Skandalistka - Cornick Nicola - Страница 18
- Предыдущая
- 18/49
- Следующая
Odeszla naburmuszona, a Martin westchnal, uswiadamiajac sobie, ze tak naprawde nie wie, czego chce. Z pewnoscia Serena Alcott miala wszystkie atrybuty uleglej zony. To jego wina, skoro nagle uznal, ze mu to nie wystarcza…
Lady Juliana Myfleet wlasnie tanczyla. Martin zauwazyl ja w kotylionie, jej partnerem byl mezczyzna w krzykliwym stroju arlekina. Obserwowal ich, wsparty o filar. Juliana Myfleet i ten szubrawiec Jasper Colling. Dziwne, ze lady Selwood upadla tak nisko, by zapraszac Collinga na przyjecie tego rodzaju. Chociaz… Colling mial zarowno tytul, jak i pieniadze, a Martin wiedzial, jak daleko sa w stanie posunac sie niektore matki, byle zlapac mezow dla swoich corek.
On rowniez przyciagal wzrok niektorych debiutantek. Kiedy sie rozejrzal, spostrzegl grupke mlodych dam stojacych w poblizu niczym flotylla zaglowcow i blokujacych go w kacie. Zerkaly na niego zza wachlarzy i chichotaly. Ledwo udalo mu sie powstrzymac grymas niecheci. Skloniwszy sie damom, Martin przesliznal sie zwinnie obok nich i ruszyl na poszukiwanie drinka.
– Jak wspaniale znow pania widziec, lady Juliano! – Brandon Davencourt, szeroko usmiechniety, podszedl do Juliany, ktora wlasnie wyszla z pokoju gier. – Moge pani przyniesc kieliszek wina? A moze zechcialaby pani zatanczyc?
Juliana usmiechnela sie.
– Bylabym zachwycona, panie Davencourt.
Rzadko tanczyla, ale teraz widzac, ze Martin Davencourt obserwuje ich ponuro z sali balowej, usmiechnela sie czarujaco do Brandona i wziela go pod ramie, prowokujac tym samym Martina do okazania dezaprobaty. Nie widziala go od tamtej nocy przed tygodniem, kiedy odwiozl ja do domu z Crowns. Pocalunek w holu, ktory wydal jej sie taki slodki, najwyrazniej okazal sie w przypadku Martina pomylka, i to taka, o ktorej nalezy zapomniec.
– Tak sie ciesze, ze sie pani zgodzila, lady Juliano – ciagnal Brandon, prowadzac ja na parkiet. – Myslalem, ze mi pani odmowi. – Mowili, ze pani nie zatanczy, ze pani nigdy nie tanczy.
– Kto?
– Wszyscy inni panowie. Beda chorzy z zazdrosci. Juliana rozesmiala sie. Nie sposob bylo sie oprzec takiemu nieskomplikowanemu pochlebstwu. Okazalo sie balsamem na jej zranione uczucia.
– Coz, panie Davencourt… lubie byc nieobliczalna.
– Jakie to szczescie dla mnie. Wystarczy Brandon, lady Juliano.
– Porwal ja do walca. – Tak dobrze zna pani nasza rodzine.
Juliana skrzywila sie.
– Za duzo powiedziane. Mam wrazenie, ze panski brat odnosi sie do mnie z dezaprobata.
– Ostatnio Martin potepia wszystko i wszystkich. – Czolo Brandona przeciela zmarszczka. – Dzisiaj straszliwie zmyl mi glowe, wie pani… Wszystko pod haslem, ze studia powinny byc najwazniejsze i ze marnuje szanse, porzucajac Cambridge na ostatnim roku. Jestem przekonany, ze go rozczarowalem. Prosze o wybaczenie. To niezbyt odpowiedni temat na bal.
– To nie ma znaczenia – uspokoila go Juliana. Rozmowy z atrakcyjnymi mezczyznami nie byly w koncu takie uciazliwe. Lekko zmruzyla oczy. – Nie sadzilam, ze ukonczyl pan studia.
Brandon skinal glowa.
– Przedwczesnie, obawiam sie. Nie nadaje sie na naukowca.
– Skrzywil sie. – Zdaje sie ze to jeden z powodow, dla ktorych Martin rozczarowal sie co do mnie. On w swoim czasie byl jednym z najlepszych studentow.
– Przypominam sobie, ze panski brat byl pracowity, kiedy go poznalam – powiedziala. – Musial miec wtedy okolo pietnastu lat, tak mi sie wydaje, a bez przerwy obmyslal nowe rownania matematyczne, czytywal poezje i ksiazki filozoficzne. Wstyd przyznac, te jego uczone zajecia calkiem mnie usypialy.
Brandon smialo okrecil ja wokol siebie.
– Filozofia, tak? Musze to zapamietac na wypadek, gdybym kiedys nie mogl zasnac. Na pewno biblioteka Martina jest po brzegi zapchana takimi ksiazkami.
– Zapewne pan Davencourt nie ma teraz za wiele czasu dla filozofow, skoro opiekuje sie siodemka rodzenstwa – zauwazyla chlodno. – A moze szostka, bo pan nie wyglada na kogos, kto nie potrafi zatroszczyc sie o siebie, Brandonie. Pewnie uwaza sie za szczesciarza, jesli zdola znalezc troche czasu na przeczytanie gazety, nie mowiac o powaznej ksiazce.
– Chyba rzeczywiscie sprawiamy mu sporo klopotow – przyznal. Ja tez mu nie pomoglem, opuszczajac Cambridge wczesniej, niz bylo ustalone, ale… – przerwal w pol zdania.
– Klopoty finansowe, tak? – spytala Juliana wspolczujaco. Az za dobrze znala dwa podstawowe powody, dla ktorych mlodzi mezczyzni zazwyczaj porzucaja studia.
Brandon zerknal na nia szybko i usmiechnal sie ze smutkiem.
– Nie, nie finansowe. Innego rodzaju.
– Ach, rozumiem. W takim razie romans. – Wiekszosc zdrowo myslacych kobiet bylaby podatna na urok Brandona. Wystarczylo tylko rozejrzec sie po sali. Wszystkie debiutantki przeszywaly ja zlym wzrokiem, zupelnie jakby sprzatnela im sprzed nosa najlepsza partie.
– Tak. Wpakowalem sie w nie lada klopoty – przyznal Brandon otwarcie.
– Czy panski brat o tym wie? Brandon nie patrzyl jej w oczy.
– Jeszcze nie. Nie znalazlem odpowiedniej chwili, zeby mu o tym powiedziec.
– Odpowiednia chwila nigdy nie nastapi – orzekla Juliana z westchnieniem. – Uwierz mi na slowo, Brandonie. Troche sie znam na trudnych wyznaniach. Lepiej miec to za soba, zwlaszcza jesli problem nalezy do klopotliwych albo wiaze sie z duzymi wydatkami.
– To nie tak! – zaprzeczyl Brandon, caly zarumieniony. – Chodzi o to, lady Juliano, ze jest pewna mloda dama, ktora ja… wyjatkowo szanuje, ale jej rodzice nie aprobuja naszego malzenstwa a Martin, jestem przekonany, tez by go nie zaaprobowal.
Okrazyli sale po raz kolejny, dzieki czemu Juliana miala okazje zerknac na Martina Davencourta. Wciaz ich sledzil tymi swoimi spokojnymi, zadumanymi zielonoblekitnymi oczami. Poczula laskotanie w krzyzu.
– Rozumiem – powiedziala. – Jednak twoje uczucie jest szczere, czy tak?
Brandon zarumienil sie po chlopiecemu.
– O tak, jak najbardziej. Zapewne – dodal zarliwie – teraz pani powie, ze jestem za mlody, by myslec o malzenstwie?
– Nie – odparla Juliana. – Bylam mlodsza od ciebie, kiedy wychodzilam za maz po raz pierwszy, a moj maz byl zaledwie o pare lat starszy ode mnie. Gleboko wierze w to, ze gdyby Myfleet nie umarl, bylabym najszczesliwsza kobieta na ziemi. – Usmiechnela sie do niego promiennie. – Liczy sie tylko jedno. Musisz byc pewien, ze dokonales wlasciwego wyboru.
Muzyka zblizala sie do finalu. Wykonali ostatnia figure.
– Bardzo dziekuje, lady Juliano – powiedzial Brandon. – I dziekuje za rade. Bardzo milo mi sie z pania rozmawialo. To zupelnie nie przypominalo rozmowy z kobieta. Wlasciwie czulem sie, jakbym rozmawial z kolega, choc naturalnie temat byl inny, bo my nie dyskutujemy o uczuciach.
– Porownanie do mezczyzny to dla mnie nowe doswiadczenie, Brandonie. Czy powinno mi to pochlebiac?
– Bardzo przepraszam… – Mlodzieniec zarumienil sie. – To mial byc komplement, ale moze nie wyszlo najlepiej.
– Z radoscia potraktuje twoje slowa jak komplement – zapewnila Juliana z usmiechem. Ujela go pod ramie i, jak bylo w zwyczaju, mieli sie przejsc po sali, ale prawie natychmiast wpadli na Martina Davencourta. Najwyrazniej na nich czekal, gotow przerwac ich sam na sam. Nie wygladal na zadowolonego.
Juliana poczula, ze sie rumieni. Swiadomosc czyjejs obecnosci nigdy nie dzialala na nia tak dojmujaco, nawet dawno, dawno temu, kiedy debiutowala w towarzystwie. Miala wrazenie, ze cala jej swiatowa oglada zostala unicestwiona za jednym zamachem.
– Brandonie, jestem przekonany, ze po tancu lady Juliana chcialaby sie napic wina – odezwal sie Martin. Czy bylbys tak dobry, by przyniesc kieliszek z bufetu? I kieliszek dla mnie, jesli laska.
Brandon rzucil jej przepraszajace spojrzenie. Wiedziala, ze nie bedzie sie opieral. Nikt nie sprzeczal sie z Martinem Davencourtem, a co dopiero jego mlodszy brat.
– Prosze pania o wybaczenie – sklonil sie. – Za chwile bede z powrotem.
– Nie musisz sie spieszyc. – Martin podal ramie Julianie. – Lady Juliana i ja mamy ze soba do pomowienia.
Z ociaganiem wsunela dlon pod jego ramie. Nerwy miala napiete jak postronki. To co zaczelo sie jako towarzyska gra, lada moment moglo przerodzic sie w cos calkiem innego i miala powazne obawy, ze sytuacja ja przerasta.
– Pochlebia mi, ze pana zdaniem mamy wiele do omowienia, sir – rzucila beztrosko. – Ja odnosze wrazenie, ze jest wrecz odwrotnie.
Martin usmiechnal sie.
– Dlaczego pani tak mowi?
– Coz, udalo nam sie trzymac z dala od siebie przez caly miniony tydzien, prawda?
Powoli skinal glowa.
– Myslalem, ze lepiej bedzie zachowac dystans, lady Juliano.
– Jakie to wywazone z pana strony. Nie oczekiwalam niczego innego. Mam nadzieje, ze nasze ostatnie spotkanie zbytnio panem nie wstrzasnelo, panie Davencourt. Nie chcialabym byc za to odpowiedzialna.
– Zapewniam pania, ze nie jestem wstrzasniety – powiedzial uprzejmie – chociaz rozumiem, ze moglem pania zaskoczyc.
– O, tak. – Nie miala zamiaru dopuscic do tego, by zorientowal sie, jak bardzo ja poruszyl. – Jest pan pelen niespodzianek, panie Davencourt.
Martin usmiechnal sie krzywo.
– Zbytnia pewnosc siebie nie zawsze poplaca. Lustrowal ja spojrzeniem z niepokojaca dokladnoscia zupelnie tak samo jak wtedy w holu u Emmy Wren. Wlosy, oczy, usta. Zatrzymal sie dluzej na wygieciu warg i jego spojrzenie rozblyslo.
– Panie Davencourt, jestesmy w zatloczonej sali balowej.
– W takim razie wyjdzmy na zewnatrz.
Jego bezczelnosc zaparla jej dech. Z nich dwojga to ona miala byc ta z doswiadczeniem, o zlej reputacji.
Ktos tracil ja w ramie i przeprosil. Nie miala pojecia, kto to byl, ale czar prysnal. Odsunela sie nieco.
– Moze ma pan racje, panie Davencourt – powiedziala tak lekkim tonem, jak tylko zdolala. – Jest pan pelen niespodzianek, na przyklad nie spodziewalam sie, ze pana tu dzis spotkam. Zamierza pan pilnowac swojego rodzenstwa?
Martin przyjal zmiane tematu rozmowy wymownym uniesieniem brwi. To oznaczalo, ze byl gotow pozwolic jej dyktowac tempo – na razie.
- Предыдущая
- 18/49
- Следующая