Gadajacy Grobowiec - Hitchcock Alfred - Страница 20
- Предыдущая
- 20/21
- Следующая
– Nie lepiej go po prostu wyjac?
– To niemozliwe! Jesli to zrobisz, wszystko eksploduje. Oni sie zabezpieczyli. Wiem, co mowie. Nie ma czasu na kombinacje!
Bob usiadl na krzesle. Za chwile jego oczom ukazaly sie dokladne mapy wojskowe terenow pomiedzy Reno a Sacramento, autostrada nr 80 przecinajaca granice pomiedzy Nevada a Kalifornia, droga wzdluz doliny Truckee River az do Tahoe National Forest, park stanowy Donner Lake…
– Mother Lode Country! – wyszeptal wzburzony. Zlotonosne zyly kwarcu! Stare sztolnie w nieczynnej kopalni zlota! Sierra City! Miasto-widmo. I dzikie sciezki, nie uzywane od lat.
Nawet nie zauwazyl, kiedy za sciana zniknal agent Tarvi wraz z Jupiterem Jonesem. Crenshaw dochodzil do siebie, przykladajac do karku lod z lodowki. Za nic na swiecie nie dalby sie wyprowadzic z grobowca. Nikomu!
– Co jest, Bob? – wymruczal wreszcie, czujac, ze wraca do zycia.
– Kopalnia zlota. Tak jak myslalem. I jeszcze cos…
– Co?
– Biuro turystyczne Palermo Travel.
– Co z nim? – Pete wypijal juz druga cole.
– Wiesz, czym sie zajmowalo?
Nie zdazyl odpowiedziec. Z glebi grobowca rozlegl sie potworny rumor, potem dzikie wrzaski, a na koncu dwa strzaly. A potem zapadla dluga martwa cisza.
ROZDZIAL 9. WSZYSTKO SIE WYJASNIA
– To niesamowite, co opowiadacie – jeknela mama Crenshaw, zapatrzona w falujaca na wietrze firanke. Wszyscy siedzieli przy okraglym stole w jadalni ciotki Matyldy. Wuj Tytus ssal wygasla, a wlasciwie nigdy nie zapalona fajke, a ciotka nalewala kolejna, chyba czwarta, filizanke aromatycznej herbaty. Panstwo Andrewsowie, trzymajac sie za rece, wpatrywali sie oslupialym wzrokiem w Trzech Detektywow.
– Sami do tego doszliscie?
Jupiter Jones wypial piers.
– Prawie. Ale sami poskladalismy puzzle do kupy.
– Najgorzej bylo w grobowcu! – wstrzasnal sie Bob, poprawiajac opadajace okulary. – Za pierwszym razem. Te czaszki, porozrzucane kosci…
– Bo wszyscy poszukiwali skarbu – wtracil Pete. – Od stu lat. Tylko nikt nie wiedzial, co to jest. W grobowcu buszowali mieszkancy Windy Island juz od piecdziesieciu lat. Mysleli, ze sa tam klejnoty, zloto…
– A zloto, i to ogromna zyla, znajdowalo sie kilkaset kilometrow stad. W starej sztolni z tysiac osiemset czterdziestego osmego roku.
Papa Crenshaw zlapal sie za glowe.
– Przeciez to wieki temu! Kopalnie zamknieto, bo nie oplacalo sie wydobycie.
Pete pokrecil glowa. Kark jeszcze mial nieco sztywny. Cios rekojescia pistoletu okazal sie dosc silny.
– Z wyjatkiem piekielnie bogatej zyly, do ktorej nigdy nie dotarto. Wtedy nie bylo takich mozliwosci technicznych. Nie zbadano dobrze skladu chemicznego skal. Dopiero trzy lata temu, przez przypadek, pewien turysta amator zlotodajnego kruszcu, chemik z Doliny Krzemowej, wszedl do sztolni. I odkryl samorodek o wadze szescdziesieciu gramow. A ze byl naiwnym czlowiekiem, pochwalil sie znajomym. Kilka dni pozniej zniknal. I do dzis nie wiadomo, gdzie ukryto cialo.
– Zamordowany?
– A jakze. Przez faceta, ktory rosci sobie prawa do gruntow lezacych w obrebie masywu gorskiego Sierra Nevada. I wielu innych. Niestety, zeby to zrozumiec, musimy cofnac sie do czasow, gdy niejaki Prosper Osborne numer jeden odkrywa wraz z Beringiem Alaske, a potem zloto nad Jukonem. Tak sie tym kruszcem zauroczyl, ze zarazil swoich nastepcow.
– Boze, Jupe, skracaj sie. To prehistoria!
– Wiemy – Bob ladowal do ust spory kawal ciasta z dyni. Specjalnosc ciotki Matyldy. – Jupiter zaraz przeskoczy do Osborne’a numer szesnascie. Tez Prospera. Bo to imie nadawano kazdemu pierworodnemu.
– Zeby maksymalnie skrocic opowiesc, dodam tylko: Osbornowie polaczyli sie z rodzina Whitehouse’ow piecdziesiat lat temu. Kiedy to Prosper numer szesnascie ozenil sie z bogata wdowa po magnacie naftowym Lincolnie Whitehouse’ie. – Jupiter wypil lyk herbaty. – A skracajac jeszcze bardziej, wspomne jedynie, ze po smierci zony wyjechal z ogromna forsa do Europy…
– Scislej do Italii. Na Sycylie.
