Tajemnica Pana Pottera - Hitchcock Alfred - Страница 11
- Предыдущая
- 11/32
- Следующая
– Gdzies musza ulokowac swoje rzeczy – wyjasnila.
Hans z Jupiterem przeniesli z lodowki zakupy garncarza, usadowili sie wraz z ciocia Matylda w szoferce i ruszyli w droge.
Gdy skrecili z szosy, niebieski kabriolet z rejestracja Illinois stal juz kolo szopy z materialami garncarza. Tom taszczyl dwie walizki, a pani Dobson zatrzymala sie na ganku. Wiatr rozwiewal jej krotkie, jasne wlosy.
– Wszystko w porzadku? – zawolala ciocia Matylda.
– Wszedzie pelno szarego proszku do pobierania odciskow palcow – odpowiedziala pani Dobson. – Przypuszczam, ze da sie to usunac. No i poza tysiacami garnkow ten dom swieci pustkami.
– Pan Potter nie uznaje obarczania sie dobytkiem – powiedzial Jupiter.
Eloise Dobson spojrzala na niego z ciekawoscia.
– Czy zawsze wyslawiasz sie w ten sposob?
– Jupiter duzo czyta – wyjasnila ciocia Matylda, przystajac za ciezarowka, zeby przypilnowac rozladunku.
Jupiter mordowal sie wlasnie z ciezkim, mosieznym wezglowiem lozka, gdy zobaczyl dwoch mezczyzn idacych wolno droga z Domu na Wzgorzu. Poznal wczorajszych przyjezdnych, szczuplego czarnowlosego i tegiego lysego. Obaj nosili miejskie garnitury i czarne kapelusze. Obrzucili spojrzeniem rozgardiasz na podworzu garncarza, przecieli szose i znikneli na sciezce prowadzacej na plaze.
Tom Dobson podszedl do Jupitera.
– Kto to? – zapytal. – Sasiedzi?
– Nie jestem pewien. Sa nowi w miescie.
Tom podtrzymal wezglowie z drugiej strony i podniesli je razem.
– Dziwny stroj na przechadzke po plazy- zauwazyl.
– Nie kazdy wie, co gdzie nalezy nosic – powiedzial Jupiter, myslac o wspanialych ubraniach pana Farriera.
Wtaszczyli wezglowie do domu i dalej po schodach na pietro, gdzie Jupiter stwierdzil, ze pani Dobson miala racje. Dom garncarza byl kompletnie pusty. Na pietrze znajdowaly sie cztery sypialnie i lazienka ze staroswiecka wanna, osadzona wysoko na lwich lapach. W jednej sypialni stala waska prycza, czysto zaslana i okryta biala kapa. Oprocz niej byl nocny stolik, lampa, budzik i mala komodka z trzema szufladami, pomalowana na bialo. Pozostale trzy sypialnie byly nieskazitelnie czyste, ale calkowicie puste.
– Czy chcesz ten pokoj, mamo? – zapytal Tom, zagladajac do sypialni od frontu.
– Wszystko jedno ktory.
– W tym jest kominek. O rany! – wykrzyknal Tom. – Zobacz to dziwo!
Oparli wezglowie o sciane i obaj podeszli do ceramicznej tarczy. Ogromna, o blisko poltorametrowej srednicy, osadzona byla w scianie nad kominkiem.
– Dwuglowy orzel – powiedzial Jupiter.
Tom przekrzywil glowe i przygladal sie szkarlatnemu ptakowi na tarczy.
– Znasz go juz? – zapytal.
– Twoj dziadek musi go dobrze znac. Zawsze nosi medalion z takim orlem. Musi on miec dla niego jakies specjalne znaczenie. Na tych dwu duzych urnach przed domem jest ten sam motyw. Nie zauwazyles?
– Bylem zbyt zajety wnoszeniem lozka.
Na schodach ciezko zadudnily kroki cioci Matyldy.
– Mam nadzieje, ze pomyslal o dostatecznej ilosci poscieli – mowila. – Jupiterze, czy widziales gdzies materace?
– Sa w drugim pokoju! – zawolal Tom. – Zupelnie nowe. Jeszcze w opakowaniu.
– Dzieki Bogu – ciocia Matylda otwierala jedne drzwi po drugich, wreszcie trafila na szafe scienna z bielizna poscielowa. Byly w niej rowniez koce i duze nowe poduszki, jeszcze nie wyjete z plastykowych workow. Ciocia otworzyla okno od frontu. – Hans!
– Ide! – Hans wchodzil po schodach frontowych, taszczac tylne oparcie mosieznego lozka.
– Bedzie ciezko to zlozyc – zauwazyl Tom.
Istotnie, wszyscy trzej dobrze sie napracowali, nim wielkie, mosiezne lozko stanelo wreszcie na nogach. Osadzili siatki, ulozyli materace i ciocia Matylda zaczela rozkladac posciel.
– Och! Zakupy! – przypomniala sobie nagle. – Wszystko wciaz lezy na ciezarowce.
– Zakupy? Doprawdy, nie powinna pani – powiedziala pani Dobson.
– To nie ja. To pani ojciec nakupowal wczoraj jedzenia jak dla armii. Trzymalam je u siebie w lodowce, zeby sie nie zepsulo.
Pani Dobson wygladala na poruszona.
– Wszystko wskazuje na to, ze ojciec przygotowywal sie na nasz przyjazd. Dlaczego wiec uciekl?… Mniejsza z tym, wezme zakupy. – Wyszla szybko z pokoju.
– Jupiterze, idz pani pomoc – powiedziala ciocia Matylda.
Jupiter byl w polowie schodow, gdy pani Dobson weszla do domu z dwiema wielkimi, papierowymi torbami zakupow.
– W kazdym razie glod nam nie grozi – stwierdzila i skierowala sie do kuchni.
Jupiter pobiegl za nia, gdy wtem stanela na progu jak wryta. Pod drzwiami do spizarni trzy dziwne, niesamowicie zielone plomienie migocac wyskakiwaly z podlogi.
– Co sie dzieje?! – ciocia Matylda i Tom zbiegali z tupotem po schodach, a za nimi Hans.
Jupiter i pani Dobson stali bez ruchu, wpatrujac sie w jezyki widmowo zielonych plomieni.
– Boze milosierny – wykrztusila ciocia Matylda. Plomienie zaskwierczaly i zapadly sie, a potem zgasly, nie zostawiajac ani nitki dymu.
– Co to, u licha? – powiedzial Tom.
Jupiter, Hans i Tom wysuneli sie naprzod i weszli do kuchni. Dobra minute wpatrywali sie w linoleum, w miejsce, gdzie przed chwila tanczyly plomienie. Wreszcie Hans wyrazil glosno ich mysli:
– To garncarz! Wrocil! Wrocil straszyc we wlasnym domu!
– Niemozliwe! – powiedzial Jupiter.
Nie mogl jednak zaprzeczyc, ze w linoleum wyraznie widnialy trzy wypalone odciski stop. Byly to slady bosych stop.
- Предыдущая
- 11/32
- Следующая