Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 50
- Предыдущая
- 50/62
- Следующая
– Ty mi lepiej od razu powiedz, ze mam pilnowac wszystkich samochodow w Warszawie – rzekl niechetnie. – Ten Opel jest z Zoliborza, to uwazasz, ze co? Mam w ogole nie wracac do domu?
– Przeciez nie stoi na Zoliborzu bez przerwy. Jezdzi po miescie i gdzies sie zatrzymuje. Mozesz przypadkiem zauwazyc.
– A ten od Rewolucji juz cie nie obchodzi?
– Owszem, obchodzi. Ale tamten tez.
– Bo co?
– Bo nic. Milicji potrzebny.
– O, jak rany kota, co ta milicja tak sie przerzucila na motoryzacje? No dobra, moge szukac, ale przez dwa tygodnie bedziesz po mnie zmywac.
– Zwariowales? – spytala Tereska z tak niebotycznym zdumieniem, ze Januszek nieco sie zreflektowal. Istotnie, nie byla to dziedzina, w ktorej od jego siostry bylby sens czegokolwiek wymagac.
– No nie, nie zmywac – poprawil sie. – Robic zadania z matematyki.
Wyrazem twarzy Tereska okazala gleboki niesmak i uraze.
– Zwracam ci uwage, ze zadaniami z matematyki dla roznych jelopow to ja sie zajmuje za pieniadze. To jest moja zawodowa praca. A ty…
– A ja bym tez mogl szukac po miescie rozmaitych gruchotow za pieniadze!
– Nic podobnego! Pomoc w lapaniu przestepcow to jest praca spoleczna!
– Mozesz uwazac, ze zadania z matematyki dla mnie to tez jest praca spoleczna. Jak mam tracic czas na latanie za samochodami, to nie moge robic matematyki!
Po dosc dlugich targach obie strony poszly na pewne ustepstwa. Stanelo na tym, ze za niektore zadania z matematyki na niektore pojazdy w stolicy bedzie zwracalo uwage pol klasy Januszka.
Rezultatem zawartej umowy byla rychla wizyta Tereski u dzielnicowego. Po polozeniu tak licznych i tak wielkich zaslug na polu zwalczania przestepstw czula sie tam jak u siebie w domu. Zapukala do drzwi, uslyszala z wnetrza jakis okrzyk, ktory uznala za zaproszenie, i weszla.
Dzielnicowy siedzial za swoim biurkiem, po przeciwnej stronie zas tkwil na krzesle jakis nawet dosc sympatycznie wygladajacy osobnik, w wieku rowniez zaawansowanym, dobiegajacy zapewne czterdziestki. Mial twarz o ostrych rysach, podobna troche do ptasiej, i bardzo zywe, bystre oczy.
– Dzien dobry – powiedziala Tereska zyczliwie. – Moj brat widzial Opla.
Dzielnicowy na jej widok drgnal i zmienil sie na twarzy. Niespokojnie spojrzal na osobnika, podniosl sie czym predzej i uczynil taki gest, jakby sie opedzal od sily nieczystej.
– Nie teraz – powiedzial pospiesznie. – To jest, przepraszam pania, ale… To jest, kto pani pozwolil… To jest, chcialem powiedziec, pani nie powinna… To znaczy, jestem zajety i prosze zaczekac!
Tereska poczula sie bardzo zaskoczona. Z pewna niechecia spojrzala na osobnika, ktory mial wyraz twarzy kamiennie uprzejmy.
– Ja pozniej nie moge… – zaczela.
– To jutro! – przerwal szybko dzielnicowy. – Interesantow przyjmuje jutro!
Tereske zdziwilo to tak, ze nie powiedziala juz nic. Postala chwile z otwartymi ustami i oszolomieniem na obliczu, po czym opuscila niegoscinny pokoj. Na ulicy, zaraz za drzwiami komendy, natknela sie na Krzysztofa Cegne, wracajacego z terenu.
– Ten panski szef wyrzucil mnie za drzwi – oswiadczyla z pretensja. – Powinnam przynajmniej dowiedziec sie, dlaczego!
– Sam jest? – zainteresowal sie Krzysztof Cegna.
– Nie. Siedzi tam jakis. Taka ma jakas ptasia gebe. Wydaje sie sympatyczny, wiec pewno przestepca.
– O rany boskie! – jeknal Krzysztof Cegna. – Nie zaden przestepca, tylko major! Zdazyla pani cos powiedziec?
– Co pan powie, major? Nie, skad, nic nie zdazylam. Chcialam powiedziec, ze moj brat widzial tego Opla. W ogole nie chcial sluchac! Co to ma znaczyc? Juz to panow nie obchodzi?
Krzysztof Cegna milczal przez chwile.
– To przeze mnie – powiedzial wreszcie ze skrucha i zaklopotaniem. – To wlasnie major prowadzi te sprawe, a ja mu wlaze w parade. Szef sie bal, ze pani co powie, i bedzie draka. O rany, pewno bedzie.
Zrezygnowal z powrotu do komendy i wyraznie zmartwiony ruszyl razem z Tereska w kierunku jej domu. Tereska poczula sie zaciekawiona.
