Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 36
- Предыдущая
- 36/62
- Следующая
Szewc dostrzegl ja, przechodzaca przed drzwiami. Pantofle, zgodnie z obietnica, mial gotowe. Byl czlowiekiem uczynnym, zamyslenie Tereski bylo doskonale widoczne, zerwal sie zatem ze stolka i wybiegl z warsztatu na ulice.
– Prosze pani! – zawolal zyczliwie. – Prosze pani! Pani buty gotowe!
Tereska uslyszala za soba okrzyk i odwrocila sie. Ujrzala gestykulujacego szewca i przypomniala sobie o usludze. W jej zmaconej nieco psychice tkwila swiadomosc jakiegos ciosu finansowego, ktorego rozmiarow nie potrafila w tej chwili ocenic, wiedziala tylko, ze zostala ciezko skrzywdzona, ze brakuje jej pieniedzy, ze wymusila przerobke obuwia na dzis, ze powinna za te buty zaplacic, ze nie ma czym i ze chyba upadla na glowe, zeby tedy przechodzic! Przez krotki moment wpatrywala sie w zyczliwego rzemieslnika przerazonym, zrozpaczonym wzrokiem, po czym nagle odwrocila sie i uciekla. Szewc kompletnie zbaranial.
– Prosze pani… – wyszeptal z rozpedu, niebotycznie zaskoczony, patrzac za oddalajaca sie w galopie Tereska. Jeszcze nigdy zaden klient nie zareagowal w taki sposob na taka informacje. Postal chwile, ocknal sie z oslupienia i krecac glowa wrocil do warsztatu.
Kompletnie wytracona z rownowagi Tereska, zziajana, dotarla do domu i zaraz za progiem wpadla na Januszka, rozwloczacego po przedpokoju przewody elektryczne.
– Co tak lecisz jak do pozaru? – zainteresowal sie Januszek. – Uwazaj, jak rany, chodzic nie umiesz?
Tereska zlapala oddech, spojrzala na niego ponuro i wyplatala noge z klebu drutow.
– Szewc mnie gonil – mruknela.
Januszek skrzywil sie z niesmakiem.
– Mania przesladowcza – zawyrokowal. – To jezdza za toba, to cie szewc gania… Trzeba cie leczyc w zakladzie zamknietym. Powiem ojcu, zamkna cie w Tworkach, a ja zajme twoj pokoj.
– Wstretne bydle – powiedziala gwaltownie Tereska, zatrzymujac sie w polowie schodkow. – Chlapnij tylko jezorem, to zobaczysz! Mam same zmartwienia, spotykaja mnie same nieszczescia i swinstwa, moglam juz dzis nie zyc, a ty jak taka pluskwa! We wlasnym domu czlowiek ma wroga!
W glosie Tereski brzmiala tak wyraznie rozpacz i rozgoryczenie, jej wybuch byl tak nieoczekiwany i pelen przygnebienia, ze Januszkowi, ktory w gruncie rzeczy mial dobre serce, zrobilo sie jakos niewyraznie. Zaniepokoil sie i poczul przyplyw braterskich uczuc.
– Obiad dla ciebie zostal w kuchni – powiedzial wspanialomyslnie. – Kisiel z kremem tez zostal. Nie zezarlem. Mozesz sobie wziac.
Ten niespodziewany objaw zyczliwosci, poprzedzajacy go wybuch, w polaczeniu z uprzednim galopem od szewca az do samego domu, znakomicie zlagodzily klebowisko uczuc Tereski. Wreszcie zaczela myslec.
Na obiad na razie nie miala ochoty. Rzeczywistosc byla obrzydliwa i odbierala apetyt. Zycie wydawalo sie wstretne, koszmarne, nie do zniesienia, przyszlosc czarna i ponura, swiat jako taki nie wart tego, zeby w ogole na nim istniec. Wszystko razem bylo rozpaczliwie zniechecajace.
To jest niemozliwe – pomyslala z determinacja. – Nie moge zyc w takim stanie. Trzeba to wszystko przemyslec i jakos rozwiklac, bo inaczej bede musiala sie utopic. Albo powiesic.
Usiadla przy biurku, wyciagnela kawal papieru i przystapila do sporzadzania spisu nieszczesc, uznawszy, ze w zaden inny sposob sie z nimi nie rozprawi.
W charakterze punktu pierwszego wystapil oczywiscie Bogus.
1. Bogus zginal.
Napisala to i na krotka chwile melancholijnie zadumala sie nad smetnymi slowami. Potrzasnela glowa. Roztkliwiac sie bede potem – pomyslala i pisala dalej:
2. Nie mam pieniedzy.
3. Zrobiono mi wstretne swinstwo.
4. Wyglupilam sie w obliczu szewca.
5. Nie mam magnetofonu.
6. Musze urzadzic imieniny.
7. Nie rozumiem tych bandytow.
8. Polecialy mi oczka w ponczochach.
9. Brakuje mi problemow.
10. Jestem beznadziejnie glupia i nieinteligentna.
Spis nieszczesc wykonywala sobie za kazdym razem, kiedy dochodzila do wniosku, ze robi sie ich za duzo, i za kazdym razem nieodmiennie dodawala ten ostatni punkt. Wciaz miala nadzieje, ze kiedys wreszcie bedzie mogla go pominac, i wciaz wydawal jej sie jak najbardziej aktualny i sluszny.
Przeczytala swoj spis dwa razy i jakby nieco otrzezwiala. Rzeczywiscie – pomyslala sarkastycznie – punkt dziewiaty w obliczu pozostalych dobitnie swiadczy o dziesiatym…
Teraz nalezalo przeanalizowac szczegolowo kolejne punkty spisu. Bogusia zostawila na koniec i zajela sie pieniedzmi. Uswiadomila sobie wreszcie, ze konkretna strata zamknela sie suma dwustu czterdziestu zlotych, co w koncu nie jest az takim majatkiem. Ponadto bedzie miala dalsze wplywy. Jutro za Mariolke, pojutrze za Tadzia… – pomyslala i uznala, ze wlasciwie nie ma tu czym sie przejmowac. Niepotrzebnie wyglupila sie u szewca, miala przeciez przy sobie dostateczna sume, mogla spokojnie te buty wykupic, po co jej do jutra wiecej niz sto zlotych?
Punkt trzeci na nowo napelnil ja obrzydzeniem. Rozpamietujac szczegoly, doszla do wniosku, ze wlasciwie nie spotkalo jej nic niezwyklego. Wiadomo, ze na tym swiecie swinstwa i oszustwa sa na porzadku dziennym. Zachowala sie wprawdzie troche jak przestraszona ges, ale moglo byc gorzej. Poza tym wszystko razem zle swiadczylo o tych ludziach, a nie o niej, moze sie zatem uspokoic.
Przy okazji przypomniala sobie donice z palma, podsluchana dziwaczna rozmowe i osobnika, ktory szedl po drugiej stronie ulicy. W jego sylwetce bylo cos znajomego… Alez tak, oczywiscie, jasne, to przeciez byl ten uroczy, podobny do malpy ogrodnik!
Na krotka chwile czula tkliwosc zalala jej serce, po czym Tereska przystapila do dalszej analizy ze znacznie mniejszym przygnebieniem. Szewca jutro zalatwi i cos tam mu zelga. Magnetofon, trudno, na magnetofon trzeba bedzie poczekac, az sie uzbiera dosyc pieniedzy, byle czego kupowac nie bedzie. O urzadzeniu imienin mowy nie ma, juz sie przeciez zdecydowala, ze zda sie na los. Co do bandytow, to trzeba wydebic cos z tego Skrzetuskiego przy najblizszej sposobnosci. Ponczochy nalezy zwyczajnie oddac do zalapania.
Problemow brak… Chyba zglupialam – pomyslala z niesmakiem – jeszcze mi malo…
Ocenila sytuacje na trzezwo, zastanowila sie nad czwarta klasa, nad dzisiejszymi wydarzeniami i po namysle uznala, ze najzupelniej wystarczy. To sa wszystko zyciowe sprawy, ktore pozwalaja poruszyc przy okazji nieprzeliczona ilosc tematow. Nadaja sie znakomicie i wszystko jest w porzadku.
Spojrzala na punkt dziesiaty. No, to juz dopust bozy – pomyslala pogodnie. – Inteligencja jest cecha wrodzona i nic na to nie poradze. A skoro nie poradze, to nie bede sie tym zajmowac!
W ten sposob mogla wreszcie wrocic do punktu pierwszego, to znaczy do Bogusia. Do imienin pozostalo jeszcze trzynascie dni. Od razu postanowila nastawic sie na to, ze wczesniej go nie zobaczy. Jezeli sie nie pokaze, to znaczy, ze siedzi w tym Wroclawiu, ale na imieniny chyba przyjedzie. Wypadaja akurat w sobote.
Oczyma duszy ujrzala Bogusia wchodzacego z bukietem czerwonych roz. Na rodzinie zrobi to wstrzasajace wrazenie. Co tam rodzina, Bogus wejdzie rozesmiany, blyskajacy bialymi zebami, z tymi rozami w reku, podejdzie do niej, przykleknie na jedno kolano…
Wszelkie tamy rozsadku pekly. Zbyt dlugo odmawiala sobie czarownych marzen o Bogusiu, zajmujac sie proza codziennej egzystencji! Cos tam, gdzies w jakichs zakamarkach umyslu bakalo jeszcze ostrzegawczo, ze te pomysly sa zupelnie idiotyczne, kto teraz stosuje takie metody z zeszlego wieku, jakie roze, jakie kolano, zaden normalny czlowiek za skarby swiata by sie do tego stopnia nie osmieszyl, ale urok romantycznej sceny byl tak wielki, ze Tereska nie zdolala mu sie oprzec. Prawde mowiac, gdyby Bogus istotnie uklakl, sama bylaby zdania, ze pewnie zwariowal, coz jej jednak szkodzilo sobie powyobrazac? Zalozmy, ze nie bylby to zaden wyglup, tylko rzecz normalnie przyjeta, a przy tym ten wdziek Bogusia…
- Предыдущая
- 36/62
- Следующая