Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 22
- Предыдущая
- 22/108
- Следующая
Tak, Munro znal juz ten rosyjski patriotyzm, ten dziki plomien, ktory pozwala Rosjanom znosic wszelkie wyrzeczenia, godzic sie na wszelkie ofiary i ktory zrecznie podsycany kaze im sluchac kremlowskich wladcow ze slepym posluszenstwem.
– Wiec dlaczego…? – powtorzyl cicho.
– Bo zdradzili. Zdradzaja go na kazdym kroku: moj ideal, moj narod, moj kraj.
– Oni? – spytal.
Zalamywala palce tak silnie, ze az zaczal bac sie o ich calosc.
– Przywodcy partii – rzekla z gorycza. – Naczalstwo, jesli wolisz – powtorzyla zargonowym okresleniem rosyjskim.
Munro nie byl specjalnie zdziwiony; juz pare razy byl swiadkiem takiej konwersji. Kiedy szczery wyznawca traci nagle wiare, jego odwrocony fanatyzm moze przybrac niezwykle rozmiary.
– Ja ich czcilam, Adamie. Szanowalam ich, wielbilam. Teraz od lat moge obserwowac ich wszystkich z bliska. Zyje w ich cieniu, przyjmuje od nich prezenty, korzystam obficie z ich przywilejow. Widze ich w sytuacjach prywatnych i slysze to, co mowia miedzy soba – o spoleczenstwie, ktorym gardza. Sa zepsuci, bezgranicznie zli i okrutni. Wszystko, czego dotkna, zmieniaja w popiol.
Munro przesunal sie na kamiennej lawie grobowca w strone Walentyny. Teraz znowu mogl ja wziac w ramiona. Zaplakala cichutko w jego rekaw.
– Nie moge juz, Adamie, nie moge dluzej.
– Kochanie… jesli tylko chcesz, zrobie wszystko, zeby cie stad wyrwac.
Dobrze wiedzial, ze bedzie go to kosztowalo kariere – ale wiedzial tez, ze nie pozwoli jej odejsc po raz drugi. Dla niej warto poswiecic wszystko.
Odsunela sie znowu, ze smugami lez na twarzy.
– Ja… nie moge wyjechac. Musze przeciez myslec o Saszy. Przytrzymal ja lagodnie w ramionach.
– Skad wiedzialas, ze jestem w Moskwie? – spytal ostroznie. Nie wydawala sie ani troche zaskoczona tym pytaniem.
– W zeszlym miesiacu – powiedziala pociagajac nosem – kolezanka z biura zabrala mnie na balet. Bylysmy w lozy. Przy zgaszonych swiatlach na widowni myslalam, ze sie myle. Ale kiedy zapalily sie na przerwe, bylam juz pewna, ze to ty. Nie moglam wytrzymac. Wymowilam sie bolem glowy i ucieklam z teatru.
Otarla oczy, juz nie plakala.
– A ty – spytala po chwili – ozeniles sie?
– Tak, wiele lat po Berlinie. Ale nic z tego nie wyszlo. Rozeszlismy sie juz dawno.
Usmiechnela sie z trudem.
– Smieszne – powiedziala – ale ciesze sie, ze nie ma zadnej innej. To niezbyt logiczne, prawda?
W rewanzu i on sie usmiechnal.
– No, niezbyt – przyznal. – Ale milo to slyszec. Czy… bedziemy sie spotykac?
Jej usmiech zgasl, a w oczach pojawil sie lek. Gwaltownie potrzasnela glowa.
– Nie, Adamie, w kazdym razie nieczesto. Naleze do kregu zaufanych, uprzywilejowanych, i gdyby odwiedzal mnie jakis cudzoziemiec, oni szybko by sie o tym dowiedzieli. To samo dotyczy twojego mieszkania, wiesz przeciez, ze dyplomaci sa sledzeni. Hotele tez sa pod obserwacja, i nie wynajmiesz tu zadnego mieszkania bez formalnosci. To niemozliwe, Adamie, po prostu niemozliwe.
