Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 15
- Предыдущая
- 15/36
- Следующая
– Wobec wakujacego stanowiska szeryfa proponuje kandydature Marcina!
Tylko Hieronim zawolal z niechecia:
– Marcin? Przeciez on jest nowy! Nie lepiej kogos, kto zna nas dluzej?
– Poczekajcie – wtracil sie Foczynski – te sprawe bedziemy zalatwiac jutro! A dzis, drogie panie i szanowni panowie, zrobimy sobie maly sprawdzian waszych umiejetnosci z zakresu matematyki…
Sprawdzian poszedl mi niezle i w doskonalym nastroju wybralem sie na ulice Kwiatowa, na ktorej spedzilem juz niejedno popoludnie. Nie moglem trafic na Made. Nijako bylo mi isc do niej do domu. Sadzilem jednak, ze wreszcie ja tu spotkam i ze uda mi sie stworzyc pozory przypadku. Postanowilem uzyc starego chwytu z zapalka. Kiedy wreszcie poznym wieczorem spostrzeglem Made wracajaca samotnie do domu, zawolalem ostrzegawczo:
– Uwazaj! Zapalka na zakrecie!
Stanela jak wryta. Nie chcialem, zeby odkryla, ze czekalem tylko na nia.
– Przepraszam cie najmocniej! Nie przypuszczalem, ze to ty!
– Marcin!- zawolala z wyraznym zadowoleniem. Ale nie minela sekunda, a przygladala mi sie wrogo, z wieksza niechecia niz kiedykolwiek. Zrozumialem, ze popelnilem piramidalny blad. Nie chciala sluchac moich tlumaczen, wlasciwie nawet do nich nie dopuscila. Po prostu zostawila mnie oglupialego do reszty i odeszla. Dogonilem ja, ale na prozno szukalem w glowie rozsadnych wyjasnien.
– Uwierz mi… – powiedzialem w koncu zwyczajnie – prosze cie… czekalem tylko na ciebie!
Patrzyla na mnie wazac swoje mysli, ktorych nie znalem. Wiedzialem tylko, ze jest to chwila, kiedy moge stracic Made bezapelacyjnie. Zadne dalsze tlumaczenie nie przechodzilo mi przez gardlo.
– Marcin… – powiedziala niejasno – gubie sie…
Byla cudowna, ostatnia pazdziernikowa niedziela. Wysiadlysmy na malej stacyjce w Otrebusach i kazda z nas, jak zwykle, byla w innym nastroju. Mama ozywiona, rozmowna. Alusia nadeta i wsciekla. A mnie bylo wszystko jedno.
Mamy radosc byla zrozumiala. Po raz pierwszy wiozla nas do swojej przyjaciolki, ktorej nie znalysmy dotad. Byla to przyjazn sprzed wielu lat, zerwana po mamy malzenstwie i teraz nawiazana. Na pewno wypelnila mamie pustke, na ktora skazala sie sama odsuwajac sie od znajomych z okresu malzenstwa – na tej chyba zasadzie, na ktorej pozbyla sie wszystkich drobiazgow zwiazanych z wspomnieniami o ojcu. Ale bez drobiazgow mozna zyc, bez ludzkiej przyjazni – trudniej. Zrozumiale bylo wiec ozywienie mamy, ale i nadecie Alusi bylo uzasadnione. Alusia nie znosila Ola.
– Olo – jeczala. – Juz to samo zdrobnienie doprowadza mnie do rozpaczy! Olo! Olo!
W rzeczywistosci nie chodzilo tu wcale o zdrobnienie, tylko o fakt, ze mama straszliwie nam tego Ola obrzydzila. Znalysmy go jedynie z jej opowiadan i w ten sposob stal sie dla nas postacia-widmem, obdarzona wszystkimi zaletami, zwlaszcza tymi, ktorych w nas nie mozna bylo odnalezc ze swieca! A wiec przede wszystkim Olo byl chlopcem poslusznym, obowiazkowym, starannym, nie mial glupich pomyslow, nigdy nic nie przytrafialo mu sie niechcacy. Opieral sie na radach i opiniach innych ludzi, dojrzalszych i bardziej doswiadczonych od niego… A my – nie!
– Cos mi sie zdaje, ze ten Olo jest bez charakteru, mamo! – bronilam naszych okopow. – Przypomina mi ciasto na lane kluski!
– Zapomnialam, ze ty z potraw macznych uznajesz tylko zle wyrosniete placki z zakalcem! – odcinala sie mama wyrazna aluzja.
Tak! Wysiadalysmy na stacji w Otrebusach w ponurym nastroju.
– Musicie zachowywac sie po ludzku! – napominala nas mama. – Zadnych glupich min, zadnych idiotycznych pomyslow!
– A jezeli nam dadza tlusty rosol? – Niepokoila sie Alusia.
– To go zjecie!
– Mamo!
Mama przystanela posrodku waskiej sciezki.
– Zjecie go! – krzyknela z rozpacza. – Rozumiesz? Alka wzniosla oczy do nieba.
– Przykro mi, ale to sie chyba nie da zrobic… Pojade do rygi po pierwszej lyzce!
