Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna - Страница 27
- Предыдущая
- 27/29
- Следующая
– Nie mam najmniejszego obowiazku mowic pani o tych rzeczach, ale za wszelka cene chce, aby doszla pani do jakiej takiej rownowagi!
– Dziekuje panu…
– Czy pani wie o tym, ze wczoraj po poludniu Marcin wyszedl z domu i do tej pory nie powrocil?
Po tych wszystkich informacjach, ktorych mi udzielil cichym, spokojnym tonem, to pytanie rzucil nieoczekiwanie ostro.
W pierwszej chwili jego sens nie dotarl do mnie.
– Slucham?
Powtorzyl. Zrozumialam.- Nic nie wiem… – odparlam dretwo.- Wczoraj po poludniu wyszedl z domu nie zostawiajac zadnej wiadomosci. W tej chwili szukamy go i kazda informacja, ktora moglaby nam w tym pomoc, jest dla nas niezwykle istotna. Czy pani ma cos do powiedzenia?
– Nie.
– Nie? Wiec pytam dalej. Kiedy widziala pani Marcina po raz ostatni?
– To bylo przed swietami… odprowadzil mnie na dworzec, kiedy wyjezdzalam do swojej babki.
– Czy mam to traktowac jako pani przemyslana odpowiedz?
– Oczywiscie!
– Czy jest cos, co pani chce ukryc, ze rozpoczyna pani rozmowe ze mna od klamstwa? Kazde klamstwo nie tylko pogarsza sprawe Marcina, ale rowniez i pania stawia w kregu pewnych podejrzen…
– Nie rozumiem pana… widzialam go ostatni raz na dworcu!
– Widziala go pani po raz ostatni na boisku szkolnym- sprostowal.
– Tak, slusznie! – przyznalam. – Ja zle rozumialam to pytanie! Ostatni raz rozmawialam z nim na dworcu, a ostatni raz widzialam go na boisku!
– Teraz pani widzi, dlaczego zalezy mi na rzeczowych odpowiedziach. Kazda nie przemyslana moze jedynie wprowadzic mnie w blad. Czy pani ma jakies osobiste przypuszczenia, czy pani domysla sie, gdzie obecnie przebywac moze Marcin?
– Nie. Nie mam pojecia…
– Prosze przedstawic mi w ogolnym zarysie przebieg waszej znajomosci!
Przedstawilam. Sluchal wszystkiego nie spuszczajac ze mnie wzroku.
– Tak… wiec pani dowiedziala sie prawdy od swojego przyjaciela i wtedy… co pani wtedy zrobila?
Powiedzialam, co zrobilam.- Czy pani zaluje tego? Czy chcialaby pani cofnac swoje posuniecie?- Nie.- Rozumiem…- Prosze pana! Jest wielu innych chlopcow, ktorzy nigdy nic zlego nie zrobili – wyjasnilam samorzutnie- nie potrzebuja niczego ukrywac przed swoimi dziewczetami… ja mowie o tym, poniewaz… Wojtek, na przyklad… on uwaza, ze postapilam bardzo zle…
– Stanowisko Wojtka w tej sprawie nie jest teraz istotne, jego stanowisko ja zreszta znam! Interesuje mnie podejscie pani… czy zwrot lancuszka mogl wywrzec jakies wrazenie na Marcinie? Jak pani sadzi? Jezeli tak, to dlaczego?
– Mogl wywrzec, owszem… Dlaczego? Bo mysle, ze Marcin mnie kochal… chociaz… nie wiem! Byc moze wcale nie kochal… spotykal sie przeciez z ta Mariola, oklamywal mnie…
– Oklamywal pania? Kiedy pani to stwierdzila? Jakiego rodzaju to byly klamstwa? Prosze dac przyklad…
– No, prosze sobie przypomniec!
– Ja sie znowu zle wyrazilam… on mi nie mowil wszystkiego!- Aha… czy pani dopiero w tej chwili uprzytomnila sobie, ze to jest pewna roznica?
– Byc moze…
– Ale nie zaluje pani odeslania lancuszka?
– Nie zaluje.
– Uwaza pani, ze Marcin byl zlym czlowiekiem? Ze jest zlym czlowiekiem, tak?
Nie odpowiedzialam na to pytanie.
