Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna - Страница 25
- Предыдущая
- 25/29
- Следующая
– Ja tam nie bywam! – przyznalem. – Ich matka nie zyczy sobie – wycedzilem zjadliwie – uwaza, ze nie jestem odpowiednim towarzystwem. Przyjemnie, prawda? Czy teraz tez poradzisz mi, Marysiu, zebym zmienil srodowisko?
– Och, Marcin… tobie musi byc cholernie ciezko! – uprzytomnila sobie znowu. – Ale, ze Mada… – zastanowila sie – ze ona jakos nie wplynie na matke! Ja wiem… nie poprosi, nie przekona?
– Wydaje mi sie, ze jej matka wie o mnie wiecej niz Mada!
– Jak to? – zdziwila sie Zoska.
– Mada o mnie nic nie wie…
– Dlaczego?
Nie odpowiedzialem od razu.
– Przypomnij sobie Hieronima, dzisiejsze glosowanie…
– No?
– Trzy czwarte bylo przeciwko mnie! Trzy czwarte! Nie powiesz chyba, ze to jest malo?
– Wiec ty sie boisz…?
– Tak.
Marysia pomalu przeniosla wzrok na Strzeminskiego.
Byc moze zastanawiala sie w tej chwili, czy jest cos, czego boi sie Strzeminski.
– Ja ciebie rozumiem – powiedzial nie dostrzegajac jej wzroku – swietnie ciebie rozumiem!
– Edek! – zawolala z wyrzutem.
– A ja rozumiem, ze chciales sie jakos wykazac w budzie… – odezwal sie milczacy zwykle Rudek Wiktorczyk – w budzie, tak! Ale dziewczynie? Jakbym mial dziewczyne, to bym jej powiedzial! Takie stanowisko je cholernie nieuczciwe!
Widzialem, ze patrzy na mnie nieufnie. Gdyby moj glosowac jeszcze raz, podnioslby teraz reke jak tamci…
– Ojej… -jeknal Wojtek Ligota lapiac sie za glowe – dalibyscie spokoj tej dziewczynie! Niech on sobie ja ma, niech to rozgrywa po swojemu…
– A jak ona sie dowie od kogos innego, to co?
– Przyjdzie do mnie i zapyta, czy to prawda! Wtedy powiem, ze prawda… a kiedy skonczy mi sie zawieszenie sam opowiem jej o wszystkim!
Wiktorczyk zmarszczyl nos.
– Ciebie naprawde ten Hieronim niczego nie nauczyl. Chowaj glowe w piach, chowaj! Jak ja wyjmiesz, zobaczysz pustynie dookola siebie! To wszystko nie sa metody, stary!
– To co? Uwazasz, ze mam sobie na czole napisac?!
– Nie na czole, nie na czole, ale grac w otwarte karty! Isc i powiedziec dziewczynie…
– A co on jej powie teraz? Co? Sluchaj, kochanie pewien Hieronim podstawil mi stolek, poniewaz kiedys bylem glupi. Ale nie martw sie, zmadrzeje! Tak ma to jej powiedziec? Czy jak? – zirytowal sie Strzeminski.
– Edek! – zawolala Marysia.
– Co Edek? Co Edek? On jej sie musi czyms wylegitymowac, nie? Ona musi miec podstawy, zeby mu wierzyc!
– Rany… idzcie juz do domu! – wyjeczal znowu Wojtek. – Wszystko sie robi coraz bardziej zagmatwane…
To byla prawda. Wlasciwie musialem zaczynac od poczatku, to, co zrobilem w klasie przez pol roku, przestalo mi sie liczyc na plus. Po aferze z Hieronimem czulem sie zdecydowanie wyobcowany, ustawiony na marginesie – zarowno przez wrogosc Hieronima i wiekszosci kolegow, jak przez wyrazna serdecznosc Foczynskiego i tej niewielkiej grupy, ktora bardzo oficjalnie solidaryzowala sie ze mna. Nikt nie traktowal mnie zwyczajnie! Jeszcze nigdy Mada nie stala mi sie tak potrzebna, jak w tym wlasnie okresie. Ale chociaz widywalismy sie prawie co dzien, byly to spotkania tak przelotne, ze zostawialy mi po sobie jedynie uczucie niedosytu. Mada zmeczona, zagoniona, mizerna i niedozywiona – sama szukala we mnie oparcia.
– Marcin… – powiedziala mi kiedys -ja oczywiscie jestem zwolenniczka usamodzielnienia kobiet, rownouprawnienia, ale jak to dobrze, kiedy ma sie kolo siebie kawalek marynarki…
Siedzielismy w kinie, Mada oparla glowe o moje ramie. Lubilem jej wytrwalosc, odpornosc na zmeczenie, zaradnosc. Ale dopiero Mada szukajaca we mnie oparcia poruszala caly ocean tkliwosci, ktory w sobie mialem. Nie, to nie rozmazanie! Przeciwnie, radosc, ze jest sie silniejszym, ze mozna pomoc, wyreczyc, oszczedzic zmartwien i wlasnie – podsunac pod zmeczona glowe ten kawalek
marynarki. W tej sytuacji nielatwo bylo mi zwierzyc Madzie z klopotow, ktorych przysporzyl mi w szkole Hieronim. Cala ta historia byla zreszta zbyt trudna do opowiedzenia, jezeli chcialo sie pominac reszte!
Zaistnial jednak fakt, ktory zmusil mnie do podjecia rozmowy na ten temat i do gotowosci odpowiedzenia kazde pytanie, ktore Mada zechciala w zwiazku z postawic. Bo Wojtek Ligota dowiedzial sie od Hieronima o roli, ktora w zdemaskowaniu mojej sprawy odegral Olo. Bo od dociekliwosci Ola wszystko sie zaczelo. Swiadomosc, ze w kazdej chwili Mada moze miec pod reka zrodlo wszelkich informacji na moj temat i to informacji dowolnie przeinaczonych – odbierala mi resztke spokoju.
Dlugo wybieralem odpowiedni moment. Ala wrocila juz do domu, Mada odzyskiwala powoli rownowage. Teraz ja z kolei mialem ja zaklocic. Nie widzialem jednak innego wyjscia. Ktoregos dnia Mada zaskoczyla minie zaproszeniem na niedziele. Byla w swietnym humorze, szczesliwa, ze wreszcie bede mogl u niej bywac, ze skoncza sie te wszystkie kretactwa wobec matki, ktore tak jej obrzydly. Wybralem te chwile.
– Zbyt wiele wzialem na swoj kark w budzie… bede musial zrezygnowac z tego szeryfostwa… – powiedzialem. Zaoponowala gwaltownie.
– Taka jestem dumna, ze piastujesz ten urzad! – zazartowala w koncu. – Czuje sie jak jakas ministrowa albo zona premiera! – powiedziala lekko.
Od miesiaca nie byla juz zona premiera. Dopiero wtedy uswiadomilem sobie, ze moje pierwsze sukcesy zyciowe nie tylko cieszyly Made, ale takze imponowaly jej.
Szla obok mnie z noskiem zaczerwienionym od mrozu, i krotka grzywka nad czolem, rozdmuchana przez wiatr. Wymachiwala torba z ksiazkami i nucila cichutko:
– Non sei mai stata cosi bella…
Ministrowa albo zona premiera. Zabraklo mi odwagi. Poszedlem do niej nastepnego dnia. Nie uprzedzila mnie, ze spotkam tam Ola. Wlasciwie do dzis jestem przekonany, ze wszystkie jego zalety – solidnosc, dyskrecja i cala masa innych – zaprowadza go w koncu do piekla. Niewykluczone, ze wkroczymy tam trzymajac sie pod reke. Wiecej nawet, byc moze Olo sam zdecyduje sie na ogien piekielny wbrew wyrokowi Sadu Ostatecznego i to tylko dlatego, zebym ja mial zyczliwa dusze przy sobie. To byloby wzniosle, ale niemadre. I bardzo podobne do Ola. Kiedy zobaczylem go po raz pierwszy, poczulem sie z punktu jak zawodnik na ringu. Opanowanie nigdy nie bylo moja mocna strona. Pierwszy zadalem cios, strasznie mi sie chcialo zniszczyc Ola, stlamsic, zobaczyc lezacego na deskach. Znokautowal mnie blyskawicznie swoim taktem. Wyraznie dal mi do zrozumienia, ze nie ma zamiaru puszczac pary z ust. To, ze nasze spotkanie nie skonczylo sie zadnym bardziej drastycznym wyskokiem z mojej strony – bylo wylaczna zasluga Ola, bo ja gotowalem sie jak rosol w garnku! Po prostu Olo przykrecil pode mna gaz. "Szczescie nie jest kolorem atramentu" – napisal ktos. Moze Maurois. Moze Zweig. Nie pamietam. Szczescie nie jest kolorem atramentu i trudno mi opisac pewien wieczor spedzony u Mady na dzien przed jej wyjazdem do babci. Mada byla wtedy sama, bo matka i Ala wyjechaly wczesniej do Wisly. Nie zaprosila mnie do siebie i wiedzialem, ze nie zaprosi.
