Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 5
- Предыдущая
- 5/75
- Следующая
Rozdzial 2
– Jak wygladam? – Aleksa stala przed oprawio¬nym w zlocona rame lustrem i obracala sie, trzy¬majac rabek jedwabnej spodnicy, sprawdzajac nie¬mal nieprzyzwoicie wyciety dekolt alabastrowej sukni z podwyzszona talia.
Suknia miala krotkie bufiaste rekawy z najcien¬szego tiulu, a stanik byl bogato zdobiony perlami, ktore ciagnely sie delikatnymi liniami ponizej pier¬si, szeleszczac zmyslowo przy kazdym jej ruchu i odbijajac blade swiatlo lampy. Perly miala wple¬cione rowniez w wieniec z warkocza kasztanowych wlosow, sznur na szyi, i po jednej kolysalo sie obok kazdego jej ucha.
– Nigdy nie wygladalas cudowniej – powiedziala J ane. Aleksa usmiechnela sie.
– Dziekuje. – Myslac o oczekujacym ja wieczorze i przystojnym, sniadym lordzie, odetchnela gteboko, by uspokoic nerwy. – Jestem spieta jak kotka, a on pewnie nie spedzi tu duzo czasu, o ile w ogole sie zJawI.
– Byc moze jest draniem, ale nie glupcem. Mo¬zesz byc pewna, ze przyjdzie. – Jane wygladzila nieposluszny kosmyk wsrod krotkich, ciemnych loczkow. Sama rowniez wygladala slicznie. – Naj¬pewniej zaczeka do konca wieczoru w nadziei, ze dopadnie cie sama.
– Aleksa kiwnela glowa.
– A ty, Jane? Czy jest ktos wyjatkowy, kogo bedziesz dzis wypatrywac? Moze to lord Perry.
– Lord Perry? On okazal wieksze zainteresowa¬nie toba niz mna – powiedziala nagle zarumienio¬na lane.
– To nieprawda! Lord Perry byl dla mnie mily wylacznie ze wzgledu na ciebie. Wie, ze jestesmy bliskimi przyjaciolkami. Mysle, ze liczy na moja pomoc w zabiegach o' twoja reke.
J ane rozpromienila sie.
– Naprawde tak myslisz? – J ane miala na sobie bladorozowa suknie bogato wyszywana i zdobiona lsniacymi blyskotkami. Teraz jej cieple brazowe oczy zaplonely z podniecenia. Naprawde wyglada¬la dzis wyjatkowo atrakcyjnie.
– To jak najbardziej mozliwe. – Reginald Cham¬ners, lord Perry, najwyrazniej byl obiektem zainte¬resowania Jane. Aleksa miala nadzieje, ze z wza¬jemnoscia – Ostatnio zachowywal sie bardzo tro¬skliwie, szczegolnie w twoim towarzystwie.
– Tak, chyba masz racje… – Usmiechnela sie uj¬mujaco, chwytajac Alekse za ramie. – Przyrzekam, ze niedlugo sie tego dowiem. Chodzmy juz. Naj¬wyzszy czas, abysmy dolaczyly do towarzystwa.
Aleksa odetchnela uspokojona, po czym obie ruszyly do drzwi. Znowu znajome laskotanie. Nie doswiadczyla tego juz od bardzo dawna, a bez wat¬pienia bylo to bardzo mile uczucie.
Od smierci Petera spedzala wiekszosc czasu, uni¬kajac ludzi. Dzielac z bratem zamilowanie do koni, duzo jezdzila wierzchem, bezskutecznie probujac pozbyc sie poczucia winy, a doskonalenie jazdy konnej traktowala jako forme kary. I na mezczyzn zupelnie nie zwracala uwagi. A nawet gdyby bylo inaczej, ci, ktorzy odwiedzali ja w Marden, nie wzbudzali w niej nawet cienia zainteresowania.
Pomyslala o lordzie Palonie, zastanawiajac sie, kiedy hrabia sie pojawi. Wciaz prawie nic o nim nie wiedziala, jednak intrygowal ja jak zaden inny mezczyzna w calym jej dotychczasowym zyciu. Usmiechnela sie. Ten wysoki i sniady byl calkowita niewiadoma
Aleksa zamierzala powolutku odkrywac tajem¬nice, ktore tak usilnie probowal ukryc.
Zaplanowane przez ksiecia male przyjecie oka¬zalo sie feta na trzysta osob, co nie stanowilo zad¬nego problemu w wielkim georgianskim palacu przy Grosvenor Squa~e. W blasku swiec z kryszta¬lowych zyrandoli w Zoltym Salonie grala orkie¬stra, lecz Aleksa byla zbyt zdenerwowana, zeby tanczyc. Dlatego wedrowala z jednej pelnej prze¬pychu sali do nastepnej, usmiechajac sie, wdajac sie w zdawkowe konwersacje, i ciagle zastanawia¬jac sie, kiedy pojawi sie hrabia.
O dziwo, byl tam juz od dluzszego czasu, zanim odkryla jego obecnosc w Sali Indyjskiej. Przynaj¬mniej tak sie wydawalo, sadzac po stercie wygra¬nych, jaka mial przed soba na stoliku obitym zielo¬nym suknem.
Rzuciwszy mu tylko jedno spojrzenie, podeszla do siedzacego naprzeciwko niego niskiego, lysiejacego mezczyzny.
– Dobry wieczor, lordzie Cavendish. Mam na¬dzieje, ze dobrze sie pan bawi.
– Droga panno Garrick – odpowiedzial baron.
Hrabia wstal z gracja, krepy baron zas dosc nie¬zdarnie, po czym nachylil sie nad jej dlonia.
– Jakze milo panienke widziec.
– Minelo sporo czasu, prawda? O ile sobie przy¬pominam, gralismy u lorda Sheffielda w zeszlym miesiacu. Mam nadzieje, ze dzisiaj idzie panu lepiej.
– Jak dotad, niestety, nie. Mam piekielnego pe¬cha. Ale tak zwykle jest, kiedy grywam z panem hrabia. – Odwrocil sie do wysokiego ciemnowlose¬go mezczyzny. – Oczywiscie panienka zna lorda Palona?
– Ja…
– Obawiam sie, ze dotad nie mialem tej przyjemnosci – wtracil sie gladko hrabia, szarmancko nachylajac sie nad jej dlonia.
Cavendish usmiechnal sie.
– To prawdziwa tygrysica przy grze w wista. Nie¬malze puscila mnie z torbami.
– Doprawdy? – Hrabia uniosl czarne brwi. – Sko¬ro tak, to moze pani do nas dolaczy, panno Garrick? To tylko towarzyska gra.
– Mam lepszy pomysl – powiedzial baron. – Dzi¬siaj przegralem juz wystarczajaco duzo, poza tym umieram z glodu. Niech panna Garrick zajmie moje miejsce. – Usmiechnal sie do niej cieplo, az w kacikach oczu pojawily sie drobne zmarszczki. – To niemiecki wist. Dla dwoch graczy. Nie bede panience potrzebny.
Aleksa odwzajemnila usmiech.
– Dobrze. – Popatrzyla na stol, ale wcale nie my¬slala o kartach, lecz o przystojnym lordzie Palonie, i to od momentu, gdy tylko go ujrzala.
Kiedy Cavendish powedrowal w kierunku drzwi, hrabia wysunal krzeslo, aby mogla zajac miejsce naprzeciwko niego, po czym sam usiadl i wzial kar¬ty. Potasowal talie, a ten cichy szelest zagluszal lo¬motanie serca Aleksy. Zaczal rozdawac pelnymi gracji, precyzji i pewnosci siebie ruchami. Wspo¬mniala cieplo tych dloni, gdy ujal nimi jej twarz do pocalunku, i poczula suchosc w ustach, poczu¬la, jak na jej twarz splywa fala goraca.
– Podobno lubi pani grac – powiedzial.
– Owszem, bardzo mnie to pasjonuje.
– Pomyslalem sobie, ze dzieki temu bedziemy mieli sposobnosc, aby porozmawiac.
Przesunela wzr.okiem po jego twarzy, zauwaza¬jac pieknie rzezbione linie, a takze mala blizne pod lewym uchem.
– A baron?
– To nieodebrany dlug. – Usmiechnal sie. – Powiedzialem mu, ze chcialbym pania poznac.
Aleksa nic wiecej nie powiedziala.. Karty zostaly rozdane, a ona z wysilkiem probowala skoncentro¬wac sie na grze. W normalnych warunkach byloby to proste. Uwielbiala hazard. W Marden godzinami grywala z Rayne'em i Jo, zas od przyjazdu do Londy¬nu grala jeszcze wiecej. Uwielbiala wyzwania, dreszcz emocji wywolany zwyciestwem. Wszystkie znane jej damy takze uprawialy karciany~hazard, zwykle o ja¬kies drobne stawki, jednak bylo wsrod nich kilka ko¬biet obstawiajacych naprawde pstro. Aleksa grywala wlasnie z nimi, rzucajac na stol znacznie wieksze kwoty, niz powinna, lecz zazwyczaj wygrywala.
Ostatnio spedzala w ten sposob mnostwo czasu.
Zdarzalo jej sie tez obstawiac na loterii albo skusic sie na partyjke malego go – skromniejsza, niezu¬pelnie legalna wersje gry. Czasami wygrywala, cze-sto wychodzila na zero, niekiedy przegrywala tro¬che wiecej, niz pierwotnie zamierzala. Rayne zru¬gal ja za to kilka razy, opowiadajac historie ksiez¬nej Devonshire, ktora nieopanowane zamilowanie do hazardu doprowadzilo do utraty fortuny. Jed¬nak Aleksa wciaz grala, a Rayne'a chyba przestalo to w koncu obchodzic.
Obiecala mu, ze zachowa ostroznosc, przeciez nie byla juz dzieckiem. Miala pieniadze, ktore mo¬gla wydawac wedlug wlasnego widzimisie, i nie po¬trzebowala do tego braterskiego pozwolenia.
– Teraz pani rozdaje, panno Garrick – uslyszala glos, ktory wyrwal ja z zamyslenia. Wygladal nie¬zwykle atrakcyjnie: przystojny, w idealnie skrojo¬nym szarym fraku, bordowej kamizelce i ciemno¬szarych spodniach. Te posepne barwy, w ktore zwykle sie ubieral, jedynie dodawaly mu mrocznej atrakcyjnosci.
Przy kartach czas szybko mijal. Aleksa popatrzy¬la na talie i przygryzla dolna warge. Przez caly wie¬czor systematycznie przegrywala.
– Moze zrobimy krotka przerwe? Chyba opusci¬lo mnie szczescie.
– Nonsens – odparl hrabia. – Czyzby pani nie pamietala kilku ostatnich rozgrywek? Pani szcze¬scie zaczelo sie odmieniac. – Faktycznie, wygrala kilka ostatnich rozdan. Wpatrywal sie w nia nie¬bieskimi oczami, a ona poczula, jak jej serce wprost zamiera. – Oczywiscie, mozemy przerwac, chyba ze… boi sie pani wyzwania.
Wyprostowala sie. Jesli sadzil, ze stchorzyla, to byl w grubym bledzie.
– A wiec, do kart, milordzie. Przed nami jeszcze wiele godzin. Powiedzialabym nawet, ze dopiero co zaczelismy. Usmiechnal sie, a ona jeszcze raz pomyslala, ja¬ki z niego przystojny mezczyzna. Byc moze nie w tradycyjnym rozumieniu tego slowa, gdyz Falon wcale nie byl ladny. Mial twarde, mocno rzezbione rysy twarzy, ksztaltne i meskie czarne brwi. To nie byl chlopiec, ale mezczyzna w kazdym calu.
Rozejrzala sie po wysoko sklepionej sali, nie¬swiadomie porownujac go z innymi siedzacymi w poblizu dzentelmenami. Wsrod grajacych bylo rowniez kilka kobiet, zas przy jednym z zielonych stolikow panie i panowie grali w faro. Spostrzegla, ze niektore kobiety rzucaja hrabiemu ukradkowe spojrzenie, a kilku mezczyzn od czasu do czasu spoglada na niego z wyrazna wrogoscia.
Grali dalej. Mijaly kolejne kwadranse, on wciaz sie usmiechal, a gdy prawil jej komplementy, ru¬mienila sie i czula dziwne drzenie rak. Byl bardziej czarujacy niz kiedykolwiek wczesniej, no i te oczy…
Zawsze uwazne, podziwiajace ja bez slow, wyra¬zajace pozadanie, mowiace, ze jej obecnosc przy stoliku jest tym, o czym marzyl. I ze pragnie jeszcze wiecej.
Tlum osob przebywajacych w Sali Indyjskiej po¬woli topnial, chociaz kilku zapalonych graczy wciaz oddawalo sie swojej pasji, a wsrod nich Aleksa i hrabia. Reszta towarzystwa udala sie na pozna kolacje serwowana na dlugim bufecie w jadalni.
- Предыдущая
- 5/75
- Следующая