Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 58


Изменить размер шрифта:

58

— Mimo to powinienem był go uprzedzić — upierał się Zubrin. — Przedstawić mu wstępne sprawozdanie — a przynajmniej poinformować o konstrukcyjnych założeniach aparatury…

— Pani Matyldo — zagadnęła niespodziewanie Diana — przepraszam, że o to pytam, ale czy tej nocy nic się nie stało? Nie daje mi spokoju myśl, co skłoniło profesora do przyjścia tutaj… akurat dzisiaj?… Czy wychodząc z domu nic nie mówił?

Nastała dłuższa chwila ciszy. Wdowa po Adamie Laytonie zagryzła wargi i siedziała bez ruchu, patrząc przed siebie niewidzącymi oczami. Nagle gwałtownym ruchem wstała, wyprostowała się i powiedziała zaskakująco mocnym głosem:

— Nic się nie stało. W każdym razie nic niezwykłego. Nie mógł spać. Oświadczył, że zamierza się przejść. Byłam pewna, że niedługo wróci.

Zubrin załamał ręce.

— Dlaczego?!.. — jęknął. — Jeśli mi nie ufał, jeśli chciał się przekonać, co robię, mógł mnie przecież w każdej chwili wezwać i zażądać obliczeń… szkiców… przyprowadziłbym go tutaj… Czemu przyszedł w nocy, sam?! Gdybym to potrafił zrozumieć, być może byłoby mi lżej…

— Wybacz, mój drogi — odezwała się znowu Diana — ale nie sądzę, aby chodziło o to, czy tobie będzie lżej. Nikomu z nas nie będzie lżej, ponieważ nic nie zmieni faktu, że profesor nie żyje. A swoją drogą — podjęła po krótkiej pauzie — te automaty medyczne… — spojrzała pytająco na męża — czy naprawdę nie możemy ich odwołać i pójść z panią Layton pożegnać… — urwała nagle. Z piersi Adama wyrwał się krótki, zdławiony okrzyk, zawierający zarazem tyle lęku i rozpaczy, że nawet Matylda uniosła oczy i przez jakiś czas wpatrywała się w stojącego przed nią mężczyznę z najczystszym zdumieniem. Następnie powiedziała:

— Nie mam zamiaru nalegać… — wpadła w ton osoby, która nigdy na nic nie nalega, ponieważ wie, że wszystkie jej pragnienia i tak utoną w milczącej obojętności świata. — Skoro jednak nie powinnam go oglądać, to po co właściwie sprowadziliście mnie tutaj?…

Znowu zapadła cisza. Tym razem trwała dłużej. Skądś, zza pancernej ściany dobiegł suchy szelest, jakby przeciąg poruszał pasemkami folii. Wreszcie Zubrin westchnął.

— Myśleliśmy… a raczej ja myślałem, że pani zechce obejrzeć miejsce… to stało się tam — wskazał beczkowatą klatkę. — A poza tym… widzi pani, ja… — z trudem opanował drżenie głosu — ja… oszukiwałem.

W twarzy Matyldy nie poruszył się najmniejszy mięsień. Czekała. Adam, unikając wzroku obu kobiet, odchrząknął chrapliwie i mówił dalej:

— Powiedziałem przed chwilą, że nie wyszedłem poza wstępną fazę eksperymentowania. To nawet w pewnym sensie prawda… ale równie prawdziwe byłoby stwierdzenie, że w ogóle niczego nie zacząłem. Sprawa wygląda tak, że dotąd zbudowałem jedynie aparaturę fantomatyczną… z zastosowaniem fantomatyki bezprzewodowej — i w jej programach próbowałem zawrzeć dynamiczne modele światów, w jakich mógłby się znaleźć człowiek, którego czas uległ zwielokrotnieniu i biegnie po rozwidlonych torach. Oczywiście, komponując informatyczne granice tych światów, nie mogłem znać ich treści. To zależy wyłącznie od mózgu jednostki, poddanej doświadczeniu. Aby osiągnąć rozbicie na poszczególne ciągi czasu, pozbawiłem sprzężeń zespoły mojego komputera. Każdy z nich obsługuje tylko jeden projektor fantomatyczny. Jednak wszystko zostało urządzone tak, aby aparatura mogła znów utworzyć logiczną całość pod wpływem układu nadrzędnego, jakim za każdym razem stawał się żywy człowiek, wchodząc do wnętrza ekranu — ponownie wskazał oczami ażurowy walec. — Tym człowiekiem byłem, rzecz jasna, zawsze ja sam… ale jeszcze nigdy nie ośmieliłem się poddać działaniu więcej niż dwóch projektów równocześnie. Nikt nie zna przecież progu, do jakiego można posunąć swoje bytowanie w fikcyjnych światach, aby raz na zawsze nie zerwać nici wiążących system nerwowy z rzeczywistością. Profesor Layton był pewny, że ja eksperymentuję już z użyciem właściwej aparatury do rozszczepiania chronów i uruchomił wszystkie projektory na raz. Potem zajął miejsce w środku ekranu. Rozumie pani?

— Wydaje mi się, że tak… — wyszeptała Matylda. — Chce pan powiedzieć, że mój mąż umarł w wyniku szoku wywołanego tylko i wyłącznie przez złudzenia, jakich doznał?…

— Otóż to — przyznał ponuro Zubrin. — Musiałem zdobyć się na to wyznanie z dwóch powodów. Po pierwsze uważałem, że należy się pani prawda… a po drugie on, to znaczy profesor, dokładnie notował swoje wrażenia, odbierane w fantomatycznym transie. Przypuszczałem, że zechce się pani zapoznać z tymi zapisami… chociaż są bardzo smutne… także dla mnie, bo podważają całą moją teorię. Ale nie mówmy teraz o mojej teorii — dorzucił gorzko. — Ważniejsze jest to, że tym bardziej smutne, a nawet okrutne będą z pewnością dla pani. Czy mam je odtworzyć? — zakończył krótkim pytaniem.

Matylda jakiś czas stała nieruchomo, po czym z powrotem oparła się całym ciężarem ciała o pulpit. Jej ramiona zwisły bezradnie.

— Notował?… — bąknęła. — Jak mógł notować?…

— Mówił na głos, a komputer zapisywał jego słowa w bębnie pamięciowym…

— Kiedy zdążyłeś to przesłuchać?! — wyrwało się Dianie. — Przecież przyszłam tutaj zaraz po tobie?…

— Nie tak „zaraz — przerwał jej pośpiesznie mąż, jakby nie chcąc dopuścić, by powiedziała coś więcej. — Ja przybiegłem o świcie wezwany przez mój komputer, który mi dał znać, że do E–31 wszedł „ktoś uprawniony”‘. Oprócz mnie jedynym uprawnionym był kierownik bazy. Przyleciałem od razu… a jednak za późno. Profesor nie żył… ale bębny pamięciowe były jeszcze w ruchu. Natychmiast cofnąłem zapis. Myślałem, że w nim znajdę wyjaśnienie tragicznej zagadki…

— I znalazł pan? — spytała cicho Matylda.

— Przecież mówiłem… — rzekł jeszcze ciszej Zubrin.

— W takim razie proszę to puścić.

Adam posłusznie sięgnął do wyłącznika, jednak jego ręka zatrzymała się kilka centymetrów nad klawiszami.

— Tylko… — zaczął z wahaniem — musimy cały czas pamiętać, że chodzi o świat złudzeń. Cokolwiek usłyszymy, nie będzie to mieć nic wspólnego ani z prawdziwymi myślami profesora, ani jego wolą, ani nawet marzeniami. Podświadomość ma swoje niezbadane zaułki, azyle, drogi ucieczki prowadzące do nikąd. A fantomatyka…

— Niech pan nie zapomina — przerwała Matylda — że jestem psychologiem. Proszę — wskazała ruchem głowy pulpit sterowniczy.

Dłoń Zubrina spadła na klawiaturę. Ukryty w ścianie głośnik ożył. Padły słowa wypowiedziane zbyt miękkim barytonem:

— Projektor „A”. Pierwsza sekunda.

Zaraz po tej zapowiedzi zabrzmiał głos Adama Laytona.

— Mamuśku?…

Oczy obu słuchających kobiet spotkały się i rozbiegły, jakby każda z nich, odnalazłszy u drugiej swój własny lęk, niesmak i niedowierzanie, poczuła się tym odkryciem dotkliwie urażona. A przecież to tylko znany im tak dobrze męski, niski głos profesora Laytona przeszedł w kokieteryjne skomlenie rozkapryszonego chłopca.

— Mamuśku?… mógłbym prosić o herbatkę?… ale skończ najpierw jeść… dobrze… dziękuję, tak, ta poduszka ciągle mi zjeżdżała… świetnie… um, jaka gorąca!.. dobrze, do zimnej wody… lepiej, lepiej, troszeczkę — razi mnie światło… znakomicie… nie, nie chcę spać, tylko zamykam oczy… co?… nie, niech nie przychodzi.. wolałbym po południu pójść na spacer… ale chciałaś, zdaje się, odwiedzić tę twoją przyjaciółkę?… naprawdę?… poszlibyśmy do ogrodu botanicznego: tak cicho, tylko szelest liści, ptaki i żaby… kto? Terry? Powiedz mu, że zasnąłem… dziękuję… jak tak trzymasz rękę na moim czole, to naprawdę wszystko we mnie usypia… tak, teraz herbata jest w sam raz… a w radio nie ma jakiejś dobrej muzyki?… gdyby tak grali teraz cichutko „Obrazki z wystawy”… nie, nie wyciągaj sama tego ciężkiego magnetofonu… czy w pokoju nie jest jeszcze troszeczkę za jasno?… dziękuję… o, jaka miła muzyka…

W głośniku rozległ się pojedynczy, suchy stuk, po czym padły słowa:

— Koniec pierwszego zapisu. Dwadzieścia sekund.

— Czy mam odtwarzać dalej? — spytał Adam.

— Profesor był naukowcem w każdym calu i wiedział, co robi, kiedy kazał komputerowi zapisywać swoje… uwagi — zdanie to Diana wypowiedziała opanowanym głosem, który jednak załamał się przy ostatnim słowie. — Ale… ze względu na bardzo intymny charakter… — zająknęła się. — Albo powiedzmy inaczej. Ja osobiście nie jestem ani specjalistą, ani też kimś, kogo pan Layton uważał za szczególnie bliskiego sobie… sądzę więc, że nie mam prawa słuchać…

58
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы