Impresjonista - Kunzru Hari - Страница 8
- Предыдущая
- 8/82
- Следующая
Z uplywem kolejnych godzin jego przerazenie jeszcze sie wzmaga. Bol, dotad przeszywajacy glowe, ogarnia fala rece i nogi, daje o sobie znac szarpaniem w krzyzu. Pobielone sciany i otwarte okiennice sypialni zdaja sie odzwierciedlac zagrozenie. Przemieszczaja sie szyderczo w polu widzenia Razdana, jakby trawione ta sama co on goraczka, ozywione jej wplywem. Okolo poludnia pandit Razdan krzykiem wzywa sluzacych.
Amar Nath Razdan ma w zanadrzu ostateczny lek przeciw grypie, srodek zaradczy zachowany na wypadek, gdyby sprawy przybraly zly obrot. Mniej wiecej godzine pozniej wkracza do sypialni procesja sluzacych z wiadrami cebuli i z emaliowana wanna. Nie dbajac o nakazy skromnosci, pan zrzuca z siebie ubranie i nago wskakuje do wanny, jedna z mlodszych dziewczat wybiega z pokoju. Dopiero lagodna perswazja sklania ja do powrotu. Sluzba sieka cebule i wrzuca je do wanny. Kazda cebula znaleziona w spizarni jest teraz tutaj. Prawie caly dom zajal sie krojeniem. Stopniowo chude cialo pandita Razdana ginie pod cebulowa powloka. Wystaja tylko czubki kolan i glowa. Cebule sa tak mocno zgniecione, ze pandit Razdan plywa w ich miazszu i soku. Na koniec sludzy ciasno owijaja wanne biala tkanina, ktorej konce wiaza pod glowa swojego pana, co upodabnia go do cebulowej mumii, ciasno spowitej plotnem i zlanej potem. Z zalzawionymi oczami sluzacy wychodza karnie z sypialni i zamykaja za soba drzwi, pozwalajac dzialac cudownemu lekarstwu.
Teoria kuracji cebulowej jest bardzo prosta. Cebula to ostre warzywo, znane ze swych palacych wlasciwosci. Wywoluje wydzielanie lez i potu. Jedna surowa cebula wystarczy, by odstraszyc niepozadanych rozmowcow czy oczyscic wnetrznosci z nadmiaru wszelkich humorow. Hiszpanka jest jedna z najbardziej wilgotnych chorob znanych ludziom, co czyni z cebuli potezna bron. Pandit Razdan ma nadzieje wygnac z ciala chorobe, skladajac bakcyla w ofierze oczyszczajacemu ogniowi zbawiennego warzywa. Dodatkowo chrupie garsciami swoje lekarstwo w rozpaczliwej walce ze smiertelnym przerazeniem ogarniajacym jego rozdygotane cialo.
Taki sposob zmierzenia sie z wlasna choroba wybiera Amar Nath. Choroba jest prawdziwa. Najwieksze obawy tego chimerycznego hipochondryka staja sie rzeczywistoscia, sciskajaca jego czaszke obrecza bolu. Amar Nath bebni palcami w klatke piersiowa. Coraz bardziej rozstrojony umysl podpowiada mu, ze uda sie zebrac z ciala bakcyle grypy jak male owady. Poci sie obficie. Sciany sypialni migocza, a goraczka wprawia jego cialo w drzenie niczym mloteczek uderzajacy w strune.
Gdzies z oddali dobiegaja go krzyki, odglosy jakiegos przewracanego mebla. Slyszy syna, slyszy Anjali, jak wymyslaja sobie nawzajem. Odwraca glowe, probujac zrozumiec slowa. Ale dzwieki docieraja do niego jakby z drugiego konca swiata. Zanurzony w cebulowej brei, Amar Nath Razdan jest adwokatem w swojej ostatniej sprawie.
Gita z krzykiem zbiega ze schodow na dziedziniec, a jej matka (ucielesnienie fatum, przeznaczenia, sprawiedliwosci, karmy i reszty poteznych bezosobowych sil, ktore miazdza podobnych mrowkom smiertelnikow) oklada Prana po nerkach kijem do odstraszania malp. Gdy Pran zgina sie w pol, Anjali sprytnie kieruje swoja bron ku jego kolanom i lokciom. Kazdy celny cios wywoluje nagly i przeszywajacy parkosyzm bolu.
Zwyciestwo Anjali jest szybkie i calkowite. Spodnie od pizamy, sklebione wokol kostek Prana Natha, krepuja ruchy i uniemozliwiaja stawianie oporu. Kiedy Pran pelznie po ziemi, usilujac skryc sie pod czarpai, Anjali obrzuca go siarczystymi przeklenstwami, lapie za ucho kleszczowym chwytem palcow zaprawionych wieloletnim luskaniem grochu i siekaniem okry i wlecze przed oblicze ojca.
Puka do drzwi, zza ktorych dochodzi zlowieszczy chlupot.
– Panie?! Jestes tam, panie?
Odpowiada jej cisza. Anjali niecierpliwie naciska klamke. Drzwi ustepuja. Cebulowy odor bucha ze srodka z taka sila, ze z oczu Anjali ciurkiem zaczynaja plynac lzy. Amar Nath Razdan jest w kapieli od trzydziestu godzin. Chory, teraz juz bezsprzecznie i nieodwolalnie chory, zlany potem i wstrzasany dreszczami jak przy naglym paroksyzmie, z glowa wystajaca znad bialych zwojow niczym glowka przedwczesnie urodzonego dziecka, z przekrwionymi oczami i nieprzyjemnie zaczerwieniona, pomarszczona skora, wyglada jak marynata, co jest wlasciwie bliskie prawdy.
– Umieram – mowi slabym glosem.
– Moze i tak – rzuca brutalnie Anjali, narzucajac koniec sari na glowe. – Wydaje mi sie, ze znam przyczyne.
Na twarzy pandita Razdana widac przejecie. Kawa glowa na znak, ze Anjali powinna mowic dalej. Wobec powagi sytuacji kobieta unosi reke ku niebiosom.
– Ten dom – oznajmia z naciskiem – jest przeklety. Jej panem wstrzasa atak gwaltownego kaszlu.
Jak mozna mowic choremu czlowiekowi, ze jego jedyny syn, w ktorym przez pietnascie dlugich lat pokladal wszystkie swoje nadzieje, jest bekartem pozakastowego zjadacza nieczystego pokarmu, Anglika mylacego funkcje prawej i lewej reki? Wyczucie i wrazliwosc sa dane nielicznym. Anjali nie nalezy do grona poblogoslawionych tym darem. Nie oszczedza swemu panu niczego. Saczy w jego mozg kazda pogloske, kazda plugawa insynuacje. Kala pamiec Amrity nie wprost, unikajac wszystkiego, co mogloby sklonic meza-rogacza do rozgrzeszenia zmarlej zony. Potem roztacza przed nim ponury (choc trzeba przyznac, ze niezbyt przesadzony) obraz win Prana, by wyprowadzic z nich kategoryczny wniosek: chlopiec wykazuje wszelkie oznaki skalanej krwi.
Wiekszosc ludzi poprzestalaby na tym, ale dla Anjali to dopiero poczatek. Objasnia temat mieszania sie ras i wszystkich straszliwych tego konsekwencji. Ze zmieszanej krwi biora sie wszelkie plugastwa naruszajace zasady odwiecznej religii. Nic dziwnego, ze na Agre spadla zaraza. Jesli o nia, Anjali, chodzi, to wcale nie bylaby zdziwiona, gdyby sie okazalo, ze cala epidemie grypy, dwadziescia milionow istnien, jakie pochlonela, swiat zawdziecza Pranowi. Chlopak jest zepsuty do szpiku kosci. Na koniec Anjali wyjmuje karte atutowa: sponiewierana fotografie. RONALD FORRESTER, INDIAN FORE-STRY SERYICE.
– Teraz powiedz, do kogo jest podobny, panie.
Razdan obraca fotografie w oblepionych cebula dloniach. Wpatruje sie w sepiowa twarz Forrestera, ktory tez bacznie mu sie przyglada. Analizuje nos, delikatny rysunek ust. Co do koloru skory, to rownie dobrze moglaby to byc twarz Hindusa. Mezczyzna z fotografii zdaje sie posylac mu blady, rozmyty przez wode usmiech, ktory wzera sie w mozg poprzez goraczke niczym kwas trawiacy metal. Po raz pierwszy od chwili, gdy Anjali przywlokla tu ze soba Prana Natha, pandit Razdan kieruje wzrok w jego strone.
Chlopiec kleczy na podlodze. Z rany na skroni cieknie mu krew. Rozczochrany i pochlipujacy budzi lekka odraze. Razdan uzmyslawia sobie, dlaczego go unikal. Dotad wydawalo mu sie, ze to z powodu jego matki. Mowila sama do siebie. Zawsze kiedy wchodzil do pokoju, czul, ze jej przerywa. Mimo publicznych kampanii w obronie czystosci obyczajow, od smierci zony skladal na bazarze potajemne wizyty w pokoikach na gorze pod czerwona latarnia. Tam kazal kobietom zachowywac sie w okreslony sposob, dotykac miejsc na ciele, ktore nawet wstydzil sie nazwac. Syn zawsze przywodzil na mysl przykre wspomnienie matki, ktora zasiala owo ziarno grzechu w jego swiadomosci. Byl dowodem jego zniewolenia zmyslowoscia.
Nie. To wszystko jest o wiele prostsze.
Czujac sie jak tonacy, pandit Razdan uswiadamia sobie, ze sluzaca mowi prawde. Pran Nath i mezczyzna ze zdjecia to dwie wersje tego samego wizerunku. Pran Nath nie jest jego synem. Wraz z pojawieniem sie tej mysli cos w nim peka. Jego uporzadkowane zycie rozlatuje sie na kawalki jak ustawiona na sztorc drewniana matryca z literkami w drukarni. Z wyrazem glebokiego zawodu na twarzy wydaje z siebie ostatnie tchnienie.
– Ojcze? – rozlega sie placzliwy glos Prana Natha. Ale odpowiedzi nie bedzie.
Sludzy nawet nie czekaja, az cialo ich pana ostygnie. Wloka Prana Natha w strone drzwi wejsciowych i wyrzucaja na ulice.
Pran lezy w ulicznym pyle. Jego ubranie roztacza przykra won cebuli. Wokol zbiera sie tlum gapiow zaintrygowanych nieslychanymi wydarzeniami rozgrywajacymi sie na ich oczach. Czokidar wywija okutym bambusowym kijem, podczas gdy Anjali powtarza swoj wywod o krzyzowaniu sie ras. Na koniec oznajmia, ze na domiar wszystkiego ten zly chlopak wlasnie spowodowal przedwczesna smierc pandita Razdana. Po chwili drzwi zamykaja sie z trzaskiem, slychac donosny zgrzyt metalowej zasuwy.
Pran wstaje i wali w drzwi, znajome drzwi z zelaznymi cwiekami i zawiasami, z oblazaca niebieska farba. Tlum lustruje go uwaznie w poszukiwaniu oznak jego angielskosci. Ludzie wskazuja sobie kazda widoczna odmiennosc, ktora nagle stala sie dla nich zaskakujaco oczywista.
– Wpusccie mnie! – blaga Pran. – Prosze!
Z drugiej strony drzwi czokidar wrzeszczy, zeby sie wynosil.
– Blagam, otworz! – Odpowiada mu cisza. – Bo przyjdzie moj wujek – krzyczy Pran drzacym glosem – i cie wychlosta. Pozalujesz, zobaczysz!
Ku jego radosci slychac zgrzytanie zasuwy. Niebieskie drzwi uchylaja sie lekko. Przez szpare wysuwa sie reka i rzuca na ziemie maly prostokat w kolorze sepii. Po chwili drzwi znowu sie zatrzaskuja. Pran podnosi fotografie i ponownie lomocze w drzwi, krzyczac i proszac na przemian. Zdezorientowany, odwraca sie ku gapiom i nagle staje twarza w twarz z ludzmi, ktorzy nie maja najmniejszego powodu, by go lubic. Sprzedawca slodyczy, stara kobieta z domu obok, mezczyzna handlujacy artykulami sypkimi, chlopiec od aptekarza – na wszystkich twarzach maluje sie ten sam zlowrogi, nieprzyjazny usmiech. Pran zaczyna zalowac, ze platal ludziom tyle figli.
Z tlumu leci w jego strone gruda krowiego lajna. Cieply i mokry pocisk trafia go w kark. Kiedy Pran sciera z siebie maz, nastepny pocisk obryzguje mu twarz. Pran rzuca sie naprzod. Garstka malych chlopcow rozpierzcha sie na wszystkie strony do wtoru drwiacego wycia. Dorosli smieja sie z poblazaniem. I wtedy Pran pada jak dlugi na ziemie, potykajac sie o czyjas podstawiona noge.
- Предыдущая
- 8/82
- Следующая