– Prosze mi powiedziec, czy ma pani jakies podejrzenie, czy przypuszcza pani, ze Marcin mogl wplatac sie w jakas afere, obcowac z podejrzanymi ludzmi… czy jest cos, co wedlug pani mogloby go obciazyc w tej chwili? Co mogloby stac sie przyczyna jego odejscia z domu? Prosze sobie dokladnie przypomniec…
– Nie wiem… nie przypominam sobie!
– Czy Marcin wozil pania kiedys na skuterze, motocyklu?
– Nigdy.
– Czy wspominal pani kiedys o tym ze chcialby miec skuter?
– Chyba nie…
– W dniu, kiedy Marcin wyszedl z domu, skradziono skuter stojacy przed sasiednia brama. Czy Marcin z cala pewnoscia nie zwierzal sie pani z checi posiadania motoru? Czy planujac jakies przyszle wycieczki, spacery braliscie pod uwage mozliwosci wycieczek motocyklowych?
– Nie.
– Jezeli zalozymy, ze Marcin ukradl wspomniany skuter, to nasuna sie pani jakies powody, ktorymi mogl sie kierowac?
– Nic mi sie nie nasuwa.
– Pani jest w tej chwili zupelnie spokojna, dlaczego? Czy pani nie zdziwil fakt, ze skuter zostal skradziony i ze byc moze laczy sie to z Marcinem?
– Nie… nie dziwi mnie…
– Dlaczego? Jakie sa przyczyny, dla ktorych uwaza pani ten fakt za prawdopodobny?
– Przeciez juz raz taka sprawa miala miejsce! Pan mnie dwa razy pytal, czy nie zaluje, ze odeslalam lancuch… dlaczego mialabym zalowac? Sam pan widzi, jak jest… prawda? Jeden skuter, drugi skuter…
– Ja nie powiedzialem, ze drugi skuter zostal skradziony przez niego! Powiedzialem, ze byc moze te fakty sie lacza! No, tak…
Oparl sie o biurko i patrzyl na mnie bez slowa.
– Czy pani zna matke Marcina?
– Tak.
– Jest zalamana… – powiedzial odrzucajac oficjalny ton – zupelnie zalamana!
Rozmawial ze mna jeszcze kilka minut, wreszcie pozwolil mi odejsc.
W pierwszej chwili poszlam w strone szkoly. Wezwanie przyniesiono rano, mamy nie bylo w domu, Alka spala. Nie mialam odwagi zadzwonic do biura, zeby powiedziec mamie, dokad ide. Wyszlam tak jak zwykle, z ksiazkami, z drugim sniadaniem, ktore automatycznie wrzucilam do torby. Teraz dochodzila dziesiata. Za wczesnie bylo na powrot do domu bez tlumaczenia Alce, dlaczego do szkoly nie moglam pojsc. Blakalam sie po miescie.
"Jestem zalamana…" – myslalam stojac przed wystawa jakiejs ksiegarni.
Przypomnialy mi sie slowa kapitana. Matka Marcina byla takze zalamana. I to bardziej niz ja, bo ona nie mogla przestac go kochac… "Nasze matki sa skazane na nas, niezaleznie od wszystkiego! Na dobre, na zle, na czarne, na biale, na zawsze!" – myslalam.
Czy przestalam kochac Marcina? Te milosc uswiadomila mi kiedys tesknota za nim. A teraz? Czy tesknie za Marcinem? Tak, tesknie za Marcinem, jakiego znam, a przeciez nigdy nie znalam go naprawde! Nie wiedzialam, ze jak slepiec potrafi ladowac sie w bloto! Jak slepiec… Piotr nie wchodzil w kaluze, kiedy byla przy nim Miska. Lapala go za rekaw i mowila tym swoim oburkliwym tonem, pod ktorym ukrywala nieustajaca czujnosc.
– Piotr! Uwazaj! Tu woda po uszy! Na prawo… na prawo!
Hm… co innego kalectwo psychiczne! Zatrzymac? Pomoc? Stanelam przed wystawa antykwariatu i przypomniala mi sie babcia Emilia. Dlaczego nie mieszka tutaj. Moglabym pojsc do niej teraz, opowiedziec wszystko, poradzic sie! Ale ja jestem sama… tylko Wojtek Ligota na moje rozterki ma gotowa odpowiedz!
– Nie moge ciagle tylko wybaczac i wybaczac! – powiedzialam, kiedy przylecial do mnie tamtego wieczoru.- Po co, dlaczego?
