Выбери любимый жанр

Diabelska Maskarada - Hemerling Marek - Страница 7


Изменить размер шрифта:

7

5.

–  Transforacja kazdego kilograma masy kosztuje setki tysiecy ergow – mowil skrzekliwie kreator Fuertad. – Nie jestesmy instytucja charytatywna i pan, obel-borcie, doskonale zdaje sobie z tego sprawe. Ci skazancy sa nam zbyt potrzebni, abysmy mogli tolerowac nieodpowiedzialne wybryki prowadzace do marnowania cennego materialu. Sporzadzilem juz na ten temat odpowiedni raport i chcialbym, zeby pan zapoznal sie z jego trescia.

– Kiedy? – spytal Ubir nuf Dem nie przestajac obserwowac wnetrza celi, w ktorej przebywal Edgins z trojka wspolwiezniow. Kopula inwigilacyjna przepuszczala obraz tylko w jednym kierunku, jednak obel-bort odniosl dziwne wrazenie, ze spogladajacy w gore czlowiek obserwuje go. Na wszelki wypadek wycofal sie za barierke.

– Pan mnie w ogole nie slucha! – w glosie kreatora zabrzmiala nuta z trudem hamowanej irytacji.

– Och, najmocniej przepraszam – Ubir nuf Dem odwrocil sie w strone zasuszonego starca, ktory siedzial w oplywowym fotelu. – Ostatnio bywam roztargniony – dorzucil wyjasniajacym tonem. – A co sie tyczy panskiego raportu, moge go przejrzec w kazdej chwili. Chocby zaraz.

– Jest tutaj – kreator wyciagnal reke. Na dziecieco malej dloni lezal blyszczacy krazek mnemogramu. Ubir nuf Dem ujal go ostroznie w dwa palce, uwazajac przy tym, by nie dotknac pomarszczonej skory. Kreator Fuertad wygladal tak, jakby mial sie rozsypac przy lada podmuchu.

– Dobrze, ze tu nie ma przeciagow, prawda Chief? – powiedzial obel-bort patrzac na swego ulubienca. Skrzydlak przekrzywil glowe i przestapil kilkakrotnie z nogi na noge, a w powietrzu rozlegl sie przenikliwy syk.

– Kiedy uzyskam panska opinie? – przypomnial o swoim istnieniu kreator.

– Sadze, ze mozna z tym poczekac do jutra – mruknal Ubir nuf Dem. – Niech on sie wreszcie odczepi – pomyslal przesylajac w strone zasuszonej mumii uprzejmy grymas. – Jego glos rozstraja moj system nerwowy, niszczac efekt porannej kontemplacji. Czuje sie coraz gorzej. – Wrzucil krazek mnemogramu do kieszeni i nie zwracajac uwagi na kreatora glaskal blyszczaca siersc skrzydlaka.

W drugim koncu obszernej hali grupa ludzi w ciemnowisniowych strojach krzatala sie wokol kanciastej sylwetki wahadlowca. Na kadlubie statku i znikajacych w ladowni kontenerach widac bylo okragle znaki Zwiazku Solarnego. Stlumiony odlegloscia szum pracujacych maszyn dzialal usypiajaco i Ubir nuf Dem z trudem powstrzymal ziewanie.

– Jak tam, moje robaczki? – mruknal zagladajac ponownie do wnetrza celi. – Mam nadzieje, ze sie wam tutaj podobalo. Nie macie zreszta duzego wyboru…

Siedzacy na barierce skrzydlak balansowal w przod i w tyl, a jego przenikliwy wzrok spoczywal na czworce wiezniow. Dlon obel-borta zblizyla sie do glowy ulubienca, lecz zatrzymana gniewnym piskiem zawisla w powietrzu.

– Coz to za humory, Chief? – obruszyl sie Ubir nuf Dem.

Skrzydlak podskoczyl i zatoczywszy krag nad kopula inwigilacyjna wyladowal mu na ramieniu. Ciagle piszczal.

– Wiem, wiem – obel-bort usmiechnal sie ze zrozumieniem. – Ten stary duren moze kazdego wyprowadzic z rownowagi. Na szczescie juz go nie ma – fotel kreatora znikal wlasnie w drzwiach pobliskiej windy – wiec nie bedziemy sobie zaprzatac nim glowy, prawda?

Ubir nuf Dem ruszyl powoli wzdluz barierki, za ktora widac bylo dlugi szereg kopul inwigilacyjnych. Niektore pulsowaly seledynowym blaskiem, ale wiekszosc z nich smucila oczy obel-borta widokiem wygaszonych promiennikow. Gelwona przezywala wyrazny kryzys, co stalo w jawnej sprzecznosci z projektem rozbudowy, jaki kreator Fuertad przedstawil na ostatnim posiedzeniu Rady. Cos trzeba bedzie z tym fantem zrobic, ale co, tego Ubir nuf Dem nie wiedzial i prawde mowiac niewiele go to interesowalo.

Kolumna ciemnowisniowych postaci, prowadzona przez mlodszego borta, przemaszerowala w poblizu, honorujac komendanta regulaminowym pozdrowieniem.

– Widocznie jacys nowi – pomyslal Ubir nuf Dem. – Swiezy zapas armatniego miesa. Poruszaja sie tak dziarsko, bo nie wiedza jeszcze, w jakie pieklo wpadli. Ciekawe, ilu z nich zostanie przy zdrowych zmyslach?

Doszedl do zastrzezonego pionu komunikacyjnego i wymowiwszy aktualne haslo, czekal, obserwujac pracujacych przy wahadlowcu ludzi. Poruszali sie ospale, a dowodzacy grupa oficer w ogole nie interweniowal, zajety puszczaniem kolek papierosowego dymu. W pewnej chwili tasmociag stanal – jeden z kontenerow tkwil zaklinowany w waskiej prowadnicy. Ludzie klnac szarpali dzwignie bloku dyspozycyjnego; pomaranczowe swiatla rytmiczna pulsacja sygnalizowaly defekt urzadzenia. Sapnely drzwi windy i Ubir nuf Dem, odgrodziwszy sie plecami od panujacego w hali rozgardiaszu, wszedl do srodka.

– Chyba juz czas na poludniowy posilek – mruczal pod nosem. – Powinienem cos zjesc, czuje to. Racjonalne odzywianie jest podstawa dobrego samopoczucia.

Wyjal z kieszeni blyszczacy krazek mnemogramu i obrocil go w palcach, usmiechajac sie do wlasnych mysli. Kreator Fuertad postawil go w sytuacji bez wyjscia. To dobrze, bardzo dobrze. Obel-bort Ubir nuf Dem musi teraz postepowac zgodnie z procedura. Wszystko obwarowane sztywnymi przepisami – zadnych watpliwosci, wahan, unikow. Po prostu idealne rozwiazanie!

Winda zastopowala z gluchym sieknieciem, a przez otwarte drzwi wsaczyl sie cieply, liliowo-zloty blask poziomu oficerskiego. Rozgaleziony korytarz wabil okruchami szalonych wspomnien.

– Dlaczego tu przyjechalem? – zastanawial sie Ubir nuf Dem. – Przeciez wcale nie mam zamiaru do niej isc. W kazdym razie nie teraz.

Gdzies w gardle poczul drapanie. Pamiec przywolywala obraz namietnej kochanki, budzac rozpaczliwe kolatanie serca. Bezwolny, okrutnie bezwolny – nawet teraz mial ochote rozdeptac krazek mnemogramu, zamieniajac obarczone pamiecia krysztalki w bialy mial, ktory jutro usuna automaty oczyszczajace. Mimo tylu doznanych upokorzen wciaz jeszcze karmil sie nadzieja, jak ostatni glupiec. Czy naprawde nie znajdzie w sobie dosc sily?

– Poczciwy, stary Fuertad – usmiech zagoscil na obliczu Obel-borta. – Chyba ofiaruje mu jeden z tetryjskich posazkow.

Podswiadomosc bez kontroli umyslu prowadzila go labiryntem korytarzy, odtwarzajac po raz nie wiadomo ktory te sama droge. Zatrzymal sie dopiero pod drzwiami znajomego segmentu mieszkalnego. Wyciagnal reke w kierunku awizora.

– Niezmiernie mi przykro, Liz, ale sprawa wyszla poza moje kompetencje. – Usprawiedliwiajace zdania nasuwaly sie z natretna gorliwoscia. – Zbyt pozno mnie o wszystkim poinformowalas. – Bedzie udawal wspolczucie, moze nawet zdecyduje sie na czule przygarniecie jej do siebie. – Daj spokoj – powie. Ostatecznie wrocisz na Ziemie bogata jak malo kto, a przeciez zawsze o tym marzylas…

Wyciagnieta reka zwisla bezwladnie wzdluz ciala.

– Nie moge tam wejsc – stwierdzil ze smutkiem. – Ona od razu przejrzy cala gre. W ogole nie bedzie chciala ze mna rozmawiac.

Zawrocil i z nisko zwieszona glowa powlokl sie pod prad wlasnej namietnosci. Jakas czesc jego umyslu aprobowala takie postepowanie, ale… Wlasnie! Jedno male, smieszne „ale”!

Skad te watpliwosci? Dlaczego sie waha? Dlaczego nie stac go na podjecie ostatecznej decyzji? Czekac, zostawiajac bieg sprawy obowiazujacym paragrafom, to pozbyc sie raz na zawsze wszystkich klopotow zwiazanych z osoba Lizey Myrmall. Ale czy naprawde tego chce? Czy jej nieobecnosc nie stanie sie meczarnia, klamstwem rzuconym sobie samemu w twarz? Byc szczesliwym smieciem znaczy nieraz wiecej niz ofiarowac moga zmaterializowane czarodziejskim gestem obietnice wymyslonych bogow.

– Przeciez to wszystko da sie jeszcze odwrocic – Ubir nuf Dem przystanal i myslal goraczkowo. – Gdybym wprowadzil Procedure Obszaru Zamknietego… Znajde jakies wytlumaczenie, w ostatecznosci zaaranzuje sytuacje o wymaganym stopniu zagrozenia. Zaden problem, wystarczy dobrze to rozegrac… – z kazda chwila czul sie coraz bardziej przekonany, ze nalezy postapic w ten, a nie inny sposob. – Lizey bedzie mogla zostac na Gelwonie. Dzieki mnie. Wiem, jak jej na tym zalezy. Musi tylko obiecac…

Znowu stal przed jej segmentem mieszkalnym i wpatrywal sie w szczeline miedzy framuga a skrzydlem drzwi. Wyszla? Ale dokad? Musialby chyba slyszec…

– A moze… – piekace zadlo zazdrosci zranilo dusze obel-borta. – Moze ktos tam jest?!!

Twarz potomka rodu nuf Demow zamienila sie w posagowa maske. Krok do tylu, potem drugi. Krazek mnemogramu przyjemnie zaciazyl na dloni, kojac rozjatrzona rane pewnoscia nadciagajacej zemsty

7
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Hemerling Marek - Diabelska Maskarada Diabelska Maskarada
Мир литературы