciwnie.
Wzdrygnela sie na mysl o tym, co mialo nasta¬pic, jednak podchqdzila do zblizajacych sie wyda¬rzen z rezygnacja. Sciezka, ktora wybrala, wydawa¬la sie niemalze przeznaczeniem. Chociaz mogla zginac marnie niczym mala cma, wciaz leciala w kierunku ognia.
– Jestesmy na miejscu. – Ciche slowa Jocelyn wyrwaly ja z zamyslenia. – Nie denerwuj sie, ko¬chanie. Przeciez bys do niego nie pojechala, gdyby byl ci zupelnie obojetny. Zaufaj swojej intuicji. Ona zawsze pomaga kobiecie.
Bylo w tym sporo racji. Te slowa natchnely ja otucha, chwilowo dodaly odwagi. Lecz zaraz po¬myslala o perfidnej grze hrabiego, grze, w ktorej niebawem mial sie okazac zwyciezca. I poczula, jak jej zoladek zwija sie w bolesna kulke.
Damien stal obok drzwi do malej, porosnietej bluszczem kaplicy na tylach starego kosciolka. Juz od wielu lat nie byl w kosciele, ostatni raz wtedy, gdy pochowali ojca. Mial wtedy dziewiec lat, byl zagubionym, samotnym chlopcem, ktory staral sie byc odwazny i sila woli powstrzymywal sie, by nie chwy¬cic sie maminej spodnicy. Potem szedl za trumna do zamku, rodzinnego gniazda na wzgorzu z wido¬kiem na morze. Ojciec kochal ten widok, obaj go kochali. Ta wlasnie mysl dodawala mu odwagi.
Wiatr targal mu wlosy, gdy stal przy grobie, po¬wstrzymujac lzy, nie pozwalajac im poplynac, jako ze on byl teraz naj starszym mezczyzna w rodzinie. Rzucil garsc ziemi na trumne, nastepnie poszedl za matka do domu. Bardzo chcial ja pocieszyc i mial nadzieje, ze ona pocieszy, takze jego.
Lecz ona zostawila go samego. Nastepnego dnia spakowala swoje rzeczy, pospiesznie pozegnala sie i wyruszyla kareta do Londynu. Powiedziala, ze musi kupic odpowiednie stroje na okres zaloby, ze potrzebuje spedzic troche czasu z dala od domu i zwiazanych z nim wspomnien o ojcu.
Byl to pierwszy z jej niezliczonych wyjazdow, pierwszy raz, gdy zrozumial, jak malo znaczyl dla swojej matki. To byl punkt zwrotny w jego zyciu, a teraz, gdy spogladal na oltarz w malym parafial¬nym kosciolku, czul, ze oto nadszedl kolejny taki dzien.
Mysl o malzenstwie otrzezwila go, bez wzgledu na powody tego kroku. W jego zyciu nie bylo zbyt wiele miejsca dla kobiety, przynajmniej dla stalego zwiazku. A co z dziecmi, ktore ona moze urodzic? Bez wzgledu na to, jak bardzo bedzie sie staral te¬go uniknac, bylo bardzo prawdopodobne, ze po¬tomstwo sie pojawi. Jakim okaze sie ojcem? Z pewnoscia nie bedzie poswiecajacym sie rodzi¬nie mezczyzna, takim jak jego wlasny ojciec, ktore¬go mial zaledwie przez pierwszych dziewiec lat zy¬CIa.
Rozejrzal sie po kaplicy, popatrzyl na migocza¬ce swiece, ustrojony biela oltarz, zloty kielich obok otwartej Biblii. Tuz obok niski, lysiejacy wikariusz rozmawial cicho z wysokim, poteznie zbudowanym wicehrabia, ktory wczesniej podszedl do niego i powtorzyl swoje poprzednie ostrzezenie.
– Radze panu, lordzie Falon, zeby byl pan dla niej dobry – powiedzial – bo w calej Anglii nie znajdzie sie piedz ziemi, gdzie bedzie pan bez¬pIeczny.
Damien pomyslal o Aleksie i przysiedze malzen¬skiej, ktora mial wkrotce zlo~c. Wiedzial, ze nie powinien. Powinien odwolac slub, zaryzykowac udzial w pojedynku, uciec od Aleksy Garrick i ca¬lej tej niewiarygodnej sytuacji.
Jednak na mysl o tym, ze ona za chwile pojawi sie w tych drzwiach, serce zaczelo mu jeszcze gwal¬towniej lomotac w piersi. Aby zajac czyms rece, wygladzil klapy granatowego fraka, poprawil fular i mankiety snieznobialej koszuli.
