Выбери любимый жанр

Tajemnica Bezg?owego Konia - Hitchcock Alfred - Страница 16


Изменить размер шрифта:

16

Rozdzial 9. Aresztowanie

Rozlegl sie ponowny ostry gwizd. Psy przestaly warczec i skakac i polozyly sie pod drzewami.

– Patrzcie! – zawolal Bob. – Chudy i ten rzadca Cody!

Przez tame szli spiesznie ich szczuply nieprzyjaciel i gruby kowboj. Chudy szczerzyl zeby uradowany widokiem chlopcow siedzacych wysoko na drzewach. Zblizyli sie i Cody zawolal ostro na psy. Polozyly sie u jego stop, czujne i drzace, gdy patrzyl w gore na chlopcow. Jego male oczka blyszczaly i usmiechal sie zlosliwie.

– Zdaje sie, zesmy przylapali intruzow. Te drzewa rosna na gruncie Norrisa.

– Twoje psy nas tu zagnaly i ty wiesz o tym! – krzyknal Diego.

– A co wy i wasze psy robiliscie na ziemi Alvarow?! – zawolal Pete zaczepnie.

Cody usmiechnal sie:

– Jak zamierzasz to udowodnic, chlopcze?

– Widze tylko trzech intruzow na drzewach, na ziemi mojego taty – powiedzial Chudy z niewinna mina.

– Klopoty z intruzami, tak jak mowilem szeryfowi. – Cody z usmiechem skinal glowa w strone bitej drogi biegnacej przez ziemie nalezace do Norrisa, ktora nadjechal samochod szeryfa. – Chyba teraz nam uwierzy.

Samochod szeryfa zatrzymal sie. Szeryf i jego zastepca wysiedli i podeszli wolno do Cody’ego i Chudego.

– Co sie tu dzieje? – zapytal szeryf.

– Mamy trzech intruzow, szeryfie – odpowiedzial Cody. – Dzieciak Alvarow z kolegami. Mowilem panu, ze Alvarowie zachowuja sie, jakby to wszystko wciaz bylo ich ziemia! Pedza na nasz grunt swoje konie, lamia ploty i rozpalaja niedozwolone ogniska. Wie pan, jak niebezpieczne jest tu teraz ognisko.

Szeryf spojrzal w gore na chlopcow.

– Dobrze, chlopcy, zejdzcie z drzew. Cody, trzymaj te psy.

Chlopcy zeszli, a Gody uspokajal warczace psy. Szeryf przygladal sie dwom detektywom.

– Was dwoch znam, prawda? Pete Crenshaw i Bob Andrews z zespolu detektywistycznego! Wedle tego, co mi o was mowil komendant Reynolds, powinniscie sie lepiej zachowywac. Wchodzenie bez zezwolenia na cudza posiadlosc to powazna sprawa.

– Nie zrobilismy tego umyslnie, prosze pana – powiedzial Bob spokojnie. – Bylismy na ziemi Alvarow, a te psy nas tu zagonily.

– O, pewnie – prychnal Chudy. – Klamia, szeryfie.

– Ty jestes klamca, Chudy! – wybuchnal Pete.

– Szeryfie – kontynuowal Bob – jesli bylismy na ziemi Norrisa, kiedy te psy nas gonily, jak sie stalo, ze sa kompletnie mokre? Nie pada teraz.

– Mokre? – szeryf popatrzyl na psy.

– Tak – powiedzial Bob stanowczo. – Mokre, poniewaz przeplynely rezerwuar goniac nas, a rezerwuar i cale wzgorze nad tama sa na ziemi Alvarow!

Cody poczerwienial i odezwal sie gniewnie:

– Co ich pan slucha, szeryfie. Psy zmoczyly sie przedtem i tyle!

Szeryf spojrzal na niego twardo.

– No, Cody, te mokre psy podaja w watpliwosc twoje oskarzenie. Mam nadzieje, ze dowod rzeczowy, dla ktorego mnie tu zaciagnales, bedzie powazniejszy.

– Jest pewny – mruknal Cody. – Mam go w swoim wozie, tam nizej, na drodze.

– Jaki dowod rzeczowy? – zapytal Bob, gdy szeryf odszedl z Codym.

– Chcialbys wiedziec, co?! – wykrzywil sie Chudy.

Chlopcy i Chudy stali pod debem, czekajac na szeryfa, i rzucali sobie wsciekle spojrzenia. Szeryf wrocil sam pietnascie minut pozniej, z wielka papierowa torba. Skinal ponuro glowa w strone Diega i detektywow.

– W porzadku, mozecie juz isc, chlopcy. Nie wiem, kto tu mowi prawde, ale ostrzegalem Cody’ego, zeby trzymal psy na wlasnej ziemi. Teraz was ostrzegam: nie walesajcie sie po cudzym terenie.

Diego i Pete otworzyli usta, zeby zaprotestowac, ale Bob ich ubiegl.

– Tak, prosze pana, zapamietamy te przestroge – powiedzial i dodal od niechcenia: – Moze nam pan powiedziec, co jest w tej torbie?

– Nie twoja sprawa – warknal szeryf. – A teraz, wynoscie sie!

Trzej chlopcy odeszli z ociaganiem. Ostroznie okrazyli psy i poszli z powrotem do tamy, a przez nia na droge do swych rowerow. Gdy jechali droga Alvarow do ruin hacjendy, lunal znowu ulewny deszcz.

Mijajac ruiny zobaczyli Pica. Chodzil wolno po wypalonych pokojach, jakby w poszukiwaniu czegos, co moglo ocalec z plomieni.

– Znalazles cos? – zawolal Pete.

Pico podniosl glowe przestraszony, a potem zaklopotany.

– Szukam miecza Cortesa – wyznal. – Przyszlo mi na mysl, ze moze don Sebastian ukryl go w hacjendzie. Teraz, kiedy dom splonal, miecz mogl zostac odsloniety. Ale nie ma go tu – rozejrzal sie po ruinach i kopnal ze zloscia lezaca na podlodze dachowke.

– Za to jest Zamek Kondora! Znalezlismy go! – wykrzyknal Diego.

Opowiedzieli pokrotce o odkryciu starej mapy, dotarciu do Zamku Kondora i o swych poszukiwaniach na wzgorzu w poblizu tamy. Poczatkowo oczy Pica zapalily sie, ale w miare jak sluchal, gasly powoli.

– Co nam przyjdzie ze znalezienia Zamku Kondora? Nic! Ani o cal nie posuneliscie sie naprzod.

– Nie, to nieprawda – zaprotestowal Bob – zrobilismy bardzo wazne odkrycie.

– Jakie, Bob? – zapytal Pico.

– Ze don Sebastian istotnie chcial ukryc miecz dla swego syna Josego! Zamek Kondora jest zaznaczony tylko na bardzo starej mapie. Nie ma nic wspolnego z miejscem, gdzie przebywal wtedy don Sebastian, a wiec umieszczenie go w liscie ma sens jedynie jako znak. Znak mowiacy Josemu, gdzie ma czegos szukac, a jedynym przedmiotem wartym tego calego zachodu byl miecz Cortesa!

– Byc moze – powiedzial Pico. – Wciaz jednak…

Urwal na widok dwoch pojazdow, skrecajacych ostro na podworze hacjendy. Pierwszy wjechal woz Norrisa, za nim samochod szeryfa. Cody i Chudy wyskoczyli na podworze.

– Tu jest! – krzyknal Cody.

– Nie dajcie mu uciec! – wtorowal mu Chudy.

Szeryf wysiadl z samochodu.

– Mowilem wam, zebyscie to zostawili mnie. Nie ucieknie.

Szeryf trzymal znana juz chlopcom papierowa torbe. Podszedl niespiesznie do Pica.

– Pico, musze cie zapytac, gdzie byles w dniu pozaru lesnego poszycia.

– Gdzie bylem? – zmarszczyl czolo Pico. – Jak wiesz, bylem przy pozarze. Wczesniej bylem z Diegiem w szkole w Rocky Beach.

– Tak, widziano cie tam. To bylo kolo trzeciej po poludniu. Gdzie byles przedtem?

– Przedtem? Na ranczu. O co wlasciwie chodzi, szeryfie?

– Dowiedzielismy sie, co wywolalo pozar. Ktos rozpalil ognisko na ranczu Norrisow, grubo przed trzecia. Nie wolno tego robic o tej porze roku, przy tym ognisko nie zostalo nalezycie wygaszone. Plot Norrisow byl zlamany i…

– Znalezlismy slady twoich koni! – wybuchnal Cody.

– Poszedles za nimi i wznieciles pozar! – wrzasnal Chudy.

Pico odpowiedzial chlodno:

– Jesli wasz plot jest polamany i nasze konie przechodza na wasza ziemie, idziemy po nie. Tak postepuja dobrzy sasiedzi. Ale ja i moi przyjaciele nie rozpalamy bezprawnie ognisk!

Szeryf otworzyl papierowa torbe i wyjal z niej plaskie, czarne sombrero ze srebrnymi muszelkami.

– Rozpoznajesz ten kapelusz, Pico? – zapytal.

– Oczywiscie, jest moj. Obawialem sie, ze splonal w pozarze. Ciesze sie…

– Chciales powiedziec, ze miales nadzieje, ze splonal – wtracil sie Cody.

– Powiedzialem to, co chcialem powiedziec, panie Cody. Zrozumiano? – oczy Pica zaplonely, gdy spojrzal na grubego rzadce.

– Pico, kiedy zgubiles kapelusz? – zapytal szeryf.

– Kiedy? – Pico zastanowil sie chwile. – Przy pozarze, przypuszczam. Ja…

– Nie – powiedzial szeryf. – Przy pozarze nie miales kapelusza. Pamietam. Strazacy, ktorych pytalem, tez to pamietaja.

– Wobec tego nie wiem, kiedy go zgubilem.

– Pico, ten kapelusz zostal znaleziony obok ogniska, ktore wywolalo pozar.

– Wiec dlaczego sie nie spalil?

– Pozar poszedl w przeciwna strone. Ten kapelusz lezal na niespalonym gruncie, w poblizu ogniska.

Zapadla cisza. Szeryf westchnal.

– Bede musial cie aresztowac, Pico.

Diego podniosl krzyk, ale Pico go uciszyl. Skinal szeryfowi glowa.

– Musisz robic, co do ciebie nalezy, szeryfie – powiedzial spokojnie i odszedl w strone samochodu szeryfa. – Zawiadom natychmiast don Emiliana – krzyknal do Diega.

– Wy dwaj musicie pojechac zlozyc zeznania – zwrocil sie szeryf do Cody’ego i Chudego.

– Oczywiscie! – odpowiedzial Cody.

– Z przyjemnoscia – dodal Chudy. Rozesmial sie w twarz chlopcom i poszedl z Codym do ich wozu.

Detektywi i Diego patrzyli w oslupieniu za odjezdzajacymi samochodami. Diego mial lzy w oczach, gdy sie odezwal:

– Pico nie mogl wzniecic ognia!

– Nie, oczywiscie, ze nie – powiedzial Bob. – Cos sie nie zgadza w opowiesci szeryfa, ale jeszcze nie wiem co. Wiem, ze widzialem przedtem ten kapelusz. Ale kiedy i gdzie? Och, ze tez nie bylo z nami Jupitera!

Pete westchnal rozgoryczony.

– No, mamy teraz dwa problemy do rozwiazania. Musimy znalezc miecz Cortesa i trzeba uwolnic Pica!

16
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Tajemnica Bezg?owego Konia Tajemnica Bezg?owego Konia
Мир литературы