– Nic nie rozumiem. Jak pan mu wlazi? Przeszkadza mu pan?
– Nie, nie to. Ale przekraczam kompetencje. Sam szukam, zamiast wszystko przekazywac, i jeszcze w dodatku z postronna osoba. Znaczy z wami. Ale ja mam swoje powody.
Tereska poczula sie zaintrygowana jeszcze bardziej. Krzysztofa Cegne niepokoj i niepewnosc gniotly ciezarem i czul nieprzeparta potrzebe zwierzen. Wyznal jej wiec swoje marzenia i zamiary na przyszlosc.
U Tereski jego problemy w mgnieniu oka znalazly zywy oddzwiek. Ambicje zyciowe to bylo cos, co, szczegolnie ostatnio, rozumiala znakomicie i aprobowala w pelni. Ponadto Krzysztof Cegna prezentowal cos wiecej.
– Bo ja bym, widzi pani – powiedzial z zapalem – chcial robic cos duzego. Jak juz robic, to cos naprawde duzego. I zeby byly wyniki. Zebym sie musial meczyc, prosze bardzo, ja sie lubie meczyc, ale zeby z tego bylo cos!
Wypowiedz zostala Teresce wrecz wyjeta z ust. Krzysztof Cegna precyzowal w tym momencie jej wlasna postawe zyciowa. Ona tez chciala robic cos duzego i lubila widziec rezultaty swojej pracy od razu, na poczekaniu i wyraznie. Byle co jej nie zadowalalo. Nie znosila sprzatania, ale lubila froterowac swiezo zapastowana, matowa podloge i patrzec, jak pod szczotka od froterowania zaczyna olsniewajaco blyszczec. Lubila czyscic bardzo brudne buty, przy czym zawsze czyscila najpierw jeden po to, zeby po wyczyszczeniu moc go porownac z drugim. Lubila myc okna, ale dopiero wtedy, kiedy przez szyby nie bylo juz nic widac. Szczegolnie zas podobaly jej sie wszystkie prace, w wyniku ktorych powstawalo cos trwalego.
Ambicje Krzysztofa Cegny spodobaly jej sie rowniez i natychmiast zalegla sie w niej zyczliwa i pelna zapalu chec pomocy. Stanowczo byla po jego stronie. Kwestii zaleznosci sluzbowych nie rozumiala wprawdzie kompletnie, ale istnienie problemow w tej dziedzinie przyjela na wiare. Widocznie jakos to tam jest w tej milicji, ze kazdy jest przydzielony do innego bandyty, czy cos w tym rodzaju, i nie mozna sobie nawzajem odbierac.
– Rozumiem – powiedziala z sympatia. – Pomoge panu. Ja tez uwazam, ze powinien pan sam ich wszystkich wylapac. Duzo ich jest?
W ostatnim pytaniu zabrzmial odcien niepokoju. Mowiac o wylapaniu zloczyncow, oczyma duszy ujrzala rzad obszarpanych postaci o bandyckich gebach, przykutych do lancucha jeden za drugim, z kulami u nogi, prowadzonych przez triumfujacego Krzysztofa Cegne, i nie wiedziala, jak dlugi bylby ten rzad.
– Nie wiem – powiedzial ostroznie Krzysztof Cegna. – Pare osob. Wystarczyloby zlapac tych najwazniejszych.
– Ci, ktorych widzialysmy… Ci z samochodow to sa ci najwazniejsi?
– Prawie, ale jeszcze nie calkiem. Przez tych mozna trafic do tamtych, tyle ze to juz nie ja. Mnie by wystarczylo, gdybym mial dowody na tych mniej waznych. Rozumie pani, gdybyscie na przyklad sfotografowaly tego faceta, jak podrzucal paczke z Opla do Fiata, zamiast mu podwedzac te zegarki. Albo niechby nawet i rabnac, ale przedtem zrobic zdjecia. A najlepiej byloby zlapac go na goracym uczynku. Jeszcze jest wazne, z kim on sie kontaktuje… Za takim trzeba pochodzic.
– To niedobrze – powiedziala Tereska zmartwiona. – Nie moge chodzic, bo musze chodzic do szkoly. Moj brat tez.
– O niech ja skonam, tylko nie to! – przerazil sie Krzysztof Cegna. – Niech pani aby nie strzeli do glowy za kims chodzic! To jest niebezpieczna robota i w ogole na tym trzeba sie znac. Juz ja sobie pochodze po sluzbie. Byle tylko wiadomo, za kim.
Gwaltowne zakazy wzbudzily w Teresce niezadowolenie i jakby lekki protest, ale nie ujawnila tych uczuc. Goraca chec pomocy rosla w niej niby dzungla po deszczu.
Zaraz nazajutrz rano, jeszcze przed pierwsza lekcja, Okretka zlamala zlozona sobie samej uroczysta przysiege, ze nie bedzie sie wtracac do tych okropnych rzeczy, ktorymi Tereska zatruwa jej zycie.
– Mamy coraz wiecej samochodow – powiedziala tajemniczo. – Widzialam nastepny.
- Предыдущая
- 50/62
- Следующая