– Ona ma racje, mamo? Jezeli nam dadza tlusty rosol to…
– Zjecie go! – syknela mama. – Bez zadnych komedii zjecie tlusty rosol, nawet wtedy, kiedy beda na nim plywac oka wielkosci oczu wieloryba!
Mama szybkim krokiem ruszyla w strone osiedla malych, bialych domkow polozonych pod lasem. Uwazala sprawe rosolu za rozstrzygnieta.
– Pani Ewa mieszka w tym domu! – powiedziala stajac przed zielona furtka.
W tej samej chwili spostrzeglam wielkiego dragala, ktory w roboczym ubraniu zgarnial z trawnika zeschle liscie.
– A to jest Olo! – szepnela mama tryumfalnie. Alusia byla wstrzasnieta.
– Jest gorzej niz myslalam… – szepnela.
– Dlaczego? – obruszyla sie mama blyskawicznie.
– Patrzcie go… jaki pracowity! Nawet w niedziele…
– Tak mowisz, jakbys byla pracowita w poniedzialki czy wtorki! Dla was niedziela trwa caly rok!
Olo zauwazyl nas i odstawil grabie. Przeskoczyl grzadke astrow i szybko otworzyl furtke.
– Dzien dobry pani! – sklonil sie przed mama i z nabozenstwem ucalowal podana sobie dlon.
Tak wlasnie zrobil, nie mozna tego okreslic inaczej. Olo z punktu zademonstrowal to, na co mama byla szczegolnie wrazliwa: dobre maniery.
Wzial z jej reki torbe i dopiero wtedy odwrocil sie w nasza strone. Lekcewazac zupelnie nasze oslupienie, powiedzial krotko:
– O, czesc wam, boginie!
I potem znowu zapytal mamy z uwazna atencja:
– Duzy byl tlok w kolejce? Miala pani siedzace miejsce?
Alka patrzyla na mnie wzrokiem konajacego labedzia. Tymczasem Olo zapraszal nas do domu.
– Mama czeka na pania ze swoja przedpoludniowa kawa. A wy… – powiedzial tonem przedszkolanki – przywitajcie sie predko i zaraz pojdziemy nakarmic psy…
– No! Nareszcie mam okazje poznac twoje dziewczynki! – zawolala pani Ewa sciskajac mame i jednoczesnie obrzucajac nas uwaznym spojrzeniem. – Och, wcale nie wygladaja na czupiradla. Dlaczego mowilas, ze przywieziesz czupiradla? Czuje sie strasznie zawiedziona!
No, ladnie nas mama musiala odmalowac! Alka stala naburmuszona, a ja z najwiekszym wysilkiem zdobylam sie na cos w rodzaju usmiechu.
– Bola eie zeby? – zapytal Olo.
Chcialam zaprzeczyc, ale kiedy spojrzalam na jego mine, zachcialo mi sie smiac naprawde. Stal przy mnie ze zmarszczonym nosem i zabawnie potrzasal zwieszonymi luzno rekoma.
– Bo mnie zawsze bola zeby, kiedy dowiaduje sie od obcych ludzi, co moja mama mowi na moj temat! Wykreca mi twarz na wszystkie strony i wtedy usmiecham sie tak wlasnie, jak ty przed chwila!
Podsunal mamie fotel i zagarnal dlugimi ramionami Alke i mnie.
– Idziemy do psow! Nasza Leda ma przepyszne male szczeniaki! Specjalnie nie dalem im sniadania dzis rano, zebyscie mogly zobaczyc, jak zabawnie laduja sie z lapami do miski.
W drewnianej szopce za domem Leda i jej dzieciaki czekaly na sniadanie. Trzy czarne kulki zaklebily sie u naszych nog, Leda patrzyla nieufnie.
– Nie boj sie, stara! – pocieszyl ja Olo. – Daje ci slowo, to nie sa zadne czupiradla! Mada, nie boj sie! Wez jednego psa na rece, Leda ci nic nie zrobi!
– Czy bede im mogla podac miske z jedzeniem? rozkrochmalila sie Alka. – Olu? Gdzie stoi miska? Powiedz, ja przyniose!
– Jest tutaj, ale – trzeba by to podgrzac…
– Daj, polece do kuchni! Kuchnia jest na lewo od wejscia, tak!
– No dobra, to idz!
Postawilam szczeniaka na ziemi. Leda podeszla do mnie, pomachala ogonem i podsunela mi do poglaskania lsniacy leb.
– Spojrz… juz sie nie boi o swoje pieski! – ucieszyl sie Olo. – Usiadz sobie tu, Mada, na tej skrzyneczce. Gdyby nie fakt, ze pojde na medycyne, wybralbym weterynarie. Lubie zwierzeta, a juz te male psy sa nieslychanie zabawne, nie uwazasz? W przeciwienstwie do dzieci. Malych dzieci nie znosze.
– Czemu?
– Irytuja mnie. Sa najczesciej uparte i lepkie! Czasami przyjezdza do nas siostra mojej mamy z czyms takim… chyba to jest dziewczynka, bo ma na imie Malgosia. Wszyscy twierdza, ze ta Malgosia jest przemila i sliczna. Ja tam nie wiem… wydaje mi sie bardzo obrzydliwa.
- Предыдущая
- 15/36
- Следующая