Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 18


Изменить размер шрифта:

18

W stojacym w zaroslach przy bocznej drodze, ukrytym w cieniu, samochodzie na dluga chwile zapanowalo milczenie. Trzej siedzacy w srodku faceci zdumionym wzrokiem sledzili niknace w mroku dziwowisko.

– Niech skonam – powiedzial jeden z nich. – Nie wiecie przypadkiem, co to bylo?

– Go-cart z noznym napedem? – powiedzial niepewnie drugi.

– Za okupacji widywalo sie takie rzeczy – rzekl trzeci w zadumie. – Ale teraz?

– Dwie dziewczyny to byly, nie? Co, u diabla, one mialy takiego? To cos, na czym jechaly?

– Balie na kolkach. Co cie to obchodzi, odjechaly i niech je szlag trafi. Mamy wazniejsze rzeczy na glowie…

Nieswiadome wzbudzonego zainteresowania Tereska i Okretka stosunkowo szybko zalatwily interesy i umocowawszy sznurkami dwadziescia dwa drzewka ruszyly w droge powrotna. Posapujac z wysilku wlokly stol po nierownym terenie, az wydostaly sie na szose, gdzie mogly znow zastosowac swoja ulepszona metode. Teraz wygladalo to jeszcze dziwniej, bo dwadziescia dwa drzewka, z porzadnie i fachowo zabezpieczonymi korzeniami, stanowily wysoki, osobliwy, sterczacy na wszystkie strony ladunek, one obie zas, majac po bokach miejsce zaledwie na jedna noge, z niejakim trudem utrzymywaly rownowage. Na samym wierzchu dolozono im jeszcze z dobrego serca troche malin i porzeczek, ktore okazaly sie niezbyt dobrze przymocowane.

– Za mna, z tylu, zlatuje – powiedziala Okretka ostrzegawczo. – Trzeba przywiazac, zatrzymajmy sie.

– I w ogole juz jestesmy na zakrecie – zaniepokoila sie Tereska. – To bydle sie jakos dziwnie mocno rozpedza… Hamuj!

– Jak?

– Nie wiem! Noga! O rany boskie, cos jedzie!

– Przejedzie nas! – jeknela rozpaczliwie Okretka. – Nogi nam poprzetraca! Uciekajmy!

Od strony Warszawy widac bylo nadjezdzajacy samochod. Tereska i Okretka razem ze swoim blatem znajdowaly sie na samym srodku drogi. Minimalne nachylenie jezdni na samym poczatku zakretu wystarczylo jednakze, zeby solidnie obciazona machina zwolnila, pozwalajac im zeskoczyc bez obawy polamania nog. Jeszcze przez krotka chwile szarpaly sie z pojazdem, przy czym w swietle reflektorow wygladalo to tak, jakby duzy, suchy krzak miotal sie po szosie, az wreszcie udalo im sie przepchnac na pobocze.

Obok przejechal Volkswagen, zwolnil nieco przed zakretem, zamiotl swiatlami okolice i szybko pojechal w kierunku Wilanowa.

– Upieklo nam sie – powiedziala Tereska, jeszcze troche zdenerwowana. – Mam jeszcze jeden sznurek, a w ogole to zgubilysmy porzeczki.

– Bede zdziwiona, jesli ujdziemy z zyciem z tej calej pracy spolecznej – oswiadczyla z rozgoryczeniem Okretka i udala sie kilkanascie metrow z powrotem po dwa zgubione krzaczki porzeczek. – Przywiaz to przynajmniej jakos porzadnie!

Ze stojacego wciaz w zaroslach tego samego samochodu obserwowaly je w napieciu trzy pary oczu.

– Gliny – mruknal z niepokojem jeden z facetow. – Wypatrzyly nas.

– Skad wiesz?

– Oni jezdza Volkswagenami. Wyobrazasz sobie kierowce, ktory zobaczylby na tym zakrecie cos takiego i nie stanal? I nie zrobil awantury? Glina w zmowie z tymi…

Kto wie, moze i masz racje?

– Specjalnie wrocila na srodek, zeby pokazac, ze to tu. Nie podoba mi sie to, cos mi smierdzi.

Trzeci sie nagle zirytowal.

– Prosze mi tu nie popadac w panike – powiedzial zimno. – Co znaczy tu, jakie tu, pierwszy raz tutaj jestesmy umowieni! Nikt o nas nic nie wie, prosze bez przesady!

Dwaj pozostali zamilkli.

– A swoja droga, dobrze byloby sie zorientowac, co to jest takiego – powiedzial jeden po chwili ostroznie. – Te dziewuchy i ta… platforma. Dokad one z tym jada i w ogole, co zrobia.

– To zawsze mozna, tylko nie nachalnie. Mamy dwie godziny czasu.

Samochod powoli wyjechal z krzakow i na miejskich swiatlach ruszyl w kierunku Warszawy.

– Ja sie boje za bardzo rozpedzac – powiedziala Okretka niespokojnie. – To sie potem znow nie bedzie chcialo zatrzymac.

– Pchaj, bo reszte zycia spedzimy na tej szosie! Powinnysmy miec hamulce, uwazam, ze Zygmunt moglby nam zrobic.

