Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness - Страница 45
- Предыдущая
- 45/52
- Следующая
– Spotkalismy przed chwila 6 ludzi, ktorzy patrolowali na drodze przez kilka godzin.
– I co?
– I oni rowniez nie spotkali wysokiego Anglika.
– A jednak jest przed nami, jedzie wozem… Nie ma ani chwili do stracenia. Jak daleko jest stad ta chata?
– Jeszcze ze dwie mile drogi, obywatelu.
– Czy mozesz odnalezc ja zaraz, w tej chwili, bez wahania?
– Nie mam najmniejszej watpliwosci, obywatelu.
– Odnajdziesz sciezke na brzegu skaly nawet wsrod ciemnosci?
– Noc nie jest tak ciemna, wreszcie znam droge – powtarzal z naciskiem zolnierz.
– W takim razie siadaj w tyle, a twoj towarzysz niech odprowadzi konie z powrotem do Calais. Powiedz Zydowi, aby jechal prosto, a potem zatrzymaj go o cwierc mili przed sciezka. Staraj sie, aby jechal najkrotsza droga.
Podczas tej rozmowy Desgas i jego zolnierze zblizali sie spiesznie i Malgorzata slyszala tetent kopyt konskich najwyzej o sto krokow za soba. Zrozumiala, ze szalenstwem bylo dalsze narazanie sie, szczegolnie teraz, gdy dowiedziala sie o wszystkich planach. Pod wplywem bezustannej trwogi jej serce, nerwy i umysl doszly do stanu zupelnego zobojetnienia, a apatia zabila nawet dreczace ja dotychczas cierpienia. Nie miala najmniejszej nadziei uratowania meza.
Tak niedaleko od tego miejsca francuscy uchodzcy czekali na swego zbawce, a on zblizal sie do nich po opustoszalej drodze, aby lada chwila wpasc w rece 24 ludzi, prowadzonych przez czlowieka, ktorego nienawisc byla rownie okrutna, jak chytrosc jego byla piekielna. I oto wszyscy zostana schwytani. Wedlug danego slowa, Chauvelin odda Armanda mlodej kobiecie, ale jej maz Percy wpadnie w sidla zacietego wroga, nie znajacego litosci dla szlachetnego serca, ani podziwu dla bohaterstwa. Uslyszala jeszcze, jak zolnierz wydawal kilka krotkich wskazowek Zydowi, a potem cofnela sie zywo na brzeg rowu i ukryla sie za niskimi krzewami.
Tymczasem nadjechal oddzial Desgasa. Staneli w milczeniu za wozem i po chwili wszyscy ruszyli w dalsza droge. Malgorzata poczekala chwilke i dopiero, gdy sie upewnila, ze nikt nie slyszy jej krokow, pobrnela dalej wsrod zwiekszajacych sie wciaz ciemnosci.
Rozdzial XXVIII. Chata ojca Blancharda
Malgorzata szla wciaz naprzod jakby w polsnie. Jedynym jej pragnieniem bylo zobaczyc jeszcze raz meza, wyznac mu swa wine, powiedziec mu, ile wycierpiala, jak bardzo go lekcewazyla i jak malo starala sie go zrozumiec. To bylo jedynym jej celem. Z rozpacza rozgladala sie wsrod mroku, zapytujac siebie, z ktorej strony nadejdzie Percy, aby wpasc w zasadzke.
Daleki szum balwanow przejmowal ja dreszczem. Smutny jek sowy, rozlegajacy sie od czasu do czasu, lub krzyk mewy przepelnial ja niewypowiedziana trwoga. Myslala o drapieznych bestiach ukrytych w ludzkim ciele, czyhajacych na swe ofiary i rozdzierajacych je bez litosci jak zglodniale wilki, w wylacznym celu zadoscuczynienia zadzy zemsty. Nie bala sie ciemnosci, lekala sie jedynie tego czlowieka jadacego przed nia na prostym wozku, ktory zywil pragnienia zemsty tak okrutne i tak szatanskie. Czula bol w nogach, a kolana uginaly sie pod nia z wysilku. Od kilku dni zyla w okropnej rozterce, spedzila trzy ostatnie noce bez snu i szla juz od dwoch godzin po sliskiej drodze, podtrzymywana nadzieja, ze zobaczy meza po raz ostatni i jezeli uzyska od niego przebaczenie popelnionej zbrodni, bedzie miala przynajmniej prawo umrzec przy jego boku.
Na wpol przytomna, szla bezmyslnie po blotnistej drodze, gdy nagle jej uszy, czule na kazdy szmer, uslyszaly, ze bryczka stanela, a zolnierze osadzili konie. Doszli do miejsca przeznaczenia. Bez watpienia na prawo znajdowala sie sciezka prowadzaca do skal morskich i do chaty Blancharda. Obojetna na niebezpieczenstwo, przyczolgala sie do miejsca w ktorym znajdowal sie Chauvelin z eskorta. Zsiadl z wozka i wydawal rozkazy zolnierzom.
Miejsce, w ktorym zatrzymala sie ekspedycja, znajdowalo sie w odleglosci mniej wiecej 800 metrow od wybrzeza. Slaby odglos fal dochodzil jakby z wielkiej oddali. Chauvelin i Desgas skrecili nagle na prawo, prawdopodobnie na sciezke, wiodaca ku morzu, a Zyd pozostal na szosie ze szkapa i wozkiem.
