Skandalistka - Cornick Nicola - Страница 10
- Предыдущая
- 10/49
- Следующая
– Zapewne. Nie moge jednakze zostawic pani samej, a wiec przywiozlem pania do siebie. Obiecalem ciotce, ze nie spuszcze pani z oka i nie pozwole, zeby zepsula pani ceremonie zaslubin.
Juliana usiadla wygodniej.
– Ciotce? Jak rozumiem, ma pan na mysli matke panny Havard?
– Wlasnie. Kiedy uslyszala, ze jest pani kochanka Brookesa, zaczela sie obawiac, ze zrobi pani cos strasznego, by zepsuc dzien slubu jej corki. Wyglada na to, ze miala racje.
– Rozumiem. Myslalam, ze jestem pomyslowa, panie Davencourt, ale panska pomyslowosc znacznie przewyzsza moja. W koncu, przy takich przypadkach szalenstw w rodzinie, kogo mogloby to dziwic? Zapewniam pana, ze pan – i pani Havard – jestescie w wielkim bledzie.
– Chcialbym pani wierzyc – powiedzial Martin uprzejmie – obawiam sie jednak, ze nie moge podjac takiego ryzyka. Jesli pozwole pani teraz odejsc, zdazy pani wrocic w sama pore, by zepsuc weselne sniadanie.
– Moglabym na przyklad zatanczyc na stole – zauwazyla Juliana z sarkazmem – na dodatek rozebrana!
– Zrobila to pani ubieglej nocy, o ile sobie przypominam.
– Spojrzenie Martina Davencourta przygwozdzilo ja do miejsca. – Wejdzie pani do srodka dobrowolnie czy mam pania wniesc? Obawiam sie, ze byloby to nieprzyzwoite.
Juliana spiorunowala go wzrokiem.
– Nigdy nie robie niczego nieprzyzwoitego. Martin rozesmial sie.
– Doprawdy? A jak okreslic to, ze kiedy zazywala pani slawnych kapieli blotnych doktora Grahama w Piccadilly, uparla sie pani, by sluzacy wyniesli wanne na zewnatrz? To musialo byc prawdziwe widowisko dla motlochu. Czy to bylo przyzwoite?
– Kapiele blotne bralam dla zdrowia – powiedziala Juliana wyniosle. – Poza tym trudno byloby kapac sie w ubraniu. Wie pan, jakie byloby brudne?
– Hm. Pani argument mnie nie przekonal. A co pani powie na to, ze przebrala sie pani za dame z polswiatka, by podstepem naklonic lorda Berkeleya do zdrady? Czy to bylo przyzwoite? Albo mile?
– To byl tylko zart – powiedziala nadasana Juliana. Zaczynala czuc sie jak nieposluszne dziecko, ktore spotyka nagana. – Poza tym Berkeley sie na to nie nabral.
– Jesli nawet, smiem watpic, czy lady Berkeley uznala ten zart za szczegolnie zabawny – zauwazyl Martin oschle. – Podobno przez pare dni plakala.
– Coz, to jej problem – burknela Juliana, wyprowadzona z rownowagi. – Za to pan okazuje sie prawdziwym nudziarzem, panie Davencourt. Co pan robi dla rozrywki? Czyta gazety? A moze to zajecie zbyt pana podnieca?
– Czasami czytam „Timesa” – przyznal Martin – albo doniesienia z parlamentu.
– Powinnam byla sie tego domyslic!
Martin pominal jej slowa milczeniem. Lokaj otworzyl drzwiczki powozu i opuscil schodki. Juliana przyjela jego pomoc przy wysiadaniu, aczkolwiek z pewna niechecia i jak tylko bylo to mozliwe, uwolnila sie z uscisku. Cala sytuacja wydawala sie absurdalna, ale w tej chwili nie przychodzilo jej do glowy nic, co moglaby na to poradzic. Martin Davencourt nie zamierzal sluchac jej wyjasnien, a poza tym byla na niego taka zla ze i tak nie miala ochoty sie tlumaczyc. Znalezli sie w impasie.
Rozejrzala sie wokol siebie z ciekawoscia. Stali na porzadnym podjezdzie wylozonym kostka, na tylach rzedu domow, a za moment Martin poprowadzil ja ku drzwiom wiodacym do rezydencji. W pasie czula stanowczy dotyk jego cieplej dloni.
Doznala dziwnego uczucia. Zla na siebie, wypalila:
– Szmugluje mnie pan przez tylne drzwi, panie Davencourt? Boi sie pan, ze zaczne sie awanturowac, jesli ktos mnie zobaczy?
– Z pewnoscia pani nie ufam – odparl Martin z niklym usmiechem. Przytrzymal dla niej drzwi. – Tedy, lady Juliano.
Drzwi zamknely sie za nimi z cichym trzaskiem. Wylozony kamiennymi plytkami korytarz byl przyjemnie chlodny po zarze panujacym na zewnatrz. Kiedy oczy Juliany przywykly do polmroku, zobaczyla, ze Martin prowadzi ja do przestronnego holu wylozonego bladorozowym marmurem, zdobionego posagami i bujna zielona roslinnoscia. Swiatlo dostawalo sie do srodka przez duza kopule umieszczona nad schodami, a promienie sloneczne przesaczaly sie przez rosliny, tworzac roztanczone cienie na posadzce. Calosc byla czarujaca i tchnela spokojem.
– Och, jak ladnie! – zawolala Juliana odruchowo i z miejsca spostrzegla, ze Martin wyglada na nieco zaskoczonego tym wybuchem entuzjazmu.
– Dziekuje. Bardzo sie ucieszylem, kiedy rzeczywistosc dorownala mojemu projektowi.
Spojrzala na niego ze zdziwieniem.
– Chyba nie projektowal pan tego sam?
– Czemu nie? Nie bylo to trudne, zapewniam pania. W trakcie moich podrozy widzialem wiele wloskich palacow. To one mnie zainspirowaly. Moja siostra Clara pomogla mi dobrac kolory i urzadzic wnetrza. Ma dryg do takich rzeczy.
Juliana westchnela. Ona takze podrozowala po Wloszech, ale to co widziala, bylo tak dalekie od palacow jak to tylko mozliwe. Pensjonaty z zapchlonymi lozkami i wilgocia sciekajaca po scianach, cuchnace kanaly, w ktorych obok siebie plywaly zepsute warzywa i rozkladajace sie ciala psow. Upal, smrod, halas, i nieustanne pijackie wrzaski Clive'a Massinghama, ktory namowil ja do ucieczki z Anglii, chcac uniknac placenia dlugow, a dwa tygodnie po slubie zostawil na pastwe losu.
Wzdrygnela sie.
Martin otworzyl przed nia drzwi i przepuscil ja przed soba do malego salonu. Byl pomalowany na kolor cytrynowy i bialy i wskutek tego wydawal sie pelen swiatla. Meble z drzewa rozanego doskonale tu pasowaly. Pomyslala, ze Clara Davencourt rzeczywiscie zna sie na stylowym urzadzaniu wnetrz.
– Czy moge zaproponowac pani cos do picia, lady Juliano? – spytal z wyszukana uprzejmoscia.
Popatrzyla mu prosto w oczy.
– Chetnie napije sie wina, dziekuje, A moze moj pobyt sie przedluzy? Moze powinnam zazyczyc sobie porzadnego obiadu?
Usmiechnal sie.
– Mam nadzieje, ze nie bedzie pani musiala zostawac tu tak dlugo.
– Och, pan tez ma taka nadzieje! Coz, to zachecajace! – Obdarzyla go szerokim usmiechem. – Mysl, ze zamierza pan narzucac mi swoje towarzystwo przez dlugie godziny, przejela mnie dreszczem.
Martin westchnal.
– Prosze spoczac, lady Juliano.
Usiadla na sofie z drzewa rozanego i podskoczyla, bo cos ostrego wbilo jej sie w biodro. Dochodzenie wykazalo, ze to maly drewniany zaglowiec, dziecieca zabawka. Ostroznie odlozyla ja na stolik.
– To lodka mojej siostry Daisy – wyjasnil Martin, podajac jej kieliszek wina. – Prosze o wybaczenie, lady Juliano. Daisy rozrzuca zabawki po calym domu. Teraz szczegolnie upodobala sobie stateczki, bo czesto opowiadam jej o moich podrozach.
Raptownie przerwal, zupelnie jakby nagle przypomnial sobie, ze nie prowadzi towarzyskiej rozmowy, a ich spotkanie ma inny cel. Zapadla niezreczna cisza.
Po kilku minutach przepiekny zegar z bialego zlota stojacy na kominku wybil dwunasta.
Juliane cala ta sytuacja zaczynala bawic.
– Zdaje sie, panie Davencourt, ze teraz, kiedy tu jestem, nie za bardzo pan wie, co ze mna poczac. Przyszlo mi do glowy, ze skoro mamy spedzic razem jeszcze troche czasu, moglibysmy sprobowac poznac sie lepiej i…
– Nie! – Martin nie czekal, az skonczy. Nachmurzyl sie. – Nie zamierzam skorzystac z pani propozycji, lady Juliano. Poza tym moj mlodszy brat wkrotce powinien wrocic z Cambridge.
– W takim razie moze porozmawiam z nim, skoro pan nie ma ochoty rozmawiac ze mna – powiedziala Juliana ukladnie. Z satysfakcja spostrzegla ze sie zaczerwienil. Trafila go, bezdyskusyjnie.
– Porozmawiac! Myslalem, ze chodzi pani o… – Martin Davencourt gwaltownie przerwal.
– Myslal pan, ze znowu bede sie panu narzucac? – Juliana skromnie poprawila faldy jedwabnej sukni i upila ryk wina. Obserwowala go znad krawedzi kieliszka. – Moj drogi panie Davencourt, zapewniam pana ze potrafie zrozumiec aluzje tak dobrze jak inni. Poza tym pan sam zasugerowal, ze nie nadaje sie pan na moja zdobycz i ze powinnam byc bardziej wybredna.
– Zdaje sie, ze na to zasluzylem. – Wargi Martina Davencourta wygiely sie w niklym usmiechu. Wygladal na zawstydzonego. Nawet jej sie to spodobalo. Mezczyzni, z natury dumni, na ogol nie potrafili dac za wygrana kiedy zostali zapedzeni w kozi rog, ale Martin byl na tyle pewny siebie, ze nie wahal sie przyznac, iz zostal pokonany.
– Skoro nie chce pan dac sie uwiesc – ciagnela slodko – moze powspominamy dawne dzieje? Ile to juz lat minelo od czasu, gdy spotkalismy sie w Ashby Tallant? Czternascie? Pietnascie? – Przekrzywila glowe na bok i spojrzala krytycznie na swego rozmowce. – Powinnam byla sie domyslic, ze wyrosnie z pana ktos taki. Nudny chlopak czesto staje sie nudnym mezczyzna, choc musze przyznac, ze przynajmniej pan wyprzystojnial.
Martin nie wydawal sie urazony tym dwuznacznym komplementem. Rozesmial sie.
– Pani tez sie zmienila, lady Juliano. Uwazalem pania za taka urocza dziewczyne.
– Albo panska pamiec szwankuje, albo majac pietnascie lat, pomylil sie pan w ocenie sytuacji – zauwazyla Miana. – Z cala pewnoscia bylam dokladnie taka jak teraz. Jestem zaskoczona, ze w ogole mnie pan pamieta, bo wiecznie budowal pan tame na strumieniu, fortyfikacje czy cos w tym rodzaju, jak to chlopcy.
Usmiechnal sie.
– Jestem pewny, ze oboje dzialalismy sobie na nerwy, lady Juliano. Chlopcy i dziewczeta rzadko miewaja wspolne zainteresowania. Pani myslala tylko o balach i tancach i zasnela pani, kiedy probowalem pani wytlumaczyc plan bitwy Nelsona pod Tratalgarem.
– A pan nie zatanczylby kadryla, nawet gdyby od tego za lezalo panskie zycie – zakonczyla Juliana. – Zapewne nie mielismy ze soba wiele wspolnego wowczas, a nic wspolnego teraz. – Wygladzila szkarlatna spodnice i ziewnela ostentacyjnie. – Czeka nas wyjatkowo dluga godzina, czy tak?
Martin przygladal sie jej uwaznie.
– Prosze zaspokoic moja ciekawosc, lady Juliano. Naprawde sadzila pani. ze Andrew Brookes zostawi narzeczona przy oltarzu? A moze chodzilo pani tylko o wywolanie zamieszania?
Westchnela. A wiec znow do tego wrocili. Wiedziala, ze poprzednio jej nie uwierzyl.
- Предыдущая
- 10/49
- Следующая