Выбери любимый жанр

Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred - Страница 16


Изменить размер шрифта:

16

Rozdzial 9. Poslanie od ducha

– No i co o tym myslisz? – zapytal Jupiter.

Od powrotu chlopcow prowadzona przez Hansa polciezarowka wuja Tytusa minela juz cala godzina. Bob pobiegl do domu, zeby wziac prysznic i zmienic ubranie. W Kwaterze Glownej znajdowali sie tylko Jupiter i Pete.

Pete wzruszyl ramionami.

– Nie mam pojecia. Nie wiem, kim mogli byc ci dwaj nurkowie, wiem tylko, ze mieli na imie Harry i Jack. Nie wiem, dlaczego ten Harry czy Jack celowal do nas z kuszy. Ani dlaczego obaj szukali nas w grocie. Nie mam pojecia, jak i gdzie oni sie rozplyneli. Nie wiem nawet, w jaki sposob udalo sie nam ujsc stamtad z zyciem.

Jupiter zaczal skubac dolna warge i pokiwal potakujaco glowa.

– Jezeli dodac do tego zagadkowa historie z podpilowanymi schodkami, stanie sie jasne, ze stoimy wobec wielu pytan, na ktore musimy odpowiedziec, jeszcze zanim podejmiemy probe rozwiazania tajemnicy znikniecia psa pana Allena.

– Mam pewien pomysl, ktory powinien nam pomoc – powiedzial Pete.

– Naprawde? – Jupiter obrocil sie na krzesle. W jego oczach tanczyly iskierki szczerego zainteresowania. – Gadaj.

Pete wskazal reka stojacy na biurku telefon.

– Trzeba podniesc sluchawke i zadzwonic do pana Allena. Powiedziec mu, ze postanowilismy zaprzestac szukania jego psa. I ze omal nie zaginelismy sami. A w ogole to pragniemy jak najpredzej zapomniec o calej sprawie.

Jupiter udal, ze nie slyszy.

– Przede wszystkim – stwierdzil – musimy ustalic, kim byli ci nurkowie i co robili w jaskini.

Pete gwaltownie potrzasnal glowa.

– Po co wlasciwie zawracac sobie glowe tymi dwoma podejrzanymi typami? My tez tam bylismy, a ja dotad nie wiem, co tam robilismy.

– Szukalismy sladow smoka, ktorego widzial pan Allen – odparl Jupiter. – No i rozgladalismy sie za irlandzkim selerem Korsarzem.

– Tak, ale niczego wlasciwie nie znalezlismy – stwierdzil Pete. – Z wyjatkiem tej studni. Odkrytej przez Boba.

– Znalezlismy korytarzyk zasloniety deskami – powiedzial Jupiter. – Tam moze sie zaczynac jakis ukryty tunel. Albo moze jest to jedna z kryjowek, uzywanych w dawnych czasach przez przemytnikow.

– Nie widze, do czego mogloby sie nam przydac to odkrycie – oswiadczyl nieustepliwie Pete. – W kazdym razie nie bylo tam psa pana Allena.

Jupiter zmarszczyl brwi.

– Poniewaz jestesmy detektywami, musimy tam wrocic i dokladniej zbadac te jaskinie. Nie rozumiesz tego?

Pete niechetnie skinal glowa.

– Rozumiem. Zastanawia mnie tylko to, dlaczego ci nurkowie nie wpadli do dziury, ktora znalazl Bob? Czy to nie dowodzi, ze musieli wiedziec o jej istnieniu i umieli ja obejsc?

– Mozliwe, ale mieli ze soba latarki – powiedzial Jupiter. – A jesli chodzi o to, w jaki sposob obaj znikli tak nagle, moze dowiemy sie czegos, kiedy wrocimy tam takze z latarkami.

W tym momencie zadzwonil telefon. Po raz drugi tego dnia. Chlopcy wybaluszyli na niego oczy.

Dzwonek odezwal sie znowu.

– Odbierzmy go – powiedzial Pete.

– Ja to zrobie – Jupiter siegnal po sluchawke. – Halo?

Pochylil sie ze sluchawka do mikrofonu tak, aby rozmowe mogl uslyszec takze Pete. Ale uslyszeli tylko jakies zgrzyty.

– Halo? Kto mowi? – powtorzyl Jupiter. Odpowiedziala mu cisza.

– Ktos wykrecil zly numer – powiedzial Pete.

– Wcale tak nie sadze – odparl Jupiter. – Posluchaj!

W sluchawce znowu ozwaly sie jakies zgrzytliwe dzwieki. Brzmialo to tak, jakby ktos probowal ciezko lapac powietrze.

Dziwne, chrapliwe dyszenie przeszlo w urywany, ludzki glos, rozbrzmiewajacy tak, jakby mowiacego ktos dusil za gardlo.

– Trzymaj…cie sie – powiedzial glos przerywanym szeptem, a potem dokonczyl z jakims straszliwym, niewyobrazalnym wysilkiem – z daleka. Trzymajcie sie… z daleka.

Nastapila cisza przerywana ciezkim dyszeniem.

– Z daleka od czego? – zapytal Jupiter.

– Od mo…jej jaskini – powiedzial glos. Po nim uslyszeli jeszcze pare chrapliwych oddechow, wreszcie zapadla cisza.

– Dlaczego? – spytal Jupiter. – Prosze powiedziec, kto mowi?

Glos w sluchawce brzmial teraz dziwnie glucho.

– Umarli… nie opowiadaja… bajek!

Rozleglo sie dlugie, przerywane dziwna drzaczka westchnienie, a potem zapadla cisza.

Jupiter odlozyl sluchawke. Przez chwile obaj chlopcy wpatrywali sie w telefon. Wreszcie Pete skoczyl na rowne nogi.

– Przypomnialem sobie, ze dzis wieczorem kolacja ma byc u nas wczesniej. Moze lepiej juz pojde.

Jupiter takze zerwal sie z krzesla.

– Ja tez juz wychodze. Moze ciocia Matylda bedzie chciala, zebym troche zamiotl podworze.

Obaj chlopcy szybko opuscili przyczepe.

Bez zadnych klopotow zrozumieli to, co powiedzial im upiorny glos. Informacja byla jednoznaczna i precyzyjna.

“Trzymajcie sie z daleka od mojej jaskini!

Umarli nie opowiadaja bajek!”

Ten staruszek, pan Allen, powiedzial im o smoku, ktory wchodzil do jaskini.

Ale nie wspomnial o zadnym umarlym… ani o duchu!

16
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Tajemnica Kaszl?cego Smoka Tajemnica Kaszl?cego Smoka
Мир литературы