– Bo czlowieka trzeba ratowac, poki starcza sil! – krzyknal patrzac na mnie z taka nienawiscia, z jaka jeszcze nigdy nikt na mnie nie patrzyl.
– Czy zamierzasz zostac ksiedzem? – spytalam jadowicie.
– Nie! Komunista! – zatkal mnie.
– Poki starcza sil. Tak powiedziales. W takim razie przyjmij do wiadomosci, ze ja juz ich nie mam!
Jakie to wszystko jest do siebie podobne! W zalozeniu oczywiscie. I tu chodzi o czlowieka, i tam chodzi o czlowieka. W jednym wypadku rzecz sie opiera o pomoc boska, a w drugim o ludzka… zawsze o pomoc… zawsze o pomoc! Czlowiek nie moze byc sam. Zwlaszcza czlowiek ulomny. Taki jak Piotr, taki jak… Gdybym nie zostawila kiedys pierscionka w Bistro, nie mialabym lancucha, gdybym nic nie odsylala Marcinowi, wszystko mogloby sie ulozyc inaczej, mniej drastycznie… Marcin nie odszedlby z domu nie ukradl drugiego skutera… takie myslenie nie zmieni niczego, jest bzdura…
Mosiezna tabliczka z nazwiskiem. Dzwonek. Wiedzialam, ze dojde tu w koncu. Wiedzialam swietnie i tylko udawalam przed soba, ze ide bez celu. Jezeli nie powinnam odsylac lancucha, jezeli zrobilam zle, to ona musi o tym myslec. Obciaza mnie. Kiedy zadzwonie, otworzy mi drzwi i zobacze w jej oczach nienawisc, te sama, ktora widzialam w oczach Wojtka. Nie! za nic!
Drzwi uchylily sie lekko i ona spojrzala.
– Ach… to ty! – byla zaskoczona i przygladala mi sie niepewnie. – Uslyszalam kroki na schodach i myslalam… prosze cie… wejdz!
Weszlam.
– Bylam u kapitana Ligoty. Dostalam wezwanie dzis rano… wiem juz o wszystkim i chcialam sie zapytac, czy ma pani jakies nowe wiadomosci…
– Rozumiem… tak, mam wiadomosci! – ozywila sie. – Milicja znalazla skuter! To nie Marcin…
– A kto? – spytalam bezmyslnie.
– Nie wiem kto. Ktos inny, nie Marcin!
Nie Marcin! Nie Marcin! Wreszcie dotarlo do mnie.
– Rozbierz sie, Mada, zdejmij plaszcz!
– Moge tu zostac chwile?
– Oczywiscie, ze tak! – odparla tym swoim uprzejmym tonem. – No, oczywiscie, ze tak! – powtorzyla.
Nagle zakryla twarz rekoma i stala teraz na wprost mnie nieruchoma i milczaca. Nie wiedzialam, co mam robic. Podeszlam do niej i ostroznie dotknelam jej dloni.
– Prosze pani… – powiedzialam – niech pani nie placze!
Po chwili wyjela z kieszeni chustke i padala mi ja. Teraz ona z kolei mowila stlumionym glosem:
– No, juz, juz… nie trzeba tak… no, juz, kochanie, przestan…
Nigdy nie umialam sobie wyobrazic, jaki jest dom Marcina, a zawsze chcialam wiedziec. Teraz, kiedy wszystko bylo przegrane, kiedy nie bylo nawet Marcina, znalazlam sie tu zupelnie obca, gosc, ktory przyszedl nie w pore. Byc moze matka Marcina spostrzegla moj wzrok bladzacy po sprzetach siegajacy w glab, poza wpol otwarte drzwi. Siedzialam tu juz dosc dlugo i wlasciwie powinnam wyjsc, ale potwornie balam sie zostac sama. Balam sie moich mysli, rozwazan, wolalam odlozyc je na pozniej.
– Moze chcesz obejrzec nasze mieszkanie? – spytala domyslnie.
– Tak! – przyznalam.
Podniosla sie z krzesla.- Chodz…Mieszkanie bylo duze, piekne. Zbyt duze i zbyt piekne. Jedynie w pokoju Marcina poczulam sie nieco swobodniej, bo tu nie bylo tej przestrzeni zamieszkanej tylko przez powietrze. Na biurku stala moja fotografia, obok niej na starannie zlozonym papierze lezalo male pudelko. Wystarczylo siegnac reka i moglam miec je z powrotem.
- Предыдущая
- 27/29
- Следующая