Выбери любимый жанр

Tajemnica Pana Pottera - Hitchcock Alfred - Страница 17


Изменить размер шрифта:

17

Dimitriew obszedl lozko i stanal za Bobem i Jupe'em. Jupiter poczul na czole skorzany pasek.

– Teraz opowiesz mi wszystko o garncarzu – rozkazal general. – Gdzie on jest?

Pasek zacisnal sie wokol glowy Jupe'a.

– Nie wiem.

– Po prostu wyszedl sobie z tego twojego… skladu i wiecej go nie widziano? – general wrecz syczal teraz ze zlosci.

– Tak wlasnie bylo. Pasek zacisnal sie mocniej.

– I oczekiwal gosci… tych przyjaciol, o ktorych mowiles… przyjaciol, ktorym tak pomagales.

– Zgadza sie.

– A wasza policja nic nie robi? – wypytywal Kaluk. – Nie szuka czlowieka, ktory gdzies sobie poszedl?

– To wolny kraj – odpowiedzial Jupiter. – Jesli garncarz mial ochote odejsc, ma do tego prawo.

– Wolny kraj? – general zmruzyl oczy i przesunal reka po brodzie. – Tak, juz to gdzies slyszalem. Nic ci nie powiedzial? Mozesz przysiac?

– Nic mi nie powiedzial – Jupiter patrzyl bez mrugniecia okiem prosto w twarz generala.

– Rozumiem – general wstal i podszedl do Jupitera. Patrzyl na niego przez dluga chwile, wreszcie westchnal: – Dobrze, Dimitriew. Wypuscimy ich. Chlopak mowi prawde.

Mlodszy mezczyzna zaprotestowal:

– To szalenstwo. Zbyt duzy zbieg okolicznosci!

General wzruszyl ramionami.

– To para dzieciakow. Wscibska jak wszystkie dzieci. Niczego nie wiedza.

Pasek zsunal sie z glowy Jupitera. Bob, ktory nieswiadomie wstrzymywal caly czas oddech, z ulga wypuscil powietrze.

– Powinnismy zatelefonowac do waszej wspanialej policji, ktora nie szuka zaginionych osob – warknal Dimitriew. – Nalezaloby im powiedziec, ze lamiecie prawo. Weszliscie na nasza posiadlosc bezprawnie.

– Pan mowi o lamaniu prawa?! – nie wytrzymal Bob. – Kiedy my powiemy policji, co sie tu dzis zdarzylo…

– Niczego nie powiecie – przerwal mu general. – Co wlasciwie sie zdarzylo? Pytalem was o slawnego artyste, a wy odpowiedzieliscie, ze nie wiecie, co sie z nim dzieje. Nie ma w tym nic nienaturalnego. A jesli chodzi o to – potrzasnal pistoletem – pan Dimitriew ma pozwolenie na bron, a wy istotnie weszliscie tu bezprawnie. Ale w koncu nikomu nic sie nie stalo. Jestesmy wspanialomyslni. Teraz mozecie odejsc i nie wracajcie tutaj.

Bob zerwal sie natychmiast i pociagnal Jupe'a.

– Bedzie wam wygodniej skorzystac z naszej drogi – dodal general. – Ale pamietajcie, bedziemy was obserwowac.

Chlopcy nie zamienili slowa, poki nie znalezli sie w znacznej odleglosci od Domu na Wzgorzu.

– Nigdy wiecej! – wybuchnal Bob.

Jupiter obejrzal sie na kamienna obudowe tarasu. Dimitriew i general stali przy niej bez ruchu, patrzac za nimi. Byli wyraznie widoczni w swietle ksiezyca.

– Obrzydliwe typy – powiedzial Jupiter. – Mam nieodparte wrazenie, ze general Kaluk przeprowadzil niejedno przesluchanie w zyciu.

– Jesli rozumiesz przez to, ze sila zmuszal ludzi do zeznan, musze sie z toba calkowicie zgodzic. Twoje szczescie, ze masz uczciwa twarz.

– Jeszcze wieksze szczescie, ze moglem mowic prawde.

– Ha! Akurat mowiles.

– Staralem sie. W koncu mozna powiedziec o czyjejs corce, ze jest przyjacielem ze srodkowego zachodu.

Doszli do zakretu drogi przy kepie krzakow, ktore przeslonily im widok na Dom na Wzgorzu. W tym momencie, gdzies ponizej na stoku, rozlegl sie stlumiony huk i pojawil blysk. Cos drobnego swisnelo Bobowi kolo ucha i rozpryslo sie w krzakach.

– Na ziemie! – krzyknal Jupiter.

Bob padl na brzuch. Jupe rzucil sie obok niego. Czekali, nie smiac sie ruszyc. Na prawo od nich cos zatrzeszczalo w poszyciu. Potem zalegla cisza, zmacona jedynie nawolywaniem nocnego ptaka.

– Srut? – powiedzial Bob.

– Tak mysle – Jupiter podniosl sie na czworaki i przeczolgal sie w tej pozycji do nastepnego zakretu drogi. Bob poszedl jego sladem. Przebrneli tak z piecdziesiat metrow, po czym zerwali sie i puscili pedem ku szosie.

Brama na koncu drogi byla zamknieta. Nie sprawdzili nawet, czy na klucz. Jupe wspial sie na nia i zeskoczyl po drugiej stronie. Bob przesadzil ja jednym susem. Pedzili szosa do domu garncarza, wpadli przez furtke i zatrzymali sie dopiero pod oslona frontowego ganku.

– Ten strzal nie mogl pasc z Domu na Wzgorzu – wysapal Jupiter. – Dimitriew i general stali na tarasie, kiedy dochodzilismy do zakretu. – Urwal, zeby zlapac oddech.- Ktos czekal na wzgorzu ze strzelba. Bob, w to jest zamieszany jakis trzeci czlowiek!

17
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Tajemnica Pana Pottera Tajemnica Pana Pottera
Мир литературы