A moze ona wcale nie przyjedzie?
Ogarnelo go jeszcze wieksze napiecie, a kiedy ukazala sie w drzwiach, zamiast poczuc sie nieswo¬jo, tak jak oczekiwal, poczul nagla ulge. Niepoko¬ila go ta dziwna mieszanka emocji, jakie wzbudza¬la w nim Aleksa, zloscilo go, ze przez chwile byl znowu tym samym zagubionym malym chlopcem. Moze dlatego wyprostowal sie, przybral bezbarw¬ny wyraz twarzy, zastepujac niepewnosc nonszalancja -.
– Dzien dobry, moja kochana. – Usmiechnal sie, podchodzac do zdenerwowanej Aleksy, ktora za¬trzymala sie tuz za drzwiami. – Jak zwykle wygla¬dasz cudownie. – To byla prawda. Chociaz miala blade policzki, a jej jasnoblekitna suknia byla troche zbyt surowa, jeszcze nigdy dotad Aleksa nie wydawala mu sie tak piekna.
– Dziekuje – powiedziala sztywno.
Robi sie pozno. Myslalem, ze zmienilas zdanie.
Usmiechnela sie do niego bolesnie.
– Niby dlaczego mialabym zmienic zdanie?
Uniosl kaciki ust.
Rzeczywiscie, dlaczego. – Odwrocil sie do wi¬kariusza. – Moze juz zaczniemy? Przed nami dale¬ka droga, jesli mamy dotrzec do zamku w dwa dni. W poblizu stala zona pastora, a obok niej po¬stawny wicehrabia ze swoja piekna malzonka Po¬za nimi w kaplicy nie bylo nikogo.
Do zamku? – powtorzyla stojaca za jego pleca¬mi Aleksa. Jeszcze bardziej przybladla. – Chyba nie chcesz przez to powiedziec, ze dzis wyruszamy na wybrzeze?
– Wydawalo mi sie, ze postawilem te sprawe jasno. Mam pewne obowiazki, ktore zaniedbywalem juz zbyt dlugo. Wyruszymy, gdy tylko wikary wypo¬wie swoje formulki.
Ale… myslalam, ze przynajmniej na dzien albo dwa wrocimy do Stoneleigh. Moje kufry nie sa spakowane.
Spojrzal w jej zielone jak liscie oczy i zobaczyl w nich desperacje. Czyzby az tak bardzo go niena¬widzila? Zloscila go ta mysl, zabijala w nim wszel¬kie mozliwe wspolczucie. – Twoja szwagierka mo¬ze spakowac torbe i wyslac ja do zajazdu, w ktorym sie zatrzymamy.
– Ale…
Niebawem nastapi noc poslubna, Alekso. Mozesz byc tego pewna. A czy to bedzie dzisiaj, czy tez pod koniec tygodnia, nie robi mi najmniejszej roznicy.
Odwrocila oczy, lecz on zdazyl zauwazyc lsnie¬nie wzbierajacych w nich lez. Cos scisnelo go w zo¬ladku.
– Zalatwmy to wreszcie – burknal, lecz gdy chwycil jej dlon, przytrzymal ja delikatnie i polozyl lekko na swoim ramieniu.
Aleksa czula sie wewnetrznie rozdarta. Hrabia wydawal sie rozzloszczony, podczas gdy powinien okazywac zadowolenie 'i satysfakcje. W koncu przeciez wygral te gre, czyz nie? Niebawem bedzie zarzadzal jej majatkiem, a ona bedzie musiala dzielic z nim loze.
Nigdy nie bedzie w stanie go zrozumiec, poznac, co on naprawde czuje. Zastanawiala sie, co on so¬bie teraz mysli. I jak ja potraktuje dzisiejszej nocy.
Obawy obciazaly ja jak ogromny kamien, gdy szla do oltarza i czekala, az wikariusz wypowie sa¬kramentalne slowa, ktore uczynia ich malzonkami. Nisko sklepione pomieszczenie zdawalo sie blak¬nac, przybierac szaroniebieska barwe. Suknia byla niewygodnie obcisla, jakby swoim ciezarem ciagne¬la Alekse ku ziemi.
Katem oka widziala ponura mine Rayne'a, wi¬dziala, jak Jocelyn probtlje usmiechnac sie przez lzy. Za plecami wikarego migotaly plomienie swiec, jedna' z nich rozja'rzyla sie na moment, pod¬sycona woskiem, lecz po chwili zgasla z cichym trzaskiem.
- Предыдущая
- 13/75
- Следующая