– Zwariowal? – papa Crenshaw zmienil kasete w magnetofonie. Nagrywal caly tekst dla dziennika “Sun Press”, w ktorym pracowal. – Tamtejsza mafia pewnie go oskubala co do centa!
– Nie od razu. Osborne ozenil sie z Wloszka z mafijnej rodziny Catalucci. Mial syna.
– Tez Prospera? – ciotka Matylda wniosla druga tace z ciastami.
– Tez. Numer siedemnasty, liczac od poczatku dynastii. I wlasnie on spowodowal wszystkie rodzinne klopoty. Wszedl w spor z innym mafijnym sycylijskim rodem. Ci wydali go policji.
– Jednym slowem, numer siedemnasty wyladowal w kiciu? – uscislal wuj Tytus.
– Wlasnie. I na dodatek byl niepoprawnym gadula. Zwierzyl sie koledze z celi, ze ma w Ameryce potezny majatek pod postacia tysiecy akrow gruntu. To wystarczylo, by zginal. W wiezieniu.
Ciotka Matylda wybaluszyla oczy.
– To znaczy… ze nie ma juz zadnego potomka Whitehouse’ow?
– Nie ma. Ale ten kumpel z celi postanowil wcielic sie w Prospera numer siedemnascie. W Ameryce nikt go nigdy nie widzial. Przylecial z dokumentami nieboszczyka do Waszyngtonu. Tam przez prawie dwa lata szlifowal jezyk. Pozniej wyladowal w Kalifornii. Ale we wloskiej dzielnicy wszyscy sie znaja. Przybysz szybko poznal rodzine Cataluccich i Montalbanow. Nie wiedzial tylko, ze zona Lincolna Whitehouse’a byla niejaka Thereza z domu Montalban. Zatem…
– Tutejsza wloska mafia zrozumiala, ze tez ma prawa do ziemskiego majatku po Whitehouse’ach. Tyle ze…
– Nikt nie wiedzial, gdzie sa dokumenty swiadczace o wlasnosci tysiecy akrow gruntow, z dawnymi kopalniami zlota na czele.
– W grobowcu? – jeknela mama Crenshaw.
– O tym wiedzial tylko falszywy Prosper numer siedemnascie. Tyle ze i on, w pewnym momencie, zaczal sie bac tutejszej “RODZINY”. Co mafia, to mafia. Na Sycylii czy w Kalifornii tak samo znikaja ludzie. Zaczal sie wyscig pomiedzy falszywym Prosperem a rodzina Cataluccich i Montalbanow. Raz go dopadli. Dostal kijem bejsbolowym w glowe. Mysleli, ze nie zyje. Ale nasz falszywy Prosper tylko stracil pamiec. Kiedy sie zorientowali, ze zyje, ale nic nie kuma, postanowili zostawic go w spokoju. – Jupiter oddychal ciezko.
– To byl blad. Tak wiec Mortimer trafil do nas. Do Trzech Detektywow. Juz wiecie, dlaczego nazwalismy go panem myszkiem. – Bob staral sie byc dokladny. – Chcielismy mu pomoc. Na poczatku rzeczywiscie niczego nie pamietal. Dopoki…
– Dopoki nie rabnal sie o schodek w naszej Kwaterze Glownej. Wtedy mu pamiec wrocila. Moze nie od razu. Ale stopniowo. My o tym nie mielismy pojecia.
– Myszek postanowil skolowac wszystkich: policje, nas, rodzine Cataluccich i Montalbanow oraz kilka postronnych osob. A potem, zrozumiawszy, ze jest kompletnie sam, zaczal eliminowac wrogow. Po kolei. Z matematyczna dokladnoscia. Kupil blond peruke z kitka. I dzinsowy garniturek.
– Dlaczego zabil wrozke Clarisse Montez?
– Byla waznym ogniwem rodziny. O tym pozniej. Ona to, na polecenie Sola Catalucci, przywiozla Mortimera z cmentarza, do ktorego w koncu dotarl i gdzie go chcieli zabic ciosem w glowe, do hotelu rodziny Pergola. Hotel nazywa sie “Grazia Piena”, czyli “laski pelna”, a rodzina Pergola ma w tym wszystkim niebagatelny udzial…
– Po kolei, Jupe! – wtracil Bob. – Inaczej niczego nie zrozumieja.
– Nie jestesmy glupcami! – zaprotestowala mama Andrews. – Nie sadz, ze razem z ojcem nie potrafimy zliczyc do… siedemnastu!
Jupiter Jones rozesmial sie.
– I co dalej? – denerwowala sie ciotka Matylda. Z placka zostaly juz tylko okruszki. – Co z panem myszkiem?
– Nabral nas na przyjazn. Chcial sie wlaczyc do naszego sledztwa, by sobie zagwarantowac niezle alibi. Przez rzekoma utrate pamieci zerwaly mu sie tez powiazania z Wlochami. A oni pracowali… jak mroweczki!
– Trzeba przejsc do drugiego watku – zgodzil sie Pete. – A ten drugi laczy sie z pierwszym. Ale do rzeczy. Na poczatku sadzilismy, ze rodziny handluja bronia. Bob odkryl pod stolem wrozki kilka skrzynek i pare karabinow. Nie mialo to jednak nic wspolnego z handlem zelastwem…
- Предыдущая
- 20/21
- Следующая