Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 16
- Предыдущая
- 16/75
- Следующая
A moze nawet bardziej..
Ta swiadomosc wstrzasnela nim do glebi. I zmusila do myslenia…
– A wiec kochalas go? – zapytal cicho. Wcale nie chcial zadac tego pytania, nie chcial uslyszec odpo¬wiedzi, juz sam pomysl wprawial go w niepokoj. Mimo wszystko musial to wiedziec.
Aleksa wolno otworzyla oczy. Zobaczyl w nich udreke, bardzo wyraznie widzial cierpienie, jakie nielatwo bylo jej zapomniec. Na ten widok sam poczul nawracajacy zal, co – ja"k nigdy dotad – zwiazalo ich we wspolnym bolu.
– Kochalam go – odrzekla. Poczul mocny ucisk w piersi. – Bardzo mi na nim zalezalo, ale nie tak, jak myslisz. Peter byl moim przyjacielem.
Ogarnela go zdumiewajaco wielka ulga. A zaraz potem wyrzuty sumienia. Przeciez ona miala byc samolubna i zepsuta, miala byc kobieta, ktora nie dba o innych, dla ktorej liczy sie tylko jej wlasne zycie – suka bez serca, taka jak jego matka. Lecz teraz stalo sie oczywiste, ze jednak miala normal¬ne ludzkie uczucia.
– Masz wszelkie podstawy, zeby mnie nienawi¬dzic – powiedziala cicho. – Jestem odpowiedzial¬na za to, co sie stalo z twoim bratelp… Tak sie zaan¬gazowalam w zycie smietanki towarzyskiej, tak by¬lam wowczas przejeta wlasna waznoscia, ze nie mialam dla niego czasu. – Wezbrane w oczach lzy zaczely splywac jej po policzkach. – Flirtowalam z nim bez opamietania. Nie wiedzialam, co on czu¬je… do chwili, gdy bylo juz za pozno. Moze gdy¬bym nie byla taka lekkomyslna, taka impulsyw¬na… – Przygryzla drzaca warge, ocierajac policzki z lez. Jedna kropla dazyla nieuchronnie do malego doleczka w jej podbrodku. – Nigdy nie chcialam go skrzywdzic.
Damien powoli nabral powietrza, lecz ucisk w piersi nie chcial ustapic. Wcale nie tego pragnal. Zemsta miala byc slodka. A tymczasem czul sie niemal tak samo rozbity jak ona.
– Ile ty masz lat? – spytal.
– Ja… dziewietnascie.
A wiec dwa lata temu, gdy jego brat stracil zycie, miala siedemnascie. Zaklal w myslach. Byl przeko¬nany, ze jest starsza. Pociagnela nosem, wiec siegnal po swoja chustke i dopiero wtedy zorientowal sie, ze te chustke wykorzystal juz, by bbmyc twarz Aleksy. Wzial jej torebke, siegnal do srodka i wyjal biala, wykonczona koronkami chusteczke. Przyjela ja trzesaca sie dlonia, by wytrzec sobie oczy.
Chcial ja pocieszyc, lecz nie potrafil wydobyc z sie¬bie slowa. Chcial przeprosic, ze niczego nie rozumial, ze wymuszenie tego malzenstwa bylo bledem.
Zamiast tego przylgnal plecami do oparcia ka¬napy, sluchajac cichego placzu swojej zony. Nawet gdy przestala, nie spojrzala w jego strone, az do chwili, gdy podjechali na dziedziniec malej ta¬werny na poludnie od Tunbridge Wells, zwanej Gospoda pod Niedzwiedziem. Nie bylo to miejsce, gdzie zamierzal sie zatrzymac, gdyz nie odpowia¬dalo jego oczekiwaniom, lecz znajdowalo sie blizej niz pierwotnie wybrane na nocleg Brigantine, zas Damien obawial sie, ze przysporzyl Aleksie juz wy¬starczajaco duzo przykrych doznan.