– Zygmunt mowi to samo co wszyscy. Ze mamy zle w glowie, zeby to tak zalatwiac, ze trzeba bylo sobie pozamawiac, a potem wziac bagazowke i przywiezc wszystko za jednym zamachem, raz na dwa tygodnie…

Tereska nagle zesliznela sie z blatu, usilowala stanac jak wryta, ale sciskany w reku palak pociagnal ja i pobiegla kilka krokow razem z pojazdem. Okretka zeskoczyla rowniez i wreszcie obie sie zatrzymaly.

– Co?

– Raz na dwa tygodnie. Przez tego calego Bogusia robimy z siebie kretynki, jakich swiat nie widzial, mamy rekord Europy! Co sie stalo?

Tereska robila wrazenie z nagla olsnionej nadprzyrodzonym blaskiem.

– Raz na dwa tygodnie! No wiesz! Dlaczego tego wczesniej nie powiedzialas? Przeciez to jest genialna mysl! Nie codziennie, tylko raz na dwa tygodnie!

Okretka wzruszyla ramionami.

– To Zygmunt tak mowi i mozliwe, ze ma racje. Ale jesli ci idzie o Bogusia – dodala trzezwo i niemilosiernie – to mozesz byc spokojna, ze przyjdzie akurat tego jednego dnia. Specjalnie sobie wybierze. Zawsze tak jest, niezaleznie od tego, o co chodzi. Mozesz siedziec rok przy telefonie i czekac, odejdziesz na dwie minuty i wlasnie wtedy zadzwoni. A ty nawet nie bedziesz slyszec.

Tereska patrzyla na nia przez chwile z niesmakiem.

– A w ogole to i tak za pozno – powiedziala gniewnie. – Jutro jedziemy ostatni raz do tego chlopa ze wsi. Potem nam zostaje Tarczyn i Grojec. Rychlo w czas Zygmunt wymyslil, ruszyl jak martwe ciele ogonem.

– On wymyslil juz dawno – zaprotestowala Okretka, uznawszy za sluszne ujac sie za bratem. – Tylko ty nie chcialas sluchac. Poza tym, mam wrazenie, ze i Larwa mowila cos podobnego, na samym poczatku. Jedzmy juz, bo rzeczywiscie zaczniemy nocowac po szosach.

Po dziesieciu minutach zmienily nogi, zamieniajac sie jednoczesnie miejscami. W pare chwil pozniej Tereska obejrzala sie raz i drugi, po czym pochylila ku Okretce.

– Sluchaj – powiedziala zlowieszczym, przenikliwym szeptem. – Nie chce cie martwic, ale za nami jedzie jakis samochod.

– No to co? – zdziwila sie Okretka. – Minie nas, przeciez jestesmy z boku.

– Ale on sie wcale nie zbliza. Jedzie caly czas za nami, w tej samej odleglosci.

Przez chwile wygladalo na to, ze Okretka udusi sie na poczekaniu. Oczy powiekszyly jej sie do nadnaturalnych rozmiarow, spojrzala na Tereske, otworzyla usta, zamknela je, po czym bez slowa zaczela gwaltownie odpychac sie noga. Tereska, wbrew woli, protestujac, dostosowala sie do nadawanego tempa.

– Opamietaj sie, zwariowalas? Co nam to da, przeciez nie rozpedzimy tego do stu kilometrow na godzine! Jak bedzie chcial, to nas i tak dogoni! Wjedziemy do rowu!

– Do Chelmskiej juz niedaleko… – wydyszala Okretka.

– Do jakiej Chelmskiej? Po co ci Chelmska? Do szkoly!

– Po zadnej skarpie nie jade…

– Glupia jestes, tylko po skarpie! Samochodem po skarpie nie wjada!

– Wysiada i dogonia nas na piechote. To na pewno oni! Mordercy! Idzikowskiego tez nie jade! Tam jest kompletnie ciemno! Tylko przez miasto! Najlepiej przez plac Unii!

– Moze jeszcze przez Bielany i Lomianki? Na Belwederskiej tez jest ciemno!

– O Boze! No to przez Dolna, tam sa latarnie, wczoraj byly! Mysmy chyba zidiocialy do reszty, w takiej sytuacji platac sie po nocach! Co ta milicja sobie mysli? Ciagle jada?

– Jada.

– Nie obejrze sie za nic w swiecie!

– Milicja juz nas szukala – przypomniala sobie nagle Tereska. – Znalezli ktoregos i chcieli nam pokazac, ale nas nie zastali.

– Matko jedyna, oni sie polapali, ze milicja za nimi chodzi i ze to przez nas! Teraz nas wykoncza! Predzej!

W niezwykle przyspieszonym tempie, acz nader okrezna droga, dotarly wreszcie do szkoly i na dziedzincu zwalily ladunek. Tajemniczy samochod ciagle jechal za nimi. Przy samej szkole gdzies znikl im z oczu.

– Siedza za byle ktorym rogiem zaczajeni – powiedziala Okretka nerwowo. – Ja nie ide do domu. Wchodze przez okno do piwnicy i nocuje w szkole. A juz badz pewna, ze nie wracam z ta patelnia!

18
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы