Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 29
- Предыдущая
- 29/62
- Следующая
Zdecydowala sie na przesadzanie kwiatkow. Najwieksza namietnoscia jej serca byly kaktusy i miala ich juz imponujaca kolekcje, nieco ostatnia zaniedbana, ktora nalezalo uporzadkowac. Jedne z nich powinny byly rosnac dziko, z dowolna iloscia odrastajacych na wszystkie strony rozgalezien, drugie zas mialy byc pilnowane i hodowane jako pojedyncze. Jedne mialy stanowic swobodnie rozrastajacy sie gaszcz rozmaitych pomieszanych gatunkow, drugie powinny byc pooddzielane, kazdy w innej doniczce. Pozostawione samym sobie od wiosny kaktusy rosly na razie w sposob sprzeczny z zamierzeniami i najwyzszy czas byl pohamowac ich dzialalnosc.
Podjawszy te decyzje Okretka przyniosla od dawna przygotowana ziemie i wysypala ja na gazety na srodku pokoju. Na inne gazety obok zaczela wysypywac niepotrzebna ziemie z doniczek. Przewidujac rozsadzanie, przyniosla tez sobie nowe doniczki i dookola porozstawiala cala swoja kolekcje. Pokoj przybral wyglad oranzerii w stanie remontu.
Z jednej z doniczek zbity klab korzeni nie pozwalal sie wyjac bez uszkodzenia roslinki, szczegolnie, iz byl to kaktus, ktorego dotykanie bylo absolutnie niewskazane. Rosnace kepkami igielki, tak drobniutkie, ze niemal niewidoczne golym okiem, wbijaly sie w skore na mur przy najlzejszym dotknieciu i kluly tygodniami. Nie sposob bylo sie ich pozbyc. Okretka wlozyla rekawiczki i lupnela w doniczke mlotkiem.
Nagle pukanie do drzwi wstrzasnelo nia tak, ze upuscila wszystko. Byla sama w domu, rodzice gdzies wyszli, jej brat odjechal juz do swojej szkoly w Gdansku, musiala otworzyc. Mamroczac zatem gniewnie pod nosem, pozostawila pobojowisko, przelazla przez kupy ziemi, stosy doniczek, podstawek i skorup i wyszla do sieni.
Za drzwiami stal dzielnicowy z Krzysztofem Cegna.
– Dzien dobry – powiedzial dzielnicowy, przygladajac sie Okretce z niejakim zdumieniem. Byla rozczochrana, umazana ziemia, ale za to w rekawiczkach. – Jedna z was musi z nami natychmiast pojechac. Pani przyjaciolki nie ma, podobno poszla do kina, wiec tylko pani zostaje. Czy moze pani zaraz?
– Zaraz – powiedziala Okretka. – Dzien dobry. Czy ja juz nigdy nie bede miala spokoju? Tylko wsadze jeden kwiatek.
Od razu zdenerwowala sie okropnie, z rozgoryczeniem myslac, ze to przez Tereske to wszystko, a teraz oczywiscie jej nie ma, bo ten parszywy Bogus wazniejszy, i czy nigdy w zyciu nie przestana sie jej czepiac, i co jak co, ale ten kaktus musi rozsadzic, bo sie do reszty polamie. Wrocila do pokoju, a dzielnicowy i Krzysztof Cegna, niedokladnie rozumiejac jej odpowiedz, weszli za nia.
– O, pani przesadza kwiatki – powiedzial dzielnicowy z lekkim niepokojem. – Ale to bedzie krotko trwalo. Moze im sie nic nie stanie, jesli je pani na pol godziny zostawi?
– Ostroznie! – powiedziala nerwowo Okretka. – Kaktusom sie w ogole od niczego nic nie stanie. Niech pan tego nie depcze! Mowie przeciez: tylko wsadze ten jeden.
Przyklekla, siegnela po doniczki, rozdzielila wyjety z potluczonych skorup kaktus i pospiesznie nasypala ziemi. Krzysztof Cegna odruchowo schylil sie i podal jej dwa odlamane kawalki.
– Ostroznie!!! – wrzasnela Okretka. – Niech pan tego nie dotyka!!!
– Ja delikatnie biore… – powiedzial Krzysztof Cegna, przestraszony okrzykiem, i przytrzymal kawalki kaktusa druga reka.
Okretka odebrala mu je czym predzej.
– No, to juz pan sie tego nie pozbedzie, przepadlo – oswiadczyla zlowieszczo. – Juz pana oblazlo. Tego nie wolno brac do reki.
Krzysztof Cegna wzdrygnal sie niespokojnie, nie wiedzial bowiem, co go oblazlo, i przyszlo mu na mysl jakies robactwo, mszyce albo cos w tym rodzaju. Obejrzal rece, ale nic po nich nie chodzilo. Dzielnicowy przygladal mu sie ciekawie.
– Nic nie widze – powiedzial nieufnie. – Co na tym jest? Jakies pasozyty?
– Zaraz sie pan przekona – odparla Okretka zagadkowo. – Niech pan sie nie dotyka!!! – wrzasnela, bo Krzysztof Cegna siegnal dlonia, do wlasnego ucha. – To sie przyczepia wszedzie! O Boze, reszte zycia pan spedzi na wydlubywaniu!
Z obrazem jakiegos tajemniczego swierzbu, grzybicy i czegos w rodzaju kleszczy przed oczami, Krzysztof Cegna cofnal sie, sploszony, i zastygl nieruchomo z rozczapierzonymi palcami. Okretka z duza wprawa ugniotla w czterech doniczkach ziemie wokol niebezpiecznej rosliny i podniosla sie z kleczek.
– Mozemy jechac – powiedziala z rezygnacja, zdejmujac rekawiczki. – Reszte zrobie potem.
Krzysztof Cegna odzyskal utracona na chwile zdolnosc ruchu i natychmiast poczul, ze cos go kluje w dlon. Potarl reke w tym miejscu i poczul, ze cos go kluje miedzy palcami. Nastepnie poczul, ze cos go kluje takze w szyje, pod kolnierzykiem. Nastepnie zaczelo go kluc takze w palce drugiej reki. Uklucia byly delikatne, drobniutkie i nieznosne.
– Ten kaktus kluje! – powiedzial z pretensja i oburzeniem.
– Przeciez mowilam – odparla Okretka gniewnie. – Wszystkie kaktusy kluja, a ten wyjatkowo. Bedzie pan sie teraz iskal przez dwa tygodnie. Tego nie sposob wydlubac, chyba pod mikroskopem; w ogole tego nie widac, a wchodzi wszedzie.
– No to jedziemy – powiedzial dzielnicowy, nadzwyczajnie zadowolony, ze niczego nie dotykal. – Za pol godziny odwieziemy pania z powrotem, ale niech pani moze jednak zamknie mieszkanie.
Okretka wrocila ze srodka podworza i zamknela drzwi, ktore uprzednio usilowala zostawic otworem.
– A o co chodzi? – spytala ostroznie, wsiadajac do samochodu. – Czy ja sama wystarcze? Moze poczekac na Tereske? Ona kiedys wroci z tego kina…
– Nie mozemy czekac, trzeba to wreszcie rozstrzygnac. Ten facet, ktorego szanowne panie rozpoznaly, siedzi w knajpie z dwoma innymi. Chodzi tylko o to, zeby pani stwierdzila, czy to ci sami, czy nie. Popatrzy pani i nic wiecej.
Okretka pomyslala, ze popatrzyc moze, ale za reszte odpowiadac nie bedzie. Zamilkla, popadajac w posepne zdenerwowanie. Krzysztof Cegna cala droge usilowal wydlubywac z siebie niewidoczne igielki, odczuwajac dotkliwie brak dlugich, ostrych paznokci i pomagajac sobie zebami. Dzielnicowy z zainteresowaniem obserwowal jego wysilki.
– Synu, w jezyk ci chyba tez wejdzie – powiedzial ostrzegawczo.
Okretka przyswiadczyla, zlowieszczo kiwajac glowa. Krzysztof Cegna postanowil zachowac spokoj i opanowanie tak dlugo, jak tylko to bedzie mozliwe. Spojrzal na nia z takim wyrzutem i rozzaleniem, ze zrobilo jej sie nieswojo i ugryzlo ja sumienie. W Alejach Ujazdowskich, naprzeciwko restauracji Spatifu, do samochodu, z ktorego juz zaczeli wysiadac, podszedl jakis mlodzieniec.
– Wyszli – oznajmil lakonicznie. – Maja Staska na ogonie.
Krzysztof Cegna i dzielnicowy bez slowa wrocili do pojazdu. Sploszona i zdenerwowana Okretka, nic nie rozumiejac, wysluchala osobliwej rozmowy, jaka prowadzil dzielnicowy z tajemniczym glosem, rozlegajacym sie nie wiadomo skad.
– Jestesmy na Zoliborzu – informowal glos, wymieniwszy uprzednio kilka rozmaitych cyfr i liter. – Stoja kolo poczty. Wysiedli. Ide za nimi…
– Jedziemy na Zoliborz – zadecydowal dzielnicowy. – Przez pania zatrudniam bez mala cala milicje w Warszawie. Dobrze, ze mi chlopaki wyswiadczaja kolezenska przysluge, bo inaczej, zdaje sie, glupiego bym z siebie zrobil…
W okolicy placu Komuny Paryskiej tajemniczy glos znow sie rozlegl.
– Cholera, ledwo zdazylem – powiedzial, nieco zdyszany. – Kreca sie w kolko jak bledne owce, wjezdzaja w Krasinskiego.
– Sa razem? – spytal dzielnicowy.
– Razem, wszyscy trzej. Wracaja. Co za niezdecydowani ludzie! Zatrzymuja sie. Znow stoja kolo poczty. Wysiedli…
Kolo poczty na Zoliborzu nie bylo nikogo. Nie parkowal zaden samochod. Dzielnicowy, Krzysztof Cegna i Okretka wysiedli, rozgladajac sie dookola.
– Co jest? – powiedzial dzielnicowy – gdzie oni sie podzieli?
Podeszli do poczty, zajrzeli do srodka, wyszli i zatrzymali sie na ulicy.
– Co u diabla? – zdenerwowal sie dzielnicowy. – Wyparowali, czy co? Gdzie ten Stasiek? Idz no, Krzysiu, wywolaj go.
- Предыдущая
- 29/62
- Следующая