W zajezdzie byl tlok, halasliwa mieszanina zol¬nierzy zmierzajacych do Londynu ze swojego gar¬nizonu w Folkstone, podroznych, handlarzy i chlo¬pow. W barze raz po raz rozbrzmiewaly smiechy w odpowiedzi na pikantne zarciki rzucane perli- stym glosem przez obslugujace gosci piersiaste dziewki. Zolnierze opowiadali o wojnie, z nienawi¬scia wyrazali sie o Napoleonie, byla tez mowa o la¬dowaniu na kontynencie. Pogloski na ten temat Damien slyszal juz wczesniej.
Chociaz zajazd byl niemal pelny, udalo mu sie wynajac maly apartament, bez watpienia nalezacy do wlasciciela, gdyz kosztowal dwa razy wiecej, niz te obskurne pokoje byly warte. Zamowil jedzenie dla sluzacych, a takze pasztet z golabkow, kapuste i szarlotke na kolacje, ktora.kazal przyslac do po¬koju. Nastepnie przeszedl przez hol do zakamarka u podnoza schodow, gdzie czekala Aleksa.
Spojrzala na niego nieufnie, tak jak przez cale dzisiejsze popoludnie, wreszcie skierowala wzrok ku znajdujacym sie na pietrze pokojom.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie przyszedles do mnie – powiedziala.
– Nie przyszedlem, bo widzialem, jak bardzo by¬las zmeczona. Myslalem, ze sie domyslisz. Mysla¬lem tez, ze moze dzisiaj… bedziesz sie lepiej czula.
Kiwnela glowa, jakby rozumiala, jaki czeka ja los, jakby na niego zaslugiwala i byla gotowa go za¬akceptowac. Ruszyla na gore.
– Alekso…
– Tak?
– Potrzebujesz snu. Wiem, ze to wszystko wytracilo cie z rownowagi. Moze jutro… omowimy nasze sprawy.
Uniosla brwi.
– Nie rozumiem. Co chcesz przez to powiedziec?
– Mowie ci, ze chce, zebys sie wyspala. Ze nie bede cie… niepokoil do czasu, az wypoczniesz.
– Ale przeciez…
– Do czasu, az porozmawiamy.
– Ale ja myslalam… po tym, co bylo dzisiaj… chyba wciaz nie rozumiem.
Dotknal dlonia jej policzka.
– Ja tez nie. Moze rano pewne sprawy stana sie bardziej jasne.
Zastanowila sie. Nie sadzila, ze jeszcze kiedy¬kolwiek cokolwiek bedzie jasne. Byla zona brata mezczyzny, ktorego zniszczyla. On zrobil to dla ze¬msty. Chcial ja ukarac za jej zbrodnie – bylo to zu¬pelnie oczywiste.
Chciala go za to znienawidzic, traktowac z po¬garda za oszustwo, ktore wykorzystal dla swoich celow, ale w glebi serca czula, ze zasluzyla sobie na taka kare, jaka dla niej wymyslil.
Dozywotnia zemsta, tego byla pewna, nieskon¬czone dni pokuty za zycie jego brata – przyjaciela, ktorego tak lekkomyslnie zdradzila.
A jednak pozostal w niej cien watpliwosci. Jeszcze raz Damien Falon zupelnie wytracil ja z rownowagi. Od chwili, gdy rozmawiali w powozie o Peterze, zaczal patrzyc na nia troche inaczej. Je¬go twarz zlagodniala, znikla brutalna determina¬cja, ktora widziala tamtej koszmarnej nocy w ta¬wernie. Przyznala sie do udzialu w smierci jego brata – wiec powinien byc jeszcze bardziej zdeter¬minowany do wymierzenia jej sprawiedliwosci.
A tymczasem w jego oczach pojawila sie lagod¬nosc, znamionujaca troske i uwage.
Ciekawe, czy nie byl to wytwor jej wyobrazni.
- Предыдущая
- 16/75
- Следующая