Malgorzata bardzo ostroznie, pelzajac na rekach i kolanach, wrocila w te strone. Musiala przedostac sie przez cierniste, niskie krzaki, unikajac najlzejszego szelestu i rozdzierajac sobie twarz i rece o suche galezie. Ale za wszelka cene chciala widziec i slyszec wszystko, a nie byc dostrzezona. Na szczescie, jak to bywa w tych okolicach Francji, sciezka obsadzna byla niskim, zwartym plotem, za ktorym ciagnal sie wyschniety row, obrosniety wysokimi trawami. Malgorzacie udalo sie wiec znalezc schronienie w tych sitowiach. Ukryta w nich calkowicie, zblizyla sie o trzy metry od miejsca, gdzie Chauvelin wydawal rozkazy swym zolnierzom.
– A teraz powiedzcie mi -mowil tonem rozkazujacym – gdzie jest chata ojca Blancharda?
– Chata znajduje sie w odleglosci 800 metrow stad -odrzekl zolnierz, prowadzacy cala ekspedycje.
– Doskonale! Wiec poprowadzisz nas. Nim zaczniemy schodzic ze skal, podejdziesz pod sama chate, jak najostrozniej i przekonasz sie, czy zdrajcy monarchisci jeszcze sie tam znajduja. Rozumiesz?
– Rozumiem, obywatelu.
– Sluchajcie wszyscy uwaznie -ciagnal dalej Chauvelin, zwracajac sie do zolnierzy -gdyz moze nie bedziemy mogli potem wymienic ani slowa. Zapamietajcie zatem kazdy rozkaz, jak gdyby zycie wasze zalezalo od waszej pamieci. Wreszcie kto wie, czy tak nie bedzie? – dodal oschle.
– Sluchamy, obywatelu -odrzekl Desgas. – Zolnierz republikanski nigdy nie zapomni rozkazu.
– Ty przyczolgasz sie az do chaty i sprobujesz do niej zajrzec. Jezeli Anglik juz tam sie znajduje, zagwizdaj krotko i glosno. Bedzie to haslem dla twoich towarzyszy i wowczas wy wszyscy – dodal zwracajac sie znow do zolnierzy – otoczycie spiesznie chate i wejdziecie do niej. Niech kazdy z was schwyci jednego z tych zdrajcow, ale tak szybko, aby nie zdolali wyciagnac szabli lub strzelic z pistoletu. Jezeli ktory z nich sie bedzie bronil, to postrzelcie go w noge lub w reke, ale pod zadnym warunkiem nie wolno zabic wysokiego cudzoziemca. Czy rozumiecie?
– Rozumiemy, obywatelu.
– Ten czlowiek, ktory wyroznia sie szczegolnie wysokim wzrostem, okaze z pewnoscia silny opor. Trzeba uzyc z pieciu ludzi, aby go obezwladnic.
Zapanowalo krotkie milczenie, po czym Chauvelin ciagnal dalej.
– Jezeli monarchisci beda jeszcze sami, co jest bardzo prawdopodobne, musisz przestrzec towarzyszy, czekajacych w poblizu. Wszyscy razem schronicie sie za skalami, otaczajacymi chate i czekajcie w grobowym milczeniu, poki nie nadejdzie wysoki Anglik. Wtedy dopiero wpadniecie do chaty, lecz nie pierwej niz cudzoziemiec przekroczy prog. Pamietajcie, ze musicie byc ostrozni jak wilk w nocy, gdy krazy dokola kurnika. Chodzi o to, aby monarchisci nie domyslili sie niczego. Strzal z pistoletu, krzyk, zawolanie z ich strony wystarczyloby moze, aby ostrzec Anglika, by nie zblizal sie do chaty. A przeciez zadaniem waszym jest ujecie go w ciagu dzisiejszej nocy – dodal z naciskiem.
– Dokladnie wykonamy twoje rozkazy, obywatelu.
– Ruszajcie zatem z najwieksza ostroznoscia, a ja pojde za wami.
– A co stanie sie z Zydem, obywatelu? – zapytal Desgas, podczas gdy zolnierze jak ciemne cienie zaczeli schodzic po waskiej i urwistej sciezce wzdluz skaly.
– Ach, prawda, zapomnialem na smierc o Zydzie! – rzekl Chauvelin i zwrociwszy sie w jego strone, zawolal groznie: -Chodz tu, ty, jak sie tam nazywasz, Aronie, Mojzeszu czy Abrahamie – rzekl do starca, ktory stal spokojnie przy swojej szkapie jak najdalej od zolnierzy.
– Beniamin Rosenbaum, za pozwoleniem waszej wysokosci -odrzekl pokornie.
– Cicho badz i sluchaj moich rozkazow. A radze ci, abys je wypelnil.
– Slucham, wasza wysokosc.
– Trzymaj za zebami przeklety jezyk, mowie ci. Pozostaniesz tutaj, slyszysz? Pozostaniesz z koniem i wozkiem az do naszego powrotu. Nie wolno ci wydac najmniejszego dzwieku, a nawet glosniej oddychac. Nie wolno ci opuszczac tego stanowiska pod zadnym pozorem, poki nie dam ci innego polecenia.
- Предыдущая
- 45/52
- Следующая