Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 29
- Предыдущая
- 29/36
- Следующая
– Godnosc reprezentowania! – rozesmial sie Miroslaw za moimi plecami. – Mowa trawa!
– Godnosc reprezentowania! – powtorzyl Hieronim.
– Gdzie on nas reprezentuje? W czasie dyzurow pod toaleta?
– Zdaje mi sie, ze teraz ja mam glos! Bedziesz sie mogl wypowiedziec za chwile, jezeli w dalszym ciagu masz zamiar splycac to zagadnienie! Jestesmy komorka spoleczna, chyba nie zaprzeczysz? Jako jedenasta klasa kierujemy akcja walki z chuliganstwem na terenie naszego liceum i w ten sposob wlaczamy sie do akcji ogolnopanstwowej! Zdaje mi sie, ze z tego, co powiedzialem przedtem, wynika jasno, ze nasza decyzja wybrania Marcina starosta byla nie przemyslana i pochopna! Zadna akcja nie moze przyniesc oczekiwanego rezultatu, jezeli kierowac nia beda jednostki najmniej do tego powolane! Poniewaz kolega Marcin, pomimo calej swojej przeszlosci, ktora w krotkim zarysie przedstawilem, przyjal powierzone mu przez klase stanowisko, uwazam, ze postapil wobec nas nielojalnie
i zachowanie jego moge nazwac jedynie tchorzostwem!
– To jest gra do jednej bramki! – ryknal Wojtek Ligota
– Panie profesorze! Czemu pan mu nie przerwie!?
– Ja ciebie tchorzem nie nazywam, Ligota! Przeciwnie, uwazam, ze jestes najodwazniejszy z nas wszystkich! Nikt by sie nie zdecydowal na chowanie za swoimi plecami zwyklego chuligana!
Wojtek opadl na krzeslo. Spojrzal na mnie wscieklym wzrokiem.
– Mow cos! Mow cos, do cholery! Pozwolisz, zeby ci plul w gebe?
– Skonczyles? – zapytalem Hieronima przez zacisniete zeby.
– Tak.
Wstalem i przez chwile nie moglem powiedziec slowa. Wreszcie z trudem rozwarlem szczeki.
– Powiadasz, Hieronim, ze Ligota jest najodwazniejszy z nas wszystkich? Nie wiem, ja raczej tobie oddalbym palme pierwszenstwa. Trzeba miec cholernie duzo odwagi, zeby precyzowac zarzuty nie przemyslane dokladnie, a co gorsza, niescisle. Jedynym faktem, ktorego nie przeinaczyles, jest fakt, ze zostalem ukarany wyrokiem: rok z zawieszeniem na dwa. Jednakze twoja interpretacja mojego wykroczenia byla zupelnie dowolna. Ja tlumaczylem sie raz. Przed sadem. Nie mam zamiaru tlumaczyc sie przed toba i prostowac tego, co byles uprzejmy skrzywic! Jezeli cokolwiek wyjasnie w tej chwili, zrobie to jedynie ze wzgledu na pana profesora i klase. Nie ukradlem zadnego skutera, wbrew temu, co twierdzi Hieronim!
– Miales zamiar, tylko ci sie nie udalo, jezeli chodzi o scislosc!
– Daj mu mowic, Hieronim! – zawolal ktos spod sciany.
– Mozecie mi wierzyc lub nie! Sad mi uwierzyl i to jest dla mnie najistotniejsze! Zostalem ukarany za swoj nieodpowiedzialny wyczyn i te kare sad polecil mi traktowac jako ostrzezenie!
– Nie mozna karac bez konca! – wtracil sie nagle Wojtek. – Z prawnego punktu widzenia odbycie kary przekresla prawna odpowiedzialnosc za wykroczenie!
– Mozliwe. Ale nie przekresla moralnej odpowiedzialnosci! – zgasilem go. – Moralnie bede sie tak dlugo czul odpowiedzialny, jak dlugo sam sobie nie udowodnie, ze nie jestem zdolny do popelniania dalej tego rodzaju wykroczen!
– Masz racje! – odezwal sie Foczynski.
– Panie profesorze – zwrocilem sie teraz do niego- chcialbym przekonac pana, ze podjalem sie proponowanych mi przez klase zobowiazan tylko i wylacznie celem przekonania samego siebie, ze potrafie byc calkowicie odpowie…
– Doswiadczenia naszym kosztem! – przerwal mi Hieronim. – Juz ten fakt dowodzi, ze nie jestes odpowiedzialny! W gruncie rzeczy jestem pewien, ze cala klasa jest w tej chwili przeciwko tobie!
– Nie! – zawolala Marysia Czerwinska zrywajac sie z krzesla.
Potem usiadla i jej blada zwykle twarz rozowiala i rozowiala coraz bardziej. Nikt jej nie poparl. Wszyscy zaczeli rozmawiac miedzy soba, cicho, stlumionymi glosami wyrazali jakies swoje opinie, ktorych nie moglem doslyszec. Hieronim usmiechal sie ironicznie. Wstal i trzasnal reka w stolik.
– Cicho badzcie! Chce mowic dalej! – Przeczekal chwile. – Gdybys w momencie, kiedy wybor padl na i ciebie, wstal i powiedzial: "Moi drodzy, rzecz wyglada tak i tak! Zrobilem to i to! Czy w dalszym ciagu proponujecie] mi starostwo?", wtedy bylbys w porzadku. I to bylaby: uczciwa gra, Marcin!
Wojtek oparl sie o porecz krzesla i odrzucil glowe do tylu.
– Wtedy ty pierwszy, Hieronim, wrzasnalbys, ze nie!
– Watpie. Mysle, ze wtedy dalbym mu ten czas na rehabilitacje. Natomiast teraz mowie: nie!
– Twoje "nie" w tej chwili jest bez znaczenia, Hieronim! W tej chwili to ja mowie: dziekuje… – odparlem.
– Nie uwazam sprawy za rozstrzygnieta! – powiedzial Foczynski. – Jezeli o mnie chodzi, jestem gotow sluchac tej dyskusji dalej…
– Jest plaska, panie profesorze! – zawolal Miroslaw. – Plaska i bezduszna! To w ogole nie jest dyskusja! To jest wymiana zdan miedzy Hieronimem i Marcinem! A klasa milczy! Klasa sie uchyla! Jedna Czerwinska wrzasnela "nie!" i omal nie spalila sie ze wstydu, bo nikt jej nie i poparl! Brawo, Maryska! Jezeli znowu mamy wybierac szeryfa, proponuje Marcina!
– Siadaj! – szarpnal mnie Wojtek.
– Ta cholera ma racje… – mruknalem do niego- powinienem byl powiedziec…
– Ma racje, kawal chama! Powinienes… pochrzanilismy to, ojciec mnie uprzedzal, ze chrzanimy… nie posluchalem!
Bylo juz dawno po dzwonku, ale godzina wychowawcza byla ostatnia tego dnia. W klasie wrzalo, nikomu nie spieszylo sie do domu. Foczynski z trudem panowal nad sytuacja.
– Glosujemy! – zadecydowal wreszcie. – Kto jest za wyborem nowego starosty?
Znowu podnioslem sie z miejsca.
– Panie profesorze! To jest niepotrzebne. Bardzo prosze, zeby wysuneli inne nazwisko! Ja w zadnym wypadku…
– Boisz sie tego glosowania? – zawolal Hieronim.- Kolezanki i koledzy! Profesor Foczynski prosi o podnoszenie rak! Kto jest za wyborem nowego starosty?
Trzy czwarte rak podnioslo sie do gory. Hieronim usmiechnal sie w moja strone i bezradnie rozlozyl rece.
– Bardzo mi przykro, Marcin!
– Zamknij sie! To juz jest chamstwo! – zawolala Czerwinska.
Chcialem wyjsc, ale Wojtek powstrzymal mnie jednym zdaniem:
– Wyjsc? Teraz wyjsc, zeby pomysleli o tobie: szczur?
To nie to slowo rzucilo mnie z powrotem na krzeslo, tylko reszta powiedzenia, ktora przypomniala mi sie natychmiast! Jak szczur z tonacego okretu… Moj okret tonal. Widzialem to w niepewnym wzroku Foczynskiego, poznalem po czerwonych uszach Wojtka, po bliskiej plac Marysi Czerwinskiej i nieporadnych okrzykach Miroslawa. Dotrwalem do konca. Z szatni wyszlismy ostatni.
– Idziesz do domu? – spytal Wojtek. – Pojde z toba kawalek…
Na boisku czekali na nas Miroslaw, Rudek Wiktorczyk, Strzeminski, Marysia i jeszcze dwie dziewczyny.
– Kondukt zalobny… – mruknalem na ich widok,
– Ach, juz bys sie nie wyglupial! – cisnal sie Wojtek,
– Sluchaj, Marcin… – zaczela Marysia, kiedy zblizylismy sie do nich – chcielismy ci powiedziec, ze zadne z nas nie podziela tej opinii!
– To zle, bo on mial racje! Powinienem sprawe stawiac jasno od poczatku. Dziekuje wam w kazdym razie…
– Moze mial racje – zachnal sie Miroslaw – ale rzecz zalatwil po swinsku! Mogl przyjsc najpierw do ciebie i powiedziec, co go gniecie! Wygrywanie racji swinskimi metodami to nie jest sposob!
Szlismy pomalu w kierunku mojego domu.
– Marcin, powiedz jak z tym bylo naprawde? – poprosil Strzeminski. – Wiesz, ja nie chce, zebys sie nam tlumaczyl, ot, po prostu tak pytam! Prawde mowiac przez ciekawosc!
Opowiedzialem dosc dokladnie.
– No, tak… – mruknal Miroslaw – to na pewno nie bylo bez znaczenia, ale ostatecznie kopnelo toba, nie?
– Kopnelo! – przyznalem.
– Wlasnie! A facet raz kopniety, wystrzega sie kopyta! Ostatecznie teraz wiadomo, ze…
– Teraz wiadomo, ze to sie bedzie za mna wloklo, Zebym nawet na lbie stanal! – przerwalem mu. – Ta historia to najlepszy dowod! Bedzie sie o mnie wiecznie
mowic: "Tak, to porzadny facet, ale wiecie, cos tam z nim bylo… zaraz, zaraz, tylko co?" i tak po nitce do klebka. Co tu duzo gadac, jaka macie pewnosc, ze znowu z czyms nie wystrzele? A moze cos takiego we mnie tkwi?
- Предыдущая
- 29/36
- Следующая