– Naprawde nie moge zjesc z toba kolacji? – zapytalem, kiedy robila zakupy w Samie.
Zaczela gwaltownie ukladac w koszyku nieliczne sprawunki. "Gluptasie… – myslalem – przeciez chcesz!” Wreszcie uniosla glowe i spojrzala na mnie z zaklopotaniem, niepewnoscia i tesknota. Tesknota byla tez w tym wzroku, byla na pewno. Mozna tesknic za kims bedac] o dwa kroki. Sam najbardziej tesknilem za Mada w chwilach, kiedy byla przy mnie. Byl to na pewno inny rodzaj l tesknoty niz ta dreczaca przy wiekszych odleglosciach, ale nie sposob nazwac inaczej tego dziwnego uczucia, tej szczegolnej pustki, ktora trzyma sie wtedy w ramionach.
Byl to wieczor bardzo prosty, bardzo zwyczajny. Prawdziwych niedziel czlowiek ma tylko kilka w zyciu! Juz dawno zauwazylem, ze moje wypadaja w piatki. Wyszedlem od Mady dosc pozno i wiedzialem, ze matka na pewno czeka na mnie.
Po kilku rozmowach z Foczynskim, ktore odbyly sie w ciagu minionego polrocza, po spotkaniu z kapitanem Ligota i przeprowadzeniu wlasnych, czujnych obserwacji, mama uwierzyla wreszcie, ze ziemia pod naszymi nogami przestala drzec. Zmienila radykalnie swoj stosunek do mnie, a kiedy po historii z magnetofonem opowiedzialem jej o swoich spotkaniach z Mada, przyjela to w koncu z wyraznym zadowoleniem. Ten nowy wstrzas, ktorym bylo dla mnie wystapienie Hieronima, ku mojemu zdumieniu matka potraktowala lekcewazaco. Nie mogla zrozumiec depresji, ktora mnie w tym czasie ogarnela. Rzecz wydawala jej sie bez znaczenia uwazala, ze z przykrego incydentu robie wielkie halo. Z przykrego incydentu – tak to okreslala.
– Niepotrzebnie zrazasz sie pierwszym niepowodzeniem! – usilowala mi tlumaczyc. – To wszystko przeciez nie wynikalo z twojej zlej woli!
– Alez mamo! Przeciez wlasnie sie okazuje, ze moja dobra wola niewiele znaczy!
– Ale jest najwazniejsza! W dzisiejszych czasach wszyscy maja rowne szanse, Marcin! Trzeba tylko dobrej woli! Bardzo dziwnie brzmialo to w jej ustach. Moja sliczna, wytworna mama, ktora nigdy nie wstawala przed dziewiata i kazdy powszedni dzien rozpoczynala wizyta u kosmetyczki, ktora tak wspaniale prezentowala sie na oficjalnych przyjeciach, zwiazanych z charakterem pracy mego ojca, mama, ktorej obce byly klopoty finansowe, ktora nigdy po nic nie stala w kolejce! Czy kiedykolwiek zastanawiala sie nad szansami rownymi dla wszystkich? Nigdy! Dopiero teraz, kiedy ja swoje szanse stawialem pod znakiem zapytania, odnalazla to zdanie – nieraz slyszane, nieraz czytane – i podala mi je jak cenna publikacje wyszukana specjalnie dla mnie! Nie mogla zrozumiec, jak to sie dzieje, ze moja, dobra wola znaczyla tak malo dla innych ludzi. Tego nowego czlowieka, ktorego ze zdumieniem i oporami musiala we mnie odkryc i uznac, przypisywala wplywom Mady. Byc moze miala w pewnym stopniu racje, ale odrobinke smieszyl mnie jej euforyczny stosunek do tej sprawy. Kiedy tamtego wieczoru wrocilem od Mady tak pozno, dostrzeglem jednak w jej spojrzeniu i wyczekujacej postawie zle ukrywany niepokoj.
– Bylem u Mady, mamo, zasiedzialem sie… -wyjasnilem jeszcze w przedpokoju – zaraz ci wszystko opowiem!
- Предыдущая
- 25/29
- Следующая