Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 9
- Предыдущая
- 9/75
- Следующая
Usmiechnal sie w ten swoj niepokojacy sposob, lecz w jego spojrzeniu wciaz tkwilo cos zagadko¬wego.
– Wydaje mi sie – powiedzial cicho – ze skoro dotarlismy juz do tego miejsca, to moglibysmy obo¬je milo spedzic czas. Moze zjemy kolacje? Troche lepiej sie poznamy? Mozemy porozmawiac o we¬kslu, a potem sama zdecydujesz, czy chcesz zostac.
Przygryzla dolna warge. Mowil dosc rozsadnie.
Wcale jej nie naciskal, juz wczesniej obiecal, ze nie bedzie jej do niczego zmuszal. Ale bylo cos jeszcze. Tajemnica, nieprzenikniony wyraz jego oczu, ktory dostrzegla juz wczesniej. Pojawial sie, gdy tracil czujnosc, a to zdarzalo sie rzadko, albo gdy ja obserwowal, lecz nie zdawal sobie sprawy, ze i ona obserwuje jego. To spojrzenie ja zniewalalo, niemal blagalo, by zostala. Mowilo o pragnieniu i tesknocie. A moze bylo jedynie wyrazem samo¬nosci.
Jednak gdyby zostala, wrocilaby do Londynu z duzym opoznieniem i J ane oszalalaby z niepoko¬ju. Obiecala, ze wroci przed polnoca, ze spedzi z lordem Falonem tylko tyle czasu, ile bedzie wy¬magalo naklonienie go do zwrotu weksla. Spogladala teraz na niego, na tego wysokiego, sniadego, niezwykle przystojnego mezczyzne. Chciala wyciagnac reke i dotknac go, przeczesac dlonia jego falujace czarne wlosy, poczuc gladkosc jego skory. Pragnela, aby jeszcze raz ja pocalowal.
– No dobrze – uslyszala swoj wlasny glos. Jane to przyjaciolka, ktora bedzie sie bardzo niepokoic, lecz gdy Aleksa wroci do miasta, wyjasni, ze spra¬wa zabrala nieco wiecej czasu, niz mozna bylo oczekiwac. Jane zrozumie, a jesli nawet nie, to ni¬gdy nikomu nie opowie o nieslychanym zachowa¬niu swojej najlepszej przyjaciolki.
– Kucharz przygotowal dla nas cos specjalnego – powiedzial hrabia. – Mam nadzieje, ze bedzie ci smakowalo. – Trzymajac dlon na jej talii, popro¬wadzil ja przez maly salon w strone kominka i od¬sunal rzezbione krzeslo z wysokim oparciem. Sia¬dajac przy stoliku, czula na karku jego cieply od¬dech, od czego znowu zrobilo jej sie goraco.
– Nie masz pojecia, jak bardzo czekalem na ten wieczor. – Zajal miejsce naprzeciwko z lekkoscia, ktora dawala mylne wyobrazenie o jego wzroscie i silnej budowie ciala. Byl szerszy w ramionach, niz jej sie poprzednio zdawalo, mial nieco ciemniejsza karnacje. W swietle lampy jego czarne wlosy blyszczaly jak krucze skrzydla.
– Ja… takze czekalam na to spotkanie. – Byla to szczera prawda. Aleksa odwrocila glowe.
Lord Falon powtornie nalal sherry do jej nie¬spodziewanie pustego kieliszka.
– Pragne cie, Alekso. Nie bede zaprzeczal. Ale w tej chwili wystarczy mi sam fakt, ze tu jestes.
Nie umiala opanowac drzenia ukrytych pod sto¬lem dloni. W glebi duszy pragnela poznac mezczy¬zne, prawdziwego mezczyzne, a hrabia naprawde taki wlasnie byl. Pozostawalo' wszak pytanie, czy ona jest kobieta, czy tez wciaz jeszcze mala dziew¬czynka
Stojac przy malym czarnym powozie na tylach stajni, Barney Dillard przesunal dlonia po swoich zmierzwionych jasnoblond wlosach. Z kieszonki kamizelki zlocisto-szkarlatnej liberii wyciagnal ze¬garek, otworzyl koperte malego, bogato grawero¬wanego czasomierza, jaki pozyczyla mu milady, i sprawdzil godzine.
Polnoc! Slodka Mario, ta dziewczyna byla tam juz od kilku godzin. Powinna \yrocic do powozu, powinni juz byc w drodze powrotnej do Londynu! Spojrzal na konie, ktore przestepowaly z nogi na noge, chyba jeszcze bardziej zniecierpliwione niz on sam.
Co tez ona tam robi? Slodki Jezu, lady Jane pewnie umiera z niepokoju! Jego pani zjawila sie w ostatniej chwili z zegarkiem w reku, a jej mi¬na wyrazala obawe o przyjaciolke. Bowiedziala, ze ma dla niego zadanie. Jesli jego pasazerka nie wyjdzie z tawerny przed polnoca, wtedy on musi wy¬przac jednego z koni i popedzic wierzchem co tchu do Stoneleigh, aby odszukac i zawiadomic wice¬hrabiego, ze jego siostra moze byc w niebezpie¬czenstwie, po czym obaj maja jak naj spieszniej wrocic do zajazdu.
Bylo zrozumiale samo przez sie, ze ma trzymac jezyk za zebami bez wzgledu na to, co sie wydarzy.
Oczywiscie milady nie powiedziala mu nic wie¬cej, a jego pozycja nie pozwalala zadawac jakich¬kolwiek pytan. Jego zadanie polega na wykonywa¬niu polecen, a juz teraz pozwolil sobie na pewne zaniedbanie obowiazkow.
Podjawszy decyzje, Barney w pospiechu wy¬przagl jednego z gniadoszy i wskoczyl na szeroki, lsniacy grzbiet. Juz po minucie pedzil goscincem. Poly szkarlatnego fraka powiewaly za jego pleca¬mi, glosny tetent konskich kopyt uderzajacych o ziemie zaklocal nocna cisze. Do Stoneleigh nie bylo daleko. Na rownie szybkim wierzchowcu wi¬cehrabia bedzie w stanie wrocic tu juz niebawem.
Barney myslal o tym, co sie wtedy stanie.
Damien napelnil krysztalowy kieliszek Aleksy, sluchajac jej smiechu, wywolanego czyms, co sam przed chwila powiedzial. Byl to smiech gleboki, gardlowy, a jednak bardziej kobiecy niz wszystkie inne, ktore dotad slyszal.
Tak jak obiecal, wieczor spedzili na rozmowie, wymieniajac opinie o przeczytanych ksiazkach, obejrzanych sztukach, troche o Napoleonie i ostat¬nich wydarzeniach wojennych. Oboje starannie wybierali neutralne watki. Krotko rozmawiali o jej rodzinie, on udzielil paru metnych odpowiedzi na temat swojej. Aleksa rozluznila sie, z przyjem¬noscia oddajac sie szermierce na slowa, drazniac go odrobine, lecz wycofujac sie, gdy tylko miala wrazenie, ze temperatura rosnie.
To wisialo w powietrzu, bylo niemal namacalne.
Bez wzgledu na eleganckie slowa, prozaiczne te¬maty konwersacji, ich wzajemne pozadanie ani przez chwile nie oslablo.
Ani przez chwile tez nie przestawal wyobrazac sobie chwil z nia w lozku.
Gdy skonczyli nie duzy posilek skladajacy sie z mielonej ryby z szalotkami oraz budyniu z kandy¬zowanymi owocami na deser, skierowala wzrok ku tykajacemu cicho zegarowi na kominku.
– Trudno mi uwierzyc, ze jest juz tak pozno. – Usmiechnela sie, a on wspomnial slodycz jej wydatnych warg przypominajacych platki rozy. – To byl przemily wieczor, milordzie, ale przebywam tu o wiele dluzej, niz powinnam.
Bez slowa wstal i odsunal jej krzeslo. Pomyslal, ze pomimo mijajacych godzin wszystko odbywa sie zgodnie z jego pierwotnym zamyslem. Zaplanowal caly wieczor, co do minuty. Czynnik czasu pelnil tu kluczowa role. Jak dotad wszystko przebiegalo tak, jak oczekiwal, lecz prawdziwy test mial dopiero nadejsc.
Kiedy wstala, pochylil sie i pocalowal ja w ramie, smakujac skore aromatyczna i-.slodka jak krem.
– Nie chce, zebys odchodzila – powiedzial ci¬cho. I naj zupelniej szczerze.
Odwrocil Alekse i ujal ja w ramiona, by zlozyc na jej ustach delikatny pocalunek, ktory przyjela bez wahania. Usta miala dojrzale. i slodkie jak brzoskwinia, oddech emanowal zapachem sherry.
Musial miec zelazna wole, by nie porwac jej z ca¬lych sil w ramiona i nie zaczac calowac namietnie, z ogniem, jaki przenikal cale jego cialo. Calowac ja, az sama przylgnie do niego, az zacznie blagac o wiecej. Ale nie dane mu bylo tego zaznac, gdyz Aleksa odsunela sie
– Juz jest pozno. Naprawde musze jechac. Znowu pochwycil jej usta, poczul drzenie jej warg pod swoimi, poczul, jak zaciska palce na kla¬pach jego fraka. Zsunal dlonie na jej posladki, sy¬cac sie dotykiem kobiecych kraglosci, przyciskajac ja do siebie. Wyczuwal jej jedrny, plaski brzuch, przylegajacy do jego nabrzmialej meskosci, co jeszcze bardziej wzmoglo ogarniajace go podnie¬cenie. Kiedy rozchylil jezykiem jej usta, splynela nan fala pozadania. Wiedzial, ze i ona odczuwa to samo.
Oderwala sie od niego. Oddychala ciezko, jej roznamietnione oczy blyszczaly. Cofnela sie. Wy¬gladala tak, jakby w kazdej chwili mogla rzucic sie do ucieczki.
– Nie odchodz. – Zatrzymal ja tuz obok malego stolika w stylu krolowej Anny, znajdujacego sie przed sofa. Padajacy z gory, migotliwy blask swiecy uwydatnial delikatne rysy jej twarzy, luki brwi o bar¬wie ciemnej miedzi, zielen oczu. Przez caly wieczor jego cialo bylo spiete, drzalo z pozadania, zgestnia¬la i ciezka krew pulsowala w zylach. A jednak cze¬kal, aby zrobic wszystko w odpowiednim czasie.
Aby wygrac te gre
– Musze isc – powiedziala, lecz zanim zdazyla odwrocic sie w kierunku drzwi, ujal w dlonie jej podbrodek, uniosl jej twarz i zwarl usta z jej usta¬mi. Zajeczala gardlowo i po raz kolejny wyrwala sie z jego objec.
– Musze isc – powtorzyla, oddychajac coraz szyboiej. Miala szeroko otwarte, pelne przerazenia oczy.
– Zostan. – Nachylil sie, zeby znowu ja pocalo¬wac, lecz cofnela sie szybko.
– Nie moge. – Wsunela za plecy swa szczupla dlon, szukajac galki od drzwi, gotowa w kazdej chwili uciec.
W koncu nadszedl ten moment, na ktory czekal.
Aleksa miala silniejsza wole, niz sie spodziewal, i chociaz go pragnela, nie miala zamiaru sie pod¬dac. Damien niemalze sie usmiechnal. Dawno nie spotkal kobiety, kt.ora oparlaby sie jego urokowi. W pewien sposob nawet ja podziwial. Miala w so¬bie wiecej odwagi i ognia niz wiekszosc znanych mu kobiet. Jednak podjal sie realizacji swojego planu i zamierzal doprowadzic go do konca.
Podszedl blizej, przypierajac ja do drzwi. Kiedy je wreszcie otworzyla, on delikatnie je zamknal.
– Co… co robisz?
Wczesniej wcale jej nie oklamal. Nie zamierzal jej do niczego zmuszac. Po prostu potrzebowal troche wiecej czasu. Zagral swoj a mocna karte, znowu zabawiajac sie Aleksa, zarzucajac na nia przynete, ktora do tej pory zawsze okazywala sie skuteczna.
– Domyslam sie, ze twoj brat przebywa w swojej rezydencji w Stoneleigh.
Nagla zmiana tematu calkowicie zbila ja z tropu.
– Tak, Rayne jest u siebie. Ale dlaczego…
– Mozesz byc pewna, ze jutro odwiedze go z samego rana.
Przez moment jakby nie zrozumiala. Wreszcie krew odplynela z "jej policzkow, a' ona spojrzala na niego z mieszanina zupelnego oszolomienia i strachu. Rozchylila swe piekne usta, lecz z po¬czatku nie mogla wydusic z siebie ani slowa.
- Предыдущая
- 9/75
- Следующая