Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 67
- Предыдущая
- 67/75
- Следующая
– Na ile znam Falona, wydaje mi sie, ze predzej.bedzie chcial wynegocjowac swoj bezpieczny po¬wrot do Anglii niz powrot swojej zony.
– Moze masz racje. Tak czy inaczej, niebawem wszystko stanie sie jasne. I odzyskamy plany. I do¬wiemy sie, komu chcial je sprzedac.
– A ja mysalem…
– Ze co? Ze odda je Brytyjczykom? Nasi informatorzy nigdy nie potwierdzili, ze istnialy jakiekol¬wiek przejawy jego lojalnosci do ojczyzny. Sadze, ze chcial je sprzedac temu, kto da najwyzsza cene. Jest co najmniej pol tuzina krajow, ktore zaplacily¬by mala fortu.ne za tak cenne plany.
– Dieu de Ciel, nigdy mi to nie przyszlo do glowy!
– Moze dlatego general Moreau wlasnie mnie przydzielil to zadanie. Znam majora znacznie dlu¬zej niz ktokolwiek inny. Jesli ktokolwiek moglby odkryc prawde, to tylko ja.
Colbert usmiechnal sie.
– Z pomoca sierzanta Piquerela.
Victor zerknal na ciezkie drewniane drzwi, uzmyslowil sobie, dokad prowadza, i wzdrygnal sie Potem westchnal, krecac glowa.
– Tortury to obrzydliwa sprawa. Mialem nadzie¬je, ze nie beda konieczne, ale szczerze mowiac, nie spodziewam sie, by major. powiedzial cokolwiek dobrowolnie.
Colbert poszedl za jego spojrzeniem, uslyszal gluche uderzenia piesci, Ktorych nie tlumily nawet grube drzwi.
– Nigdy go nie lubilem, ale wiem, ze pan, chcac nie chcac, darzyl go szacunkiem. Przykro mi, ze sprawy przybraly taki obrot.
– W czasie wojny takie sytuacje sie zdarzaja, n'est ce pas?
– D'accord, panie pulkowniku. Niestety, tak wlas¬nie bywa.
Victor otworzyl drzwi i spojrzal w dol na schody.
Przejscie bylo pograzone w ciemnosci, wnetrze pra¬wie niewidoczne. Staral sie nie myslec o tym, co kry¬je mrok, koncentrujac sie na malym kregu swiatla u podnoza schodkow.
Na sfatygowanym drewnianym biurku stala oliwna lampa, zas w malych mosieznych uchwy¬tach, przymocowanych do scian tunelu, tkwily po¬chodnie. Sierzant Piquerel z zacisnietymi piescia¬mi sta~ na szeroko rozstawionych nogach. Major siedzial przywiazany do krzesla. Jedno oko bylo tak opuchniete, ze nie mogl go otworzyc, warga przecieta i mocno nabrzmiala.
Victor opanowal sie.
– Dajcie mi znac, kiedy przywioza kobiete – po¬wiedzial do Colberta, ruszajac po schodach. Sly¬szac te zlowieszczo brzmiace slowa, Falon pod¬niosl glowe, wyprostowal obite, wymeczone cialo i wbil w niego pelne nienawisci, przeszywajace spojrzeme.
Zmeczona Aleksa odeszla od okna, jednak na¬piecie ogarniajace jej cialo wciaz nie ustepowalo. Na zewnatrz bylo ciemno, ksiezyc i gwiazdy byly prawie niewidoczne… i nadal nie bylo zadnych wiadomosci od meza. Poruszane wiatrem galezie smagaly okna, szelest lisci po szybach wzmagal na¬piecie i wystawial na probe i tak juz mocno zszar¬gane nerwy.
Wyszla z pokoju, zeby na dole znalezc sobie ja¬kies zajecie – cokolwiek, co mogloby zajac mysli -lecz gdy byla w polowie korytarza, uslyszala glosne walenie do drzwi, naglace do pospiechu i gwaltow¬ne. Zaschlo jej w ustach. Ze scisnietym z niepoko¬ju sercem pospieszyla do wejscia.
Po drodze wyprzedzil ja Pierre, ktory mamro¬czac cos pod nosem, pierwszy dopadl drzwi, zeby uciszyc intruza. Aleksa pobiegla za nim po czarno¬-bialej, marmurowej podlodze.