– A jednak to ty zorganizowalas to spotkanie, zrobilas pierwszy krok. Czy tylko po to, zeby pomowic o dawnych czasach? Mowisz, ze nie lubisz swojego zycia tutaj, nie cierpisz ludzi, dla ktorych pracujesz… Jesli jednak ze wzgledu na Sasze nie chcesz i nie mozesz wyjechac, to czego wlasciwie oczekujesz ode mnie?
Przez chwile zbierala mysli. Kiedy wreszcie sie odezwala, jej glos byl juz calkiem spokojny.
– Chce sprobowac ich powstrzymac. Chce jakos przeciwdzialac temu, co robia. Mysle o tym od ladnych paru lat, ale dopiero ostatnio, odkad zobaczylam cie w teatrze i przypomnialam sobie Berlin, przypomnialam sobie tez, jak smakuje wolnosc… i te mysli zaczely mnie coraz bardziej pochlaniac. Teraz wiem juz, co robic. Powiedz mi… jesli mozesz: czy jest w twojej ambasadzie oficer wywiadu?
Munro byl wstrzasniety. W swojej karierze juz dwa razy mial do czynienia ze szpiegami ochotnikami. Jeden pracowal w ambasadzie sowieckiej w Mexico City, drugi w Wiedniu. Pierwszy dzialal z przekonania: jego uprzednie uwielbienie dla rezimu przemienilo sie w smiertelna nienawisc, tak wlasnie jak w przypadku Walentyny. Drugi byl po prostu rozczarowany brakiem awansu; pracowalo sie z nim rownie latwo jak z pierwszym.
– Mysle, ze tak – odparl bez pospiechu. – Sadze, ze musi byc. Walentyna zaczela szperac w torbie lezacej na igliwiu u jej stop.
Podjela decyzje – i teraz juz bez wahania brnela w zdrade. Wyjela z torby grubo wypchana koperte.
– Chce ci to dac. Ale przyrzeknij, ze nigdy mu nie powiesz, od kogo to dostales. Zrozum, Adam, robie rzecz straszna. I nie moge zaufac nikomu, naprawde nikomu procz ciebie.
– Przyrzekam… ale i ty musisz mi cos obiecac. Musimy sie znowu spotkac. Ja po prostu nie moge juz sobie pozwolic na drugie rozstanie, takie jak wtedy, w Berlinie… na zawsze, bez zadnej nadziei, na druga strone Muru.
– Ja tez tego nie chce. Ale nie probuj nawet odwiedzac mnie w domu. Mieszkam w bloku dla wysokich funkcjonariuszy. Dom jest ogrodzony, bramy pilnuje milicja. I nie dzwon. Wszystkie telefony sa na podsluchu. I pamietaj: nigdy nie zgodze sie na spotkanie z kimkolwiek innym z ambasady, nawet z samym szefem wywiadu.
– Rozumiem – powiedzial Munro z niejaka ulga. – Wiec kiedy spotkamy sie znowu?
Namyslala sie przez chwile.
– Nielatwo mi sie wyrwac. Wiekszosc wolnego czasu poswiecam Saszy. Ale mam wlasny samochod i nikt mnie nie sledzi. Jutro musze wyjechac na kilkanascie dni, ale mozemy spotkac sie za cztery tygodnie tutaj. – Spojrzala na zegarek. – Musze juz isc, jestem tu dzisiaj w wiekszym towarzystwie, na daczy, pare kilometrow stad.
Pocalowal ja na pozegnanie w usta, jak niegdys. I doznal tej samej co zawsze rozkoszy. Wstala i poszla szybko przez polane. Kiedy byla juz na skraju lasu, zawolal:
– Walentyno, co to wlasciwie jest? – podniosl w gore pakiet. Zatrzymala sie, potem wrocila do niego.
– Moja praca – rzekla – to sporzadzanie protokolow z posiedzen Politbiura: kompletny tekst dla czlonkow, streszczenie dla zastepcow. Robie to na podstawie tasmy magnetofonowej. Tutaj jest tasma z dziesiatego czerwca.
Odeszla i zniknela miedzy drzewami. Munro usiadl na plycie grobowca i spojrzal jeszcze raz na koperte, ktora trzymal w reku.
– Niech to diabli! – mruknal.
- Предыдущая
- 22/108
- Следующая