Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 64


Изменить размер шрифта:

64

Na ekranie duża hala hangaru czy warsztatu. Pośrodku samolot w jakże żałosnym stanie. Rozmontowany, części porozrzucane w pozornym nieładzie. Wśród tego wszystkiego mnóstwo krzątających się gorączkowo obcych automatów, badających skrupulatnie szczątki wspaniałej do niedawna maszyny.

Patrzył na to wstrząśnięty. Przecież konstrukcja tego samolotu stanowiła tajemnicę państwową. Istniały tylko dwa doświadczalne egzemplarze. Jeden na hamowni w Bazie, drugi to właśnie ten. Zaczęło mu coś świtać, ale w pierwszej chwili odrzucił tę myśl jako wręcz nieprawdopodobną. Chociaż? Trzeba koniecznie sprawdzić. Musi mieć pewność.

— Proszę o komentarz akustyczny.

I znów rozległ się głos. Tym razem autentyczny głos. W niewielkiej sali zabrzmiały dziwne, nieznane dźwięki. Było to coś w rodzaju modulowanego gwizdu, przerywanego jakby klaśnięciami. Nie było to przykre dla słuchacza. Wręcz przeciwnie. Dźwięki były niegłośne i przyjemne dla ludzkiego ucha. Ale nie był to żaden ze znanych mu sposobów porozumiewania się ludzi. Teraz był prawie pewien. To nie była mowa ludzka. Podwodna stacja nie była kierowana przez ludzi. Więc przez kogo? Kto zbudował w głębinach oceanu to wspaniałe dzieło intelektu i techniki? Kim są przybysze, którzy z takim uporem badają technikę i cywilizację ziemską? Z jakich układów gwiezdnych pochodzą i jaki cel im przyświeca? Wrogi czy przyjazny? W tej chwili przypomniał sobie, że w tym rejonie już kilkakrotnie ginęły bez śladu zarówno samoloty, jak i statki. Akwen ten miał ustaloną złą sławę i dlatego w miarę możności omijali go wszyscy. Jego zagnała tu burza. Cyklon, który dotąd uważano za jedyną przyczynę braku łączności i zaginięcia jednostek czy to żeglugi powietrznej, czy morskiej.

— Dość tego — pomyślał i w tej samej sekundzie ekran zgasł, i umilkł dziwny głos. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam tu nic nie poradzi. To zadanie dla całej wyprawy badawczej złożonej z uczonych różnych dziedzin. Teraz jasno stanęła mu przed oczami jego rola w tej dziwnej awanturze. Musi, bezwzględnie musi wydostać się stąd, dotrzeć do Bazy i powrócić tu z grupą naukowców. Przypadek, który go tu sprowadził, może być punktem zwrotnym w dziejach ludzkości. Pierwszy kontakt z inną cywilizacją. Być może udaremnienie wrogich zamiarów, a może właśnie nawiązanie przyjaźni? Chwileczkę. Od jego katastrofy nie minęło jeszcze pięć godzin. W myśl teoretycznych założeń jego nadajniczek nadal powinien przekazywać sygnały, a wiedział, że dopóki nie minie ten okres, samoloty ratunkowe będą przeczesywać obszar przypuszczalnego wypadku. Może więc w tej chwili przelatują nad nim koledzy i czekają, kiedy w ich odbiornikach odezwie się sygnał rozbitka? Zatem jak najprędzej na powierzchnię. Nie powinno to chyba być zbyt trudne. Teraz, gdy wiedział, że stacja jest niezamieszkana, poczuł się pewniej. Centralna Pamięć powinna chyba zawierać dokładne plany stacji oraz drogi i sposoby wyjścia. Ma trochę czasu. Gdyby nie brak pożywienia, mógłby tu spędzić całe miesiące. Na wspomnienie jedzenia poczuł niesamowity głód. Czym prędzej więc wydobył czekoladę. Niewiele tego było, ale jednak po zjedzeniu trzech tabliczek, to znaczy całego zapasu, samopoczucie jego poprawiło się na tyle, że cała ta przygoda zaczęła wydawać mu się całkiem przyjemna i interesująca. Znów pochylił się nad stołem.

— Centralna Pamięć. Proszę o plan stacji!

— Centralna Pamięć. Sekcja Sytuacyjna. Stanowisko drugie.

Po ekranie przebiegł szereg pionowych linii i znikł. Aha! Więc ścisły podział funkcji. Przesiadł się na sąsiednie krzesełko i pochylił głowę nad stołem.

— Stanowisko pierwsze gotowe.

Więc to nie tu. Przesiadł się na trzecie.

— Stanowisko drugie gotowe.

— Proszę o plan stacji z zaznaczeniem wyjść na powierzchnię.

Trochę niespokojnie wpatrywał się w ekran. Pojawił się na nim rysunek czegoś, co z pewnością przedstawiało stację, a raczej jej plan. Chaos nieregularnych linii, kwadratów, rombów, kół kolorowych plam. Od centralnej granatowej plamki biegła zielona, pulsująca linia do prawego dolnego rogu, zakończona żółtym punkcikiem. To chyba droga wyjścia. Być może, że dla twórców tej stacji plan był ideałem przejrzystości i prostoty. Ale dla niego? Zdawał sobie sprawę, że tego rebusu nie rozwiąże za sto lat. Granatowa plamka to najpewniej sterownia, w której się znajduje, a dalej co? Chwileczkę. Może przecież cofać się tą samą drogą, którą przybył. Że też od razu nie wpadł na to najprostsze rozwiązanie! Zielony prostokąt windy był tuż za jego plecami. Zerwał się więc z fotelika, i gdy ten posłusznie odsunął się ku środkowi, wszedł na zieloną plamę i tupnął nogą. Winda ruszyła w dół. Znalazł się znowu w hali pełnej dziwnych przyrządów. Było jasno. Rozglądał się wkoło. Gdzie teraz? We wszystkich kierunkach ciągnęły się identyczne przejścia. Które prowadzi do windy? Nie miał wyboru. Z determinacją zapuścił się w pierwsze z brzegu i po kilku krokach odetchnął z ulgą. Jest winda. Jak tego oczekiwał, po lekkim tupnięciu uniosła go ku górze. Ta sama sala o wklęsłej podłodze z podium pośrodku. Ale co to? Gdzie się podział ten niby — jeż na pajęczych nogach? Obok dziwnych fotelików na podium nie było nic. Zniknął też jego służbowy pistolet, wtopiony w niewidzialny sześcian. Obleciał go strach. A może ta piłka z pręcikami to właśnie gospodarz i współtwórca stacji? Wzruszył ramionami. To co z tego? Nie zrobił mu nic złego, kiedy chciał dobyć broni, to i teraz mu chyba głowy nie urwie. Ta myśl tak go podniosła na duchu, że bez wahania ruszył ku wnęce, w której kłębiły się szara mgła i bezgłośne iskierki wyładowań. Nagle przystanął. Chwileczkę. Nie wyjdzie stąd z pustymi rękami. Mogą mu w Bazie nie uwierzyć. Trzeba zabrać ze sobą jakiś niewielki przedmiot. Zbadają go uczeni i stwierdzą ponad wszelką wątpliwość, czy jest dziełem cywilizacji ludzkiej, czy też nie. Co by tu zabrać? Spostrzegł, że niedaleko niszy, tuż nad podłogą, biegnie przy ścianie wąska półka. Na półce tej, jakieś trzy metry od niego, leżał czarny, płaski przedmiot. Coś w rodzaju pudełka czy kasety. Niewielki, poręczny, w sam raz dla niego. Oby tylko nie był przymocowany. Szybko podbiegł do leżącego przedmiotu. Na szczęście nie był przymocowany. Przypominał sztywny futerał z tworzywa, w którym dawał się wyczuć twardy, kanciasty przedmiot. Ciekawe, co to może być? To nic. Sprawdzą to specjaliści w Bazie. Wetknął futerał do wewnętrznej kieszeni kamizelki i wszedł w niszę. Tu już był znajomy teren. Za ścianą z kłębiącej się mgły oświetlony tunel, zakończony, wypukłą przegrodą i szeregiem nitów, z których co czwarty błyszczał jak pociągnięty szkliwem. Uśmiechnął się. To przecież jego boja. Przykucnął opierając ręce na dwu sąsiednich. Ściana się rozsunęła. Jakże to wszystko proste. Tupnięcie nogą i podłoga boi naciska na stopy. Kilkanaście sekund i stop. Znów przysiadł i już stoi na galeryjce otaczającej błyszczącą, mokrą beczkę. Ocean jest teraz spokojny. Słońce tuż nad horyzontem. Za kilkanaście minut zapadnie noc. Trzeba było jednak zostać w głębi stacji i dopiero rano próbować wyjścia. Zresztą nic straconego. Odetchnie świeżym powietrzem i zjedzie na dół. Wtem jakiś znajomy dźwięk dobiegł jego uszu. Co to? Czy go słuch myli? To już fantastyczny zbieg okoliczności! Od wschodu dolatywał wyraźnie grzmot silników lecącego turbośmigłowca. Pośpiesznie przesunął dźwignię zaworu, napełniając sprężonym powietrzem kamizelkę. Nie była mu ona potrzebna, ale to jedyny sposób na uruchomienie nadajnika. W tym samym momencie krzyknął ze strachu. Boja pod jego stopami zaczęła błyskawicznie tonąć. Nie zdążył uchwycić się barierki, kiedy potworny wir „wciągnął go w głębiny. Zachłysnął się wodą i rozpaczliwie zaczął młócić rękami wokół siebie. Czuł, że się dusi. Brak tchu! Czerwone płaty przed oczami i… kamizelka wyniosła go na powierzchnię. Szeroko otwartymi ustami spazmatycznie łapał ostre, morskie powietrze. Tego tylko brakowało. Zginąć teraz, kiedy ratunek tak blisko. Samolot był już nad nim. Widział wyraźnie jego sylwetkę i rozpoznał nawet typ. To była Catalina–372. Pomacał ręką kieszeń. Tajemniczy futerał był na swoim miejscu. To znaczy, że wszystko w porządku. To nic, że boja zatonęła. Pilot Cataliny określi dokładnie współrzędne, a sposób dostania się do wnętrza stacji obmyślą uczeni po zbadaniu zawartości futerału. Ciekawe, co też tam może w nim być? Załoga Cataliny usłyszała chyba sygnał jego nadajnika i umiejscowiła go, bo maszyna w ostrym skręcie szła w dół, by po kilku minutach, wzniecając fontanny, wodować o niecałe pięćdziesiąt metrów od niego. Zaczął płynąć w jej kierunku i po chwili mokry jak szczur ściskał w przestronnej kabinie ręce kolegów. Rosły kapitan Grace, o twarzy pokrytej dziobami po przebytej ospie, z rozmachem klepał go po mokrych plecach.

64
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы