Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 18
- Предыдущая
- 18/75
- Следующая
Zreszta w podparyskim zameczku babki tez nie czul rodzinnej, domowej atmosfery. Dosc wcze¬snie owdowiala Simone de Latour byla jedynie zgorzkniala stara kobieta, nieakceptujaca faktu, ze jej corka poslubila Anglika. Postanowila, ze bedzie dochodzic sprawiedliwosci za te wszystkie lata spe¬dzone w samotnosci.
Dopiero gdy powrocil do zamku Falon, Damien odzyskal jako taki duchowy spokoj. To bylo jedyne miejsce, gdzie potrafil sie wyciszyc i byc soba – przynajmniej na tyle, na ile umial.
Uwielbial ten dom, podobnie jak jego ojciec.
A teraz nie mogl sie powstrzymac od mysli, co po¬wie na widok zamku jego mloda zona. Czul pe¬wien niepokoj, ze bedzie porownywala to miejsce ze Stoneleigh, Marden lub tuzinem innych wiel¬kich rezydencji nalezacych do jej rodziny i ze za¬mek Falon wyda jej sie bardzo skromny.
Jednak to – podobnie jak wiekszosc rzeczy, kto¬re przydarzyly sie Aleksie Garrick Falon od chwi¬li, gdy ujrzal ja po raz pielWszy – bedzie rowniez wylacznie jego wina. Nie powinien byl sie z nia ze¬nic. Nie dorownywal jej majatkiem, a teraz jeszcze zorientowal sie, ze popelnil wielki blad, czyniac ja obiektem swojej zemsty. Kiedy spotykala sie z Pe¬terem, byla jeszcze wlasciwie pensjonarka, naiwna mloda dziewczyna testujaca dopiero swoja nowo odkryta kobiecosc. Doskonale rozumial fakt, ze Peter sie w niej zakochal. W calym Londynie nie znalazloby sie dziesieciu mezczyzn, ktorych by nie zachwycila swoim urokiem.
Powinien byl ja zostawic, zeby znalazla sobie od¬powiedniego meza, zostawic ja jednemu z tych wy¬elegantowanych arystokratow, ktorzy wciaz jej nadskakiwali, a ktorzy zanudziliby ja na smierc juz po kilku tygodniach. On zas nie nalezal do mez¬czyzn, kt6rzy mieli czas dla zony – nie mial czasu na staly zwiazek. Malzenstwo oznaczalo dzieci i in¬ne obowiazki. Przy jego trybie zycia mogloby go nie byc w poblizu, gdyby byl potrzebny.
Moglby nawet nie dozyc takiej chwili.
Lecz juz sie dokonalo. Zakul sie w kajdany na dobre i na zle, a teraz, gdy zmienily sie oko¬licznosci, zamierzal zrobic z tego najlepszy uzy¬tek.
Uniosl glowe akurat w momenc~e, gdy Aleksa i jej jasnowlosa sluzaca weszly do sali. Dzien wstal sloneczny i cieply, lekka bryza niosla ze soba kwia¬towy zapach wiosennego powietrza. Stwierdzil, ze zona ubrala sie stosownie do pogody: miala na so¬bie sukienke z zielonego muslinu w male zolte kwiatki. Jej policzki utracily poprzednia bladosc, oczy wrocily do dawnej, wyrazistej zielonej barwy. Kiedy spojrzala w jego kierunku, poczul lekki ucisk w dole brzucha.
– Dzien dobry – powiedzial.
– Przepraszam, ze musiales czekac.
– Chcialem, zebys sie wyspala.
– Rzeczywiscie, czuje sie znacznie lepiej. Dziekuje, milordzie.
– Na imie mi Damien – poprawil, ujmujac jej dlon. Sprawiala wrazenie troche zmieszanej, nie¬pewnej tego, czego on oczekuje. Po wszystkim, co sie wydarzylo, wcale nie mial jej tego za zle.
– Damien – powtorzyla, rumieniac sie na policz¬kach, lecz wciaz patrzyla nan nieufnie.
Spojrzal na sluzaca.
– Powoz czeka przed zajazdem. Idz tam, a twoja pani i ja zjawimy sie niebawem.
– Tak jest, milordzie. – Sarah ruszyla do drzwi, zas Aleksa odwrocila sie, by spojrzec na meza. W jej oczach czailo sie nieme pytanie.
– Powiedzialem ci, ze dzisiaj porozmawiamy… jesli czujesz sie na silach.
– Czuje sie dobrze. – Odwrocila wzrok w kierun¬ku baru. – Co sie stalo z tym handlarzem?
– Razem ze swoim przyjacielem pospiesznie opuscil zajazd. Wydawali sie zupelnie nieszkodli¬wi. Ciesze sie, ze mnie wtedy powstrzymalas.
Aleksa usmiechnela sie blado. Wzial ja pod re¬ke i oboje wyszli przed budynek. Gdzies z tylu plu¬skal maly strumyk wijacy sie wzdluz sciezki, wiec Damien zawrocil i poprowadzil Alekse w tamta wlasnie strone. Po ich lewej stronie rozciagala sie laka pelna bazi, niezapominajek i innych kwiatow. Na skraju potoku kwitly pierwiosnki i nagietki.
– Wiem, ze te ostatnie dni byly dla ciebie trud¬ne. I przepraszam, ze sie do tego przyczynilem.
Spojrzala na niego dziwnie.
– Slucham? Kosztowalo cie wiele zachodu, by osiagnac swoj cel, wiec nie bardzo wierze w te przeprosmy.
Zignorowal poczucie winy, ktore wlasnie poja¬wilo sie w jego myslach.
– Myslalem o tym, to znaczy o Peterze. Zanim cie poznalem, sadzilem, ze wiem juz wszystko. Wi¬nilem cie za jego smierc. Uwazalem cie za bezdusz¬na i okrutna osobe. Bylem przekonany, ze do mo¬jego brata nie czulas nic i zamierzalem cie za to ukarac. – Odchrzaknal. – W ciagu ostatnich dwoch dni zdalem sobie sprawe…
Gdy urwal i zamilkl, zatrzymala sie i odwrocila.
– Tak?
– Chcialem powiedziec, ze mam swiadomosc, iz zawarlismy ten slub z zupelnie niewlasciwych przeslanek. Nie zaprzeczam, chcialem cie ukarac. Szczerze przyznam, ze chcialem cie zrujnowac. Planowalem to od wielu tygodni, chodzilem za toba, zarzucalem przynete, a w koncu… robilem, co moglem, by temu zapobiec. Nawet wtedy zaczely mnie nachodzic watpliwosci.
Dlugo milczala. Gdy sie odezwala, w jej glosie zabrzmiala niepokojaca nuta.
– Rzeczywiscie, zaplanowales wszystko bardzo starannie..
– Tak. Niech Bog mi wybaczy. Zawsze bylem do¬bry, jesli chodzi o realizacje planow.
– Moze to zabrzmi dziwnie, ale nie moge cie za to winic. Peter nie zyje z mojego powodu. Kie¬dys prawie stracilam Rayne'a. I znienawidzilam kobiete, ktora byla za to odpowiedzialna. Gdyby wtedy umarl, zrobilabym wszystko, zeby dosiegla ja sprawiedliwosc. Dlatego dobrze wiem, co mu¬sisz czuc wobec mnie.
Wytrzymal jej niepewne spojrzenie. W glebiach jej oczu widzial pelne niepokoju cienie.
– Z poczatku rzeczywiscie to wlasnie czulem… zanim cie poznalem. Ale jestes zupelnie inna, niz myslalem. Wtedy, dwa lata temu, bylas bardzo mloda i niewinna, stawialas dopiero pierwsze kro¬ki jako dorosla kobieta. Moj brat byl rownie nie¬doswiadczony. To dalo wybuchowa mieszanke, smiertelnie niebezpieczna, ale teraz widze, ze ni¬gdy nie chcialas go skrzywdzic.
W jej oczach pojawila sie iskra jakiejs skrywanej emocji. Poczula przyspieszone bicie serca, ktore wolno podchodzilo jej do gardla.
– Nie… nigdy nie chcialam go skrzywdzic.
– Wybacz mi, ze wymusilem to malzenstwo, Alekso. Zaproponowalbym anulowanie go, ale przyniosloby ci to ogromne szkody. Fakt pozostaje faktem: jestesmy sobie poslubieni i nic nie moz¬na na to poradzic.
Iskra w jej oczach stopniowo przygasla. Na po¬liczki wplynal rumieniec.
– Pogodzilam sie z tym juz jakis czas temu. – Od¬wrocila sie, podswiadomie prostujac ramiona. Z pewnoscia powiedzial cos nie tak, ale nie wiedzial, co to bylo. Spojrzala za siebie w strone zajazdu, lecz zlap a! ja za reke.
– Zle to wszystko robie. Z innymi kobietami, ktore znalem, nie mialo to znaczenia. Ale z toba… Nigdy dotad nie mialem do czynienia z zona, wiec nie bardzo wiem co dalej.
– Po prostu powiedz, co myslisz. Przeczesal reka wlosy.
– Mysle, ze powod naszego malzenstwa nie jest teraz wazny. Wazne, ze jestes moja zona. Sadzi¬lem… mialem nadzieje… ze byc moze z czasem wszystko sie miedzy nami jakos ulozy… to znaczy, jesli zechcesz.
Podniosla glowe. Oczami, w ktorych ujrzal nie¬pewnosc, jakiej nie widzial przedtem, starala sie wyczytac cos z jego twarzy.
– Po tym wszystkim, co sie wydarzylo, milordzie, trudno mi uwierzyc, ze naprawde pragniesz zwiaz¬ku malzenskiego ze mna.
– Nie watpie, ze to dla ciebie trudne. Dlatego proponuje, abysmy podeszli do tej sytuacji spo¬kojnie, dali sobie czas, zeby sie lepiej poznac. Ju¬tro dotrzemy do zamku. Na miejscu wszystko sie jakos ureguluje. Pokaze ci twoj nowy dom, be¬dziemy mieli duzo czasu, zeby ze soba porozmawiac. Byc moze dojdziemy do nowego porozu¬mienIa.
Wyciagnal reke, ujal ja za nadgarstek, a ona po¬czula, jak splywa na nia cieplo jego dotyku. Mial w dloniach nie tylko sile, ale tez niezwykla delikat¬nosc.
– A kiedy nadejdzie wlasciwy czas – powiedzial – przyjde do ciebie jako maz.
Aleksa znala juz to uczucie: ucisk w sercu, przy¬plyw nadziei ostudzonej lekiem. Wlasnie przyjela z rezygnacja perspektywe zycia pqzbawionego odro¬biny szczescia z czlowiekiem, ktory nia pogardzal. A teraz on proponowal, zeby zapomniec o przeszlo¬sci i zbudowac przyszlosc, o jakiej kiedys marzyla. Czy naprawde tego pragnal? Czy osmieli sie zaufac mu, jeszcze raz uwierzyc?
– Chcialabym ci wierzyc… tylko ze…
Uscisnal jej dlon, pochmurniejac.
– Wiem.
Probowala wyczytac cos z jego twarzy, ujrzala napiete miesnie wokol szczeki i na policzkach. Proponowal wiecej, niz oczekiwala, i chociaz ta propozycja wydawala jej sie bardzo ryzykowna, by¬la to szansa, ktora musiala wykorzystac.
– Wobec tego chce sprobowac, jesli i ty tego pragniesz, milordzie.
Usmiechnal sie. Byl to zupelnie inny usmiech niz wszystkie, ktore dotad u niego widziala. Przy¬pominal promien slonca na zachmurzonym niebie, dzieki czemu Damien wygladal teraz jak piekny mroczny aniol, jak o nim niegdys myslala.
– Dziekuje ci. – Pocalowal ja w wewnetrzna stro¬ne dloni, az Aleksie zakrecilo sie w glowie. – Milady.
Nie powiedzieli nic wiecej, tylko wrocili do po¬wozu. Czesc napiecia ustapila, jednak cos wisialo w powietrzu, wyczuwalo sie miedzy nimi cos nowe¬go. Jesli rzeczywiscie mowil szczerze, w koncu przeszlosc pojdzie w zapomnienie. Damien Falon przyjdzie do niej i bedzie jej mezem w pelnym zna¬czeniu tego slowa.
Bedzie ja obejmowal tak jak wtedy w ogrodzie, calowal jak wtedy w tawernie. Na samo wspomnie¬nie zmiekly jej nogi, poczula pustke w zoladku i zu¬pelna suchosc w ustach. Przesunela wzrok na jego szeroka, umiesniona piers i poczula, jak twardnieja jej wlasne sutki ukryte pod materialem sukni.
Zrozumiala, ze go pozada, wciaz niemal tak sa¬mo od momentu, gdy go poznala. Sadzac po met¬nym spojrzeniu jego niesamowicie niebieskich oczu, on pozadal jej takze.
Ajednak…
Nieustannie zadawala sobie pytanie: czy ten tro¬skliwy czlowiek to prawdziwy Damien Falon? A moze to tylko kolejna fasada, ktora wymyslil, ze¬by dostac to, czego chcial? Czy nadal jego celem jest zemsta, czy tez po prostu pragnie cieplej, chet¬nej kobiety, ktora ogrzeje mu loze? Czas pokaze.
- Предыдущая
- 18/75
- Следующая