Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 50
- Предыдущая
- 50/75
- Следующая
Krotki wypad przeciagnal sie do trzech godzin.
Gdy wracala do domu, kareta byla pelna pudel. Wysiadla przed glownym wejsciem, gdzie stal inny powoz, ktorego nigdy do tej pory nie widziala. By¬lo to zgrabne czarne caleche, bogato zdobione zlo¬tymi ozdobami. W zaprzegu staly cztery czarne konie. W czasie wojny, gdy potrzebny byl kazdy wierzchowiec, moglo to oznaczac tylko tyle, ze po¬woz nalezal do kogos znacznego.
Weszla do srodka zaniepokojona, zastanawiajac sie, coz to za gosc ich odwiedzil, pelna nadziei, ze nieoczekiwana wizyta przyniesie dobra wiado¬mosc, a nie klopoty.
Przed glownym salonem zatrzymala sie. Usly¬szala meskie glosy, lecz postanowila nie wchodzic do srodka. Mimo to bardzo chciala dowiedziec sie, co zaszlo. Do salonu wiodly dwie pary drzwi – jed¬na z foyer, druga z prywatnego ~alego saloniku, znajdujacego sie w tylnej czesci domu. Aleksa skie¬rowala sie w tamta strone.
Drzwi byly zamkniete, ale – ku jej wielkiej uldze – niezbyt starannie. Latwo bylo zajrzec przez wa¬ska szpare. Ujrzala smukly profil pulkownika La¬fona oraz krepego, czarnowlosego mezczyzny o krzaczastych brwiach i gestych, kedzierzawych bokobrodach. Obaj mezczyzni byli w mundurach, nizszy z nich mial tyle zlota na epoletach, ze mogl¬by oswietlic caly pokoj.
– Zawsze milo mi pana widziec, mon general – mowil Damien – ale zaczynam podejrzewac, ze nie jest to wylacznie towarzyska wizyta.
– Slusznie – wtracil Lafon. Stal niemal tak samo sztywno jak general. Trzymal kieliszek koniaku, podobnie jak obaj pozostali mezczyzni, chociaz nie skosztowal jeszcze trunku.
– Nie, drogi majorze. Obawiam sie, ze to nie jest lowarzyska wizyta. – General byl wyraznie spiety. – Niestety, chodzi o rozmowe, ktora odbyl pan w tym domu w nocy kilka dni temu.
– Ach tak? – Damien uniosl brwi. – A o jaka roz¬mowe chodzi?
– Te, w ktorej poinformowal pan swoja sliczna zone, ze szpieguje pan na rzecz Anglii.
Boze milosierny! Aleksa bezwiednie wbila sobie paznokcie w zacisniete dlonie. Obawy Damie¬na nie byly bezpodstawne. Slodki Jezu, co teraz bedzie?
Przerazona obserwowala go przez drzwi. Waha¬nie na jego twarzy bylo tak nikle, ze musiala je chy¬ba sobie wyobrazic. Wybuchnal glosnym, glebo¬kim smiechem.
– To bylo sprytne, nieprawdaz? – Podszedl do bocznego stolika, zeby powtornie napelnic sobie kieliszek koniakiem. – Wczesniej zachowywala sie opryskliwie, stroila fochy. A teraz chetnie zaprasza mnie do swojego loza. Jest nawet zazdrosna o moje kochanki, szczegolnie Gabrielle. Czyz nie tak, La¬fon? – Damien odwrocil sie od pulkownika i spoj¬rzal generalowi prosto w oczy. – Powiedzialem to, co chciala uslyszec. I nie sadzilem, ze mam meldo¬wac o moich podstepnych machinacjach generalowi Wielkiej Armii.
– Wiec twierdzisz, ze to byla gra? – spytal z nie¬dowierzaniem Lafon, nie mniej zdumiony niz Aleksa.
Damien wzruszyl ramionami.
– Sam uznalem to za przeblysk geniuszu, ale – jak juz powiedzialem – nie spodziewalem sie, ze moj fortel bedzie tematem raportu dla Grande Armee.
General przygladal mu "sie dluzsza chwile, deli¬katnie gladzac sobie bokobrody.
– Znamy sie juz od wielu lat, n'est ce pas?
– Bardzo wielu, generale, i od bardzo wielu kobiet.
General usmiechnal sie – z poczatku nieznacz¬nie, potem szerzej, wreszcie wybuchnal smiechem.
