Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 53


Изменить размер шрифта:

53

— Juno! Odezwij się! — wołał do mikrofonu jeden z nich, Francisco.

— Co ten twój Juno taki niegościnny? — spytał dowódca kosmolotu.

— Chyba zaraz się odezwie.

Postanowili wejść zapasowym włazem. Odryglowali go z trudem, weszli. Chodzili po korytarzach, nawołując. Nic. Dowódca rozkazał przeszukać Stację. Francisco poszedł do laboratorium cybernetycznego. Otworzył cicho drzwi. Na oparciu fotela Fantomatora zobaczył kosmyk ciemnych włosów. To był Juno. Francisco krzyknął. Od razu zbiegła się cała załoga. Doktor zbadał leżącego.

— Śmierć nastąpiła przed czterema miesiącami — stwierdził.

— Zauważyłeś ten jego wyraz twarzy?

— Tak, wyraz twarzy człowieka na granicy wytrzymałości.

— Jak to się mogło stać?… — szepnął cybernetyk. Podszedł do zwłok. Z podręcznej torby z narzędziami wyjął miernik przepływu informacji.

— Wiem! — wykrzyknął nagle. Inni spojrzeli na niego zaskoczeni. — Po prostu pojemność jego mózgu jako kanału przepustowego, powtarzam: jako kanału przepustowego informacji z Fantomatora, była zbyt mała. I dlatego musiał umrzeć. Fantomator zabił go zupełnie nieświadomie, dostarczając zbyt wielu informacji. Na jego własne żądanie.

Jeszcze tego roku wprowadzono zakaz używania Fantomatorów na stacjach kosmicznych, skazując tym samym ich załogi na zupełną samotność.

Bohdan Petecki

A,B,C… dwadzieścia cztery

Sen.

Pierwsza sekunda.

Co będzie dalej?

Druga sekunda.

Co było dalej?

Trzecia sekunda…

A. Adam śpi.

B. Było. Będzie. Kolejność tych słów?

C. Czas. Amplituda. Wartość średnia: życie. Największe wychylenie: pamięć sekund.

Jaki młodzieńczy sen: kanion, jego dno niewidoczne dla oślepłego od słońca sterownika. Receptory nad obiema krawędziami, efektory informacyjne rozproszone pod kopułami czterech powiek jak gwiazdy.

D. Dłonie podobne do komet.

E. Efektory zasileniowe: dojrzałe w ciszy jabłko z drzewa wiadomości przepołowione ciosem dłoni. Chłopiec. Kropelki lśnią na rozdarciu delikatnej błony, skalnym ostrzu płaskowyżu. Z kanionu zapach jabłka, za wejściem zmylił drogę, podany nerwem błędnym do ośrodka w okolicy przedwzgórzowej. Głód.

F. Funkcje receptorów i efektorów odebrane pamięci. Pamięć? Takie małe rajskie jabłuszko z drzewa nieświadomości, dojrzałe w słońcu, czerni, huku, marzeniu, gwałcie? Zabaweczka. Tyle czasu, co w ziarnku popiołu. Tyle ciszy, co w muszlach dłoni złożonych do oklasków.

G. Godność? Ha, ha, ha!.. (spokojnie… spokojnie… nie zbudzić się…)

H. Halochromia — nocy. Stopy sterownika już jedna przy drugiej. Nie ma kanionu, szczeliny, blizny. Zamiast słonecznej ślepoty — scukrzony mrok. Podatna biała skóra, tchnienie pamięci przez pory, przez zwiotczałe mięśnie, przez ścięgna, przez kości. Akceleracja cząstek czasu (znowu), pamięć (znowu) cięższa, cięższa, cięższa… przybywa neutronów, tylko neutronów, ciężka pamięć, ostrożnie z naczyniem, eksplozja przed świtem: żółtość w brąz, brąz w szarość, szarość w fiolet, fiolet w róż, róż w czerwień, czerwień w krew. Halochromia: nieobecność barw, obecnych za sprawą nienasycenia (Matyldo, Karolino, Anno, spytajcie chemików). Najprościej: zmiana układu wiązań. Nienasycenie: tęcza od trzcin na skraju jeziora do sosen nad bindugą, cierpkość jabłek (znowu), zapach jabłek (skreślić słowo „głód”), powietrze, woda, ogień, piersi kobiet jak połówki owoców, jak na opuszkach palców, jak kapelusze kani, jak po odlocie.

I. Identyfikacja: życie, plus życie, plus życie… Identyfikowanie: jedno życie… jedno życie… jedno życie…

J. Język. Efektory emisyjne nadawców w kanionie (znowu?). Na dnie pod ścianą słońca, za obiema krawędziami pamięci (znowu!). Translacja w zupełnej ciszy.

K. Kanał łączności. Dyskretny. