Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 63


Изменить размер шрифта:

63

— Jaśniej! — zażądał już teraz głośno. I o dziwo, światło rozbłysło pełnym, słonecznym blaskiem. Rozejrzał się uważniej. Cała przestrzeń sali wypełniona była dziwacznymi urządzeniami. Na wprost niego ciągnęło się ażurowe rusztowanie z matowoniebieskiego tworzywa. Jakiś system wzajemnie przenikających się kratownic, miękkich, wijących się spiralnie przewodów, oplatających kraty w nie dający się określić, ale sprawiający wrażenie regularności — sposób. Po chwili przypatrywania się dostrzegł, że całość nie jest nieruchoma. Po spiralnych przewodach, jak gdyby skręconych z wielu kolorowych linek, przebiegało ledwie dostrzegalne, rytmiczne pulsowanie. Tak jakby od dołu, gdzieś spod podłogi, wyrastała we wnętrzu opływowa gruda i pełzła ku górze, przepychając się przez ciasne uzwojenia, rozdzielała się na coraz to drobniejsze, by zniknąć wraz z ruchem gdzieś u sufitu. Sprawiało to wrażenie oddechu lub raczej krwiobiegu. Fala za falą, rytmicznie jak puls żywego organizmu. I jeszcze jedno. Płynęło stamtąd wyraźne tchnienie ożywczego, przesyconego ozonem powietrza. Całość tego dziwacznego urządzenia miała kształt potężnego stożka. Bo sala ta nie była okrągła, jak ta na górze. Była raczej, jak zdążył się zorientować, prostokątna. Nie mógł jednak nawet w przybliżeniu określić jej wielkości, bo przeciwległy kraniec gubił się przysłonięty piętrzącymi się w zasięgu wzroku urządzeniami czy maszynami. Przejścia między nimi przesycone były, jak zresztą wszystko, jak cała przestrzeń, znikąd płynącym światłem. Bez wahania zapuścił się w labirynt. Nie miał ostatecznie nic do stracenia. Musiał poznać

dokładniej to dziwaczne, podwodne schronisko czy laboratorium, a może stację badawczą? Nic tu na razie nie dało się zidentyfikować. Nie było ani jednej rzeczy, przedmiotu, maszyny, których cel czy przeznaczenie mógłby jednoznacznie określić. Jednego tylko był zupełnie pewien. Wszystkie te urządzenia działały. Wyczuwał poprzez stalowe grodzie drgania pracujących mechanizmów, słyszał basowe mruczenie transformatorów. Właśnie minął duży, czarny blok i stanął na niewielkim, wolnym placyku, pośrodku którego zieleniał znajomy prostokąt windy.

— Pojedziemy jeszcze niżej — pomyślał z humorem i pewnie wszedł na seledynową powierzchnię. Nic! Tupnął lekko nogą i tafla bezgłośnie ruszyła, tym razem niespodziewanie ku górze. Na moment ogarnęła go ciemność, winda stanęła i jednocześnie zapłonęło łagodne światło. Już pierwszy rzut oka upewnił go, że tym razem nie mógł lepiej trafić. To chyba była centrala. Niewielką, nieledwie ciasną w porównaniu z poprzednio poznanymi, salkę otaczał zamiast ścian panoramiczny ekran telewizyjny. Przed ekranem, oddalony nieco od niego, ciągnął się wokół salki stół, przypominający swoimi niezliczonymi przyciskami, okienkami wskaźników, pulsującymi bez przerwy różnokolorowymi światełkami — stół dyspozytorski dużej Centrali Kosmiki. Widywał już przecież podobne. Pośrodku, tuż koło miejsca, gdzie stał, tkwiły trzy przedmioty, w których przy dużej dozie wyobraźni można (było domyśleć się foteli czy krzeseł ustawionych oparciami ku sobie. Z lekkim niepokojem rozejrzał się wokół i mimo woli odetchnął z ulgą. Sala była pusta. Nie było w niej jej twórców czy gospodarzy. Nie wiedział, czy cieszyć się z tego, czy smucić. Ich obecność mogłaby się przyczynić do szybkiego wyjaśnienia sytuacji i ratunku, nie wiedział jednak ani się nie domyślał, kim są i jak ustosunkowaliby się do nieproszonego bądź co bądź gościa. Zamyślił się i usiadł w jednym z fotelików i w tym samym momencie fotelik drgnął i przesunął się gładko do przodu, zatrzymując się koło zakreślonego niebieską, falistą linią odcinka stołu. Przed nim błyszczał niewielki, kwadratowy ekranik. Nad ekranem widniał szereg okienek. Niektóre z nich były ciemne, w innych drgały różnokolorowe linie i ruchome punkty. W rogu tuż przy prawej ręce zapłonął rubinowy punkcik.

— Stanowisko trzecie gotowe. Znieruchomiał zdumiony. Mógłby przysiąc, że nic nie przerwało panującej w pomieszczeniach ciszy. A jednak wyraźnie usłyszał melodyjny głos kogoś meldującego o gotowości stanowiska. Nachylił się niżej nad stołem.

— Stanowisko trzecie gotowe.

Teraz już był pewien. Nikt nic nie mówił. W sali trwała nadal niczym nie zmącona cisza. Tajemniczy głos odezwał się w jego mózgu. Po prostu urządzenie przekazało meldunek z pominięciem mowy, bezpośrednio do jego mózgu. Zaświtała mu w głowie pewna myśl. Jeżeli tak, to być może istnieje możliwość kontaktu odwrotnego? Możliwość wydania polecenia tą samą drogą? Teraz przypomniał sobie historię ze światłem, posłusznie zmieniającym swoje natężenie. Tak. Chyba tak! Zdaje się, że jest na dobrej drodze. Znów pochylił się.

— Proszę o informację z powierzchni — pomyślał.

— Wizualnie czy subakustycznie? — To pytał tajemniczy głos.

Przez chwilę zastanawiał się intensywnie.

— Wizualnie z komentarzem subakustycznym — zaryzykował, wypowiadając bezwiednie to zdanie na głos. Na małym ekraniku przed nim rozbłysły świetliste, szybko drgające kreski i jednocześnie na dużym wycinku ściennego ekranu przeleciały barwne pasma i pojawił się trójwymiarowy, przestrzenny obraz. Niezmierzona płaszczyzna oceanu. Pogodne, bezchmurne niebo i chylące się ku zachodowi słońce.

— Stan aktualny na powierzchni. Wiatr stały północno — wschodni o sile 0,6. Ocean 2,6. Do zachodu słońca jedna godzina, trzynaście minut i cztery sekundy — informował beznamiętny głos automatu. Chwila przerwy i znów ten sam głos, szybszy teraz i jakby zacinający się.

— Masz przy sobie uszkodzony autoinform. Daje wadliwe sygnały, zakłócając synchronizację wewnątrzukładową. Wygaś go.

Spojrzał zdziwiony po sobie i nagle zrozumiał. Wchodząc do wnętrza boi miał na sobie nadmuchaną kamizelkę i działający nadajniczek ratunkowy. Zaabsorbowany zdarzeniami nie wyłączył go aż do tej chwili. Nie wypuścił też powietrza z kamizelki. Przesunął przełącznik zaworu i powietrze uleciało z sykiem. Pękata kamizelka stała się znów zwykłą, obcisłą kamizelką z mnóstwem kieszeni. Umilkł też awaryjny nadajniczek.

— Podawać dalej? — spytał melodyjny głos.

— Nie… Poczekaj… Może teraz dane z ostatniego okresu, powiedzmy… — Tu zawahał się przez chwilę… — Powiedzmy, z ostatnich czterech dni.

— Łączę z Centralną Pamięcią… Panoramiczny ekran zszarzał na moment, by znów rozbłysnąć barwnym obrazem. Znowu widać było bezbrzeżny ocean, ale jakże inny niż poprzednio. Hen aż po widnokrąg przewalały się potworne zwały wody niby ruchome łańcuchy górskie, sunące jeden po drugim na tle ciemnego, zaciągniętego nieba. W lewym górnym rogu ekranu wyodrębnił się jasny kwadracik i zaczęły w nim przeskakiwać jakieś dziwne kształty. W pierwszej chwili nie mógł zorientować się, co to może znaczyć. Gdzieś już widział coś podobnego. Tylko gdzie? Nagle przypomniał sobie. To chyba to. Prawie zawsze na ekranach monitorów statków kosmicznych oprócz aktualnego obrazu komputer wycinał część i w wycinku tym podawał na bieżąco upływ czasu. Tu tak samo, choć cyfry (jeżeli to cyfry) były dla niego zupełnie nieczytelne. Pewnie jakiś szyfr. Obraz tymczasem nieco się zmienił. Widocznie sztorm ucichł, bo fale były coraz mniejsze i niebo pojaśniało dostrzegalnie. Wtem od horyzontu przebiegł jakby srebrny błysk przesuwający się po nieboskłonie. Rozpoznał od razu. Był przecież pilotem. To był samolot.

— Proszę o zbliżenie. — I obraz natychmiast się przybliżył i wyostrzył.

Skąd zna tę sylwetkę? Wielkie nieba! To przecież jego maszyna. To on właśnie siedzi za sterami tego srebrzystego trójkąta. Wtem maszyna, bez jakichkolwiek oznak poprzedzających katastrofę, jakby tracąc sterowność, runęła ukośnie w dół. Po kilku sekundach od samolotu odłączył się mały czarny punkcik i opadał szybko ku powierzchni wzburzonego jeszcze morza, wlokąc za sobą pęczniejącą czaszę spadochronu.

— Maszyna ziemska. Turboodrzutowy. Szybkość ponaddźwiękowa. Typ nam nie znany. Wygaszam mu silnik. Wzmacniam sygnał awaryjny pilota. Spad nie jest kontrolowany służącym do tego celu prymitywnym urządzeniem aerodynamicznym. Brak zabezpieczenia czasobytowego. Konieczność przyjęcia rozbitków w Transbazie. Maszynę zabezpieczam. Nowy typ. Dużo większa prędkość niż w aparatach dotychczas badanych.

63
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы