Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna - Страница 29
- Предыдущая
- 29/29
– A pan na kogo tu czeka? – zapytala podniesionym glosem. – Na mnie?
– Byc moze… – odparlem.
– Co to znaczy: byc moze? Na mnie czy nie na mnie? Wyprostowala sie energicznie i ciagnela zywo:
– Bo jezeli na mnie, to slucham, o co chodzi? A jezeli nie na mnie, to… to, prosze stad odejsc! Musze otworzyc furtke…
Odsunalem sie, udostepniajac jej klamke.
– Jezeli pani jest babcia Emilia, to rzeczywiscie czekam na pania… – powiedzialem i uklonilem sie.
– Babcia Emilia? – powtorzyla z wyrazna konsternacja. – A, tak! Zgadza sie! A kim pan jest?
Przedstawilem sie.
– Nic mi to nie mowi! – powiedziala sciagajac brwi.- Absolutnie nic!
Tym razem mnie ogarnelo zdumienie. A wiec Mada je nie powiedziala. Dlaczego? Czyzby sie bala, ze oslawiona przez nia sprawiedliwosc babci Emilii zgotuje w odpowiedzi na te zwierzenia jedynie solidna reprymende? A moze juz w czasie swiat czula, ze jej uczucie do mnie chwieje sie w posadach?
– Mowie panu, ze pana nazwisko nic mi nie wyjasnia!- glos babci Emilii wtargnal w moje chaotyczne rozmyslania. – Moze pan powie wreszcie, o co chodzi?
– Przyjechalem z Warszawy.
– No to pieknie! I po co pan przyjechal?
– Wlasciwie to… chcialbym… chcialbym pani cos powiedziec…
– Wszystko to jest jakies bardzo dziwne… no, prosze, prosze! Niech pan mowi – zaproponowala bez entuzjazmu.
– Jestem kolega pani wnuczki, Mady…
Uniosla lekko glowe i zobaczylem w jej oczach, zwezonych naglym zastanowieniem, jakby blysk przypomnienia.
– Marcin… – powtorzyla moje imie – zaraz, zaraz… ach tak! Czy to od pana matki Magdusia dostala taki piekny upominek?
– Dostala od niej lancuszek z nefrytem. Jezeli to moze stac sie dla mnie jakas wizytowka…
– No… prosze cie bardzo, wejdz, Marcinie… – powiedziala babcia Emilia kladac dlon na klamce zelaznej furtki.
W milczeniu przeszlismy niedluga sciezke. Babcia otworzyla drzwi.
– Ciemno tu, ale ja zaraz zapale swiatlo! Uwazaj, bo tu z brzegu stoi drewniana skrzynka, mozesz sie potknac!
Zabrzmialo to swojsko i przywrocilo mi troche swobody.
– Ja wiem, ze pani moze byc bardzo zaskoczona moim przyjazdem i przepraszam najmocniej! Tak sie jednak zlozylo, ze chcialbym pani opowiedziec pewna historie, dosc skomplikowana historie, w ktora uwiklalem siebie i Made…
– O! – odwrocila sie w moja strone z przestrachem. – Czy cos sie stalo? Cos zlego?
– Nie! – uspokoilem ja. – W kazdym razie na pewno nic z tych rzeczy, ktore moglyby pania jakos zaniepokoic! Po prostu… Mada opowiadala mi zawsze, ze jest pani dla niej najwyzszym autorytetem i najsprawiedliwszym sedzia. Poczatkowo chcialem pania prosic o pewnego rodzaju wstawiennictwo, ale po drodze zmienilem zamiar… Gdyby nie to, ze zaskoczyla mnie pani swoim powrotem, chyba w ogole nie wszedlbym tutaj… Ale skoro juz jestem, moze zgodzi sie pani zostac takze i moim sedzia?
– Przejdziemy do pokoju, dobrze? I zanim wyjasnisz mi wszystko, zrobie herbaty. Wygladasz marnie, moj chlopcze. Usiadz tu i poczekaj, ja zaraz wroce!
Nie czekalem dlugo. Juz po chwili babcia Emilia zjawila sie z taca, na ktorej niosla oprocz herbaty talerzyk z kanapkami.
– Zjedz, dobrze?
Przygladala mi sie uwaznie, z usmiechem serdecznym i moze nawet poblazliwym. Ale w jej spojrzeniu byla latwo dostrzegalna przenikliwosc i gotowosc do wyciagania wnioskow, nie tylko z moich slow, ale i z gestow, odruchow, ze sposobu bycia. I kiedy jadlem teraz kanapki z wedlina siedzac przy okraglym stoliku w pokoju babci Emilii, przypominaly mi sie znowu slowa Mady, ktorymi opisywala mi kiedys te srebrnowlosa pania:
"Kiedy mi sie czasem przyglada, widze na jej twarzy cos w rodzaju chytrego usmieszku fakira! Znasz te sztuczki? Sadzisz, ze twoja kieszen jest pusta, a fakir patrzy na nia i usmiecha sie chytrze, bo wie lepiej od ciebie, co w niej masz! I rzeczywiscie! Potrafi ci z niej wyjac pietnascie chustek do nosa, cztery kroliki i dwa kanarki! Podobnie rzecz ma sie z babcia Emilia…"
Zastanawialem sie, co tez babcia Emilia wyjmie z mojej kieszeni? Ona, sadze, zastanawiala sie nad tym samym.
– Slucham cie, moj drogi! – Zapytala, kiedy skonczylem jesc. – Co to za sprawy, z ktorymi chcesz mnie zapoznac?
Nie odpowiedzialem od razu. Trudno mi bylo znalezc poczatek tego wszystkiego, co zaistnialo miedzy Mada a mna, bo po raz pierwszy nie od Romana i Marioli mialem zaczac opowiadanie o najwazniejszych dla mnie sprawach.
– Widze, ze jednak trudno ci mowic? Ale sprobuj, Marcin, sprobuj od obojetnego miejsca, pozniej dopowiemy sobie, jezeli bedzie cos niejasnego! – zaproponowala nagle babcia Emilia.
W jej spojrzeniu widac bylo oprocz zaciekawienia: zyczliwosci chec zrozumienia i przyjscia mi z pomoca.
– Chyba jednak zaczne od tego dnia, w ktorym po raz pierwszy zobaczylem Made! – zdecydowalem.
– Prosze cie bardzo! Sadze, ze to bedzie wlasciwy punkt wyjscia! Jaki to byl dzien?
Pamietam dobrze ten lipcowy poranek i poczatek opowiadania wydal mi sie nagle tak latwy, jak latwy byl prolog calej tej historii, zanim nie zaczalem jej gmatwac! Bo przeciez rzecz byla zwyczajna. Kolorowy parasol rozpiety nad kawiarnianym stolikiem i siedzaca pod nim dziewczyna. Plocienna spodniczka w bialo-zolte pasy. Wlosy sczesane nad jednym uchem i sciagniete czarna aksamitka, biala bluzka z trojkatnym wycieciem. Pamietam? Pamietam. Ale chociaz pochlonieta byla bez reszty rozmowa z cala gromada swoich przyjaciol, a ja bylem obcy, zupelnie na zewnatrz, z daleka, oddzielony od niej rzedem stolikow i twardym postanowieniem izolacji – przeciez juz wtedy wiedzialem, ze bede szukal tej dziewczyny, ze bede wypatrywac jej na kortach, na przystani, na ulicy, chocby tylko po to, aby na ulamek sekundy pochwycic spojrzenie czy usmiech, byc moze wcale nie dla mnie przeznaczony. I tak sie stalo. Krazylem po Osadzie, zagladalem do miejsc, w ktorych najczesciej skupiala sie mlodziez, wszystko po to, aby trafic na slad, pojsc nim i z daleka wpatrywac sie w smukla sylwetke dziewczyny. Kiedy wreszcie mnie dostrzegla, stanalem jak wryty w progu malej czytelni, bo w jej spojrzeniu bylo tak oczywiste, tak zle ukryte zainteresowanie, ze moglem podejsc do niej i powiedziec po prostu:
– Sluchaj, ja tez uwazam, ze nie mozemy sie minac!
Wtedy nie zdobylem sie na to, dopiero o wiele pozniej, na zakrecie ulicy Kwiatowej! I coz z tego? Potem i tak mijalismy sie co dzien, chociaz pozornie szlismy obok siebie. Czy to w ogole byla milosc? Chyba tak. Chyba w zadnym innym uczuciu ludzie nie mijaja sie tak czesto jak w tym. W gestwinie slow, gestow, spojrzen najtrudniej odnalezc te, ktore sa potrzebne.
– Czy zrozumiesz, jezeli ci to powiem?
Rzucilem to pytanie w ogromne daleko, ktore bylo teraz miedzy Mada a mna.
Nad ranem szczupla reka fakira lekko pogladzila moje ramie i starsza pani powiedziala z lagodnym usmiechem:
– Nie jestes zly, Marcinie… A wiec jednak wyjela z mojej kieszeni to, co tak bardzo chcialem w niej miec.
- Предыдущая
- 29/29