– Bonsoir, monsieur – powiedzial sluzacy. – Czego pan sobie zyczy?
Aleksa wstrzymala oddech.
– Jules! Co sie stalo… – urwala, widzac jego pel¬na niepokoju twarz.
– Obawiam sie, ze musimy porozmawiac. To sprawa najwyzszej wagi. – Ignorujac malego ciem¬nowlosego lokaja, wszedl do srodka, chwycil ja za nadgarstek i pociagnal przez hol.
– Jules, na litosc boska, co sie dzieje? – Gdy zna¬lezli sie w gabinecie i zamkneli drzwi, odwrocila sie do niego twarza.
– Cos sie wydarzylo. Idz na gore i zabierz plaszcz, naloz tez mocne buty. Musimy stad uciekac.
– Dlaczego? Co sie stalo? – Niespokojne oblicze Jules'a sposepnialo jeszcze bardziej.
– Aresztowali twojego meza za kradziez planow. W pracowni Salliera stwierdzono ich brak juz dzis po poludniu.
– Ale przeciez oni wiedza, ze nie mogl ich ukrasc. Caly czas byl wtedy z nimi!.
– Sadza, ze to on wszystko zorganizowal. Zol¬nierze juz tu jada. Po ciebie.
– Wielki Boze!
– Musisz zachowac spokoj. Tak jak mowilem, wez plaszcz i buty. Szybciej, Alekso, nie mamy zbyt duzo czasu.
Kiwnela glowa i biegiem wrocila na gore Wal¬czac z ogarniajacym ja przerazeniem, w pospiechu spakowala mala torbe podrozna, zalozyla brazowe pantofle, chwycila czarna peleryne z kapturem. Przy drzwiach Jules ujal ja za ramie i razem wybie¬gli z domu. Pomogl jej wsiasc do swojej malej dwu¬kolki i sam wskoczyl do srodka.
– Dokad… dokad jedziemy?
Do hotelu Marboeuf. Tam czeka na nas Ber¬nard z przygotowanym do drogi wozem. Wywiezie cie na polnoc. Jest jeszcze szansa, ze zdazysz na lodz odplywajaca z Hawru.
Nie zareagowala na jego slowa. Myslala tylko o aresztowaniu Damiena.
Do hotelu Marboeuf? – powtorzyla automatycznie.
Tak. Bernard wywiezie cie z miasta.
– A co z Damienem?
Uscisnal jej dlon.
Przykro mi, cherie, ale nie mozemy nic zrobic. Zesztywniala. W koncu zaczynala myslec troche jasniej.
Co to znaczy, ze nie mozemy nic zrobic? Damien jest niewinny. Musimy go wydostac.
Jules tylko pokrecil glowa – Gdzie on jest?
Dluzsza chwile nie odpowiadal.
W katakumbach. Pod prefektura policji znajduje sie loch. Lecz ostatecznie zostanie umieszczony w wiezieniu La Force.
W katakumbach… Boze, jak oni mogli? – Lzy naplynely do jej oczu, wyobraznia podsuwala maka¬bryczne obrazy. Slyszala o tym miejscu. Od czasow rzymskich pod miastem byly kamieniolomy, z kto¬rych wydobywano wapien. W latach Wielkiego Terroru staly sie masowym grobowcem dla tysiecy,wiezniow, ktorzy stracili glowy pod ostrzem giloty¬ny. Trudno bylo jej zniesc swiadomosc, ze Damien jest przetrzymywany w jednej z tych okropnych cel w otoczeniu starych kosci i gnijacych cial.
– Musze go wydostac – powiedziala cicho, ocie¬rajac lzy z policzkow. – Nie zostawie go tam.
– Posluchaj mnie, cherie…
– Nie! To ty mnie posluchaj! Kradziez planow to byl moj pomysl i nie pozwole, zeby on wzial cala wine na siebie!
– Gdybysmy ich nie zabrali, on sam by je wy¬kradl.
– Zapewne. Co dowodzi, ze caly czas mowil prawde
– General Moreau mysli inaczej.
– Jak to?
– Uwaza, ze twoj maz chcial sprzedac plany temu, kto najwiecej zaplaci. Armia Napoleona sta¬nowi zagrozenie dla wielu krajow. Kazdy chetnie kupilby tak cenne informacje.
– Ja… nie interesuje mnie, po co chcial je zdobyc i komu sprzedac. To nie ma juz naj mniejszego znaczenia. Ja go kocham, Jules, i pomoge mu. Nic, co powiesz, mnie nie powstrzyma.
St. Owen cicho zaklal.
– Wypusc mnie, Jules. Wynajme dorozke i sama tam pojade. Nie ma powodu, zebys sie w to anga¬zowal. I tak zrobiles bardzo duzo. Ale od tej chwi¬li to juz wylacznie moja sprawa.
Jules mocno pociagnal lejce i maly powoz gwal¬townie sie zatrzymal.
– Naprawde myslisz, ze pozwole ci jechac tam samej?
– Jules, prosze cie. Musze to zrobic.
Jasnowlosy mezczyzna spojrzal na nia twar¬do i westchnal.
Wyznanie im prawdy niczego nie zalatwi, bo pewnie straca was oboje, aby miec pewnosc, ze in¬formacj a nie przedostanie sie dalej.
– A co innego moge zrobic?
– Sprobowac go stamtad wydostac.
Nadzieja wstapila w serce Aleksy.
Czy istnieje chocby cien szansy, ze sie uda? – Wlasnie cien, ale to lepsze niz nic.
– Wiec… jak mielibysmy to zrobic?
Jules zawrocil konia w boczna uliczke, oddalajac sie od hotelu Marboeuf.
Na placu Denfert-Rocherau, w poblizu polnocnego konca rue de la Tombe-Issoire, jest wej¬scie db katakumb. Miejsce nie jest pilnie strzezo¬ne, gdyz zwykle nie ma takiej potrzeby. Mozemy dostac sie do tunelu, ktory przecina sie z koryta¬rzem pod prefektura
– Byles tam kiedys?
Raz. Oni korzystaja z tego tunelu dosc czesto, a my kilka miesiecy temu probowalismy wyciagnac z lochu jednego z naszych.
– Udalo sie?
Nie. Uslyszeli nas. Jeden z moich przyjaciol zostal pojmany, jeden zabity. Dwaj uciekli.
Nerwowo oblizala wargi.
– Przykro mi.
Wzruszyl ramionami.
Moze tym razem bedziemy mieli wiecej szczescia.
Tak… musimy w to wierzyc. – Pomyslala jednak z niepokojem, co sie stanie, czy katakumby stana sie miejscem wiecznego spoczynku dla trzech nowych cial obok tysiecy innych.
Victor Lafon stal za drzwiami u szczytu scho¬dow.
– Nie ma jej – powiedzial porucznik Colbert.
– Uciekla z Jules'em St. Owenem.
– Sacre bleu! – Victor uderzyl piescia w drzwi.
– Musial sie dowiedziec, ze juz po nia jedziemy!
– Moze to zwykly zbieg okolicznosci. A moze wyslala kochankowi wiadomosc, ze maz zostal we¬zwany, i wykorzystali sposobnosc, zeby uciec.
– Mozliwe, ale watpie. Postawcie blokady na drogach wyjazdowych z miasta. Nie wypuszczac nikogo, kto w najmniejszym stopniu wyda sie po¬dejrzany.
– A co z Falonem? Mamy go dalej naciskac w sprawie planow?
– Jeszcze nie. On nie wie, ze proba kradziezy sie powiodla, a ja nie chce mu na razie dawac tej sa¬tysfakcji. Poza tym sa inne pytania, ktore wymaga¬ja odpowiedzi. – Zacisnal szczeki, lecz po chwili rozluznil sie. – Byc moze dostalismy do reki wyma¬rzona bron. Kiedy skonczy pan swoje zadania, niech pan wraca do mnie i wtedy zobaczymy…
Porucznik zasalutowal.
– Tak jest. Niebawem bede z powrotem. Tymczasem Victor wrocil na dol. Falon byl nie- przytomny, krepujace go liny wbijaly mu sie w piers, glowa zwisala do przodu, kosmyki czar¬nych wlosow opadaly na twarz.
– Ocuc go – powiedzial Victor do sierzanta. Osilek chrzaknal i siegnal po blaszane wiadro z woda, ktora chlusnal na pokrwawiona twarz ma¬jora i halasliwie odrzucil puste naczynie na bok. Falon jeknal i otworzyl oczy.
- Предыдущая
- 67/75
- Следующая