Jego wielki tors zatrzasl sie, a w kacikach oczu po¬jawily sie zmarszczki.
– Powinienem byl sie domyslic. – Kolejna salwa smiechu, od ktorej zabrzeczaly liczne odznaczenia na jego piersi. – Wciaz mnie pan zadziwia, mon ami.
Zdumiona Aleksa stala nieruchomo przy drzwiach.
Pomyslala goraczkowo, ze ze strony Darniena to tyl¬ko sztuczka, zeby chronic ich oboje. Na Boga, prze¬ciez to nie moze byc prawda. Jednak poczula bol w sercu i ucisk w gardle tak mocny, ze na chwile ode¬bralo jej mowe. Uslyszala takze smiech Damie¬na i Lafona, ktorego glowa poruszala sie rytmicznie. Wszystko to wygladalo zbyt prawdopodobnie. Zbyt przerazajaco, nieznosnie prawdziwie.
Przypomniala sobie, jak manipulowal nia od sa¬mego poczatku – jego bezlitosna probe uwiedze¬nia jej, potem zmuszenie do niechcianego mal¬zenstwa. Pomyslala o wszystkich klamstwach, o wysilku, z jakim realizowal swoja zemste, groz¬bach wysuwanych pod adresem jej brata. Wspo¬mniala noc, gdy spotkal sie z Francuzami. W tej sprawie tez ja oklamal, a potem rowniez, gdy niby wybieral sie do miasta.
Jesli jest angielskim szpiegiem, dlaczego nie powiedzial jej o tym wtedy? Przypomniala sobie St. Owena. General Wilcox z pewnoscia zna praw¬de. A jesli nie on, to ktos inny!
Boze, jak bardzo chciala mu wierzyc! Przeciez Damien powiedzialby jej o tych mezczyznach, wy¬jasnil swoje slowa, udowodnil, wobec kogo jest lo¬jalny. Moze powinna po prostu smialo stanac przed nim, powiedziec, co slyszala, i poprosic o wyjasnienia.
I z pewnoscia by je uzyskala. Logiczne, sensow¬ne, ale jednak nieprawdziwe.
Cos scisnelo jej zoladek. Miala wrazenie, ze la¬da chwila zwymiotuje. Jakis wewnetrzny glos po¬wiedzial jej: Jestes niemadra. Po raz kolejny go bro¬nisz. Wierzysz w jego klamstwa, podczas gdy zdrowy rozsadek W1Zeszczy ci prosto w ucho, ze to nie moze byc prawda.
Wierzysz, ze jest mezczyzna, ktorego kochasz, pod¬czas gdy zaden taki mezczyzna nie istnieje.
Tlumiac lzy, wyszla z saloniku i poszla do swoje¬go pokoju na gorze. Czula sie pobita i posiniaczo¬na, wykorzystana i oszukana. Dobry Boze, czula sie po raz kolejny wystrychnieta na dudka i miala juz tego dosc!
Wiedziala, ze to wszystko jej wina, bo za bardzo pragnela mu wierzyc. Widziala w nim czlowieka, ktorego w ogole nie bylo. Zamknawszy za soba drzwi, podeszla do okna i usiadla w fotelu. Po¬przez lzy spogladala na ogrod, ktory zlewal sie w jedna kolorowa plame.
Wylala juz zbyt wiele lez, poczawszy od tamtej nocy w zajezdzie, gdy jej serce po raz pierwszy starlo sie z Damienem Falonem. Raz po raz ja po¬konywal, lecz ona nie uczyla sie na wlasnych ble¬dach. Zostala porwana, potraktowana brutalnie, postrzelona, sprzedana w niewole, a jednak nie wyniosla z tego zadnej nauk~; Kochala tego mez¬czyzne, ktory byl jej mezem, lecz tak naprawde ni¬gdy mu nie ufala. Czy znowu ja wykorzystywal, cry tez tym razem mowil prawde?
Uslyszala trzasniecie frontowych drzwi i skoczy¬la na rowne nogi. Ocierajac wilgotne oczy, spraw¬dzila swoj wyglad w lustrze, po czym szybko ruszy¬la z pokoju w kierunku tylnych schodow dla sluzby.
Powiedziala sobie, ze musi zachowac spokoj, ze musi przynajmniej udawac. Zmuszajac sie do usmiechu, pobiegla korytarzem do drzwi wiodacych do powozowni na tylach domu. Otworzyla je i trza¬snela donosnie, udajac, ze dopiero co przyjechala.
– Wrocilam! – zawolala, podchodzac do stojace¬go kolo wejscia Damiena. Zachowywala sie jakby nigdy nic, pelna nadziei, ze nie zauwazy sladow lez w jej oczach. Modlila sie calym sercem, aby sam powiedzial jej o wizycie generala i pulkownika, aby kolejny raz przekonal ja, ze sie myli. – Teskniles? – zapytala z usmiechem.
– Oczywiscie. Zawsze za toba tesknie. – Rowniez sie usmiechnal, lecz wokol jego ust spostrze¬gla pewne oznaki napiecia.
Spojrzala w kierunku drzwi.
– Wydawalo mi sie, ze slyszalam kogos przy drzwiach. Mielismy gosci?
– Tak, pulkownik Lafon i general Moreau wpa¬dli z krotka wizyta.
– A… czego chcieli? – spytala z rosnaca nadzie¬ja. Czula w piersi lomot wlasnego serca.
Wzruszyl ramionami.
– Nic waznego. General chcial sie upewnic, ze odwiedzimy go na wsi.
– Rozumiem. – Powiedziala to jednak ze zlama¬nym sercem. Poczula mdlosci, pieczenie w oczach. Mruganiem rozpedzila lzy, nie przestajac sie usmiechac. – Chcialabym sie przebrac, jesli pozwo¬lisz. Bola mnie stopy, no i musze zrzucic z siebie to ubranie.
– Moze powinienem ci pomoc. – Omiotl wzrokiem jej sylwetke, by zatrzymac go na jej biuscie.
Usmiechnela sie, lecz pokrecila glowa
– Chyba mam lekka migrene. Poloze sie troche
– Skoro tak, to rzeczywiscie lepiej poloz sie na chwile. A jesli pozniej poczujesz sie lepiej, mozerny sie wybrac do teatru. Lafon nas zaprosil, bedzie tez grupa jego przyjaciol.
Mobilizujac cala sile woli, skinela glowa.
– Swietny pomysl. Do wieczora na pewno mi przejdzie. – Damien pocalowal ja w policzek, a ona na miekkich nogach weszla na schody. Kiedy zna¬lazla sie w swoim pokoju, lzy poplynely nieprze¬rwanym strumieniem, pograzajac ja w rozpaczy.
Klamstwa. Kolejne klamstwa. Cale morze klamstw. A czego sie spodziewalas? – odezwal sie we¬wnetrzny glos. Nawet ty nie mozesz byc az tak glu¬pia! Oszukiwanie, nieustanna gra. Boze! Nienawi¬dzila go za to.
Poczula sie nieszczesliwa, jakby przygniecio¬na ogromnym brzemieniem, coraz bardziej pogra¬zona w chaosie, zdezorientowana. Gdy tymczasem on pozostawal niepokonanym zwyciezca. Moze powinna po prostu poddac sie, dac mu wygrac do konca.
Moze powinna poddac sie rozpaczy, skulic sie w klebek nieszczescia i pozwolic, zeby sprawy to¬czyly sie swoim wlasnym biegiem.
Zacisnela szczeki, czujac, jak narasta w niej bunt. Byc moze to sprawka jej angielskiej krwi al¬bo po prostu jej dumy i silnej woli. Cierpiala do¬tknieta do zywego, rozzalona, rozczarowa¬na i ogarnieta poczuciem straty. To wszystko gne¬bilo ja niczym najbardziej zaciekly wrog. Lecz narastal w niej takze gniew.
Niech cie diabli! Niech cie pieklo pochlonie, pod¬ly draniu! Gdyby teraz miala pod reka noz, chetnie wbilaby mu go prosto w serce.
Uspokoj sie – ostrzegal ja glos. To ty mozesz tu stracic najwiecej. Ty cierpialas z jego powodu i na¬dal bedziesz cierpiec, chyba ze cos z tym zrobisz.
Wiedziala, ze glos ma racje. Musi byc jakis spo¬sob na uratowanie sytuacji, sposob na ocalenie… na wyrownanie rachunkow z Damienem.
Zaczela intensywnie sie zastanawiac, kolejne pomysly przelatywaly jej przez glowe, skladala je w calosc, odrzucala, przychodzily nowe.
Odwrocila sie do okna. Musiala znalezc rozwia¬zanie dla swojego problemu. I nagle doznala olsnienia.
- Предыдущая
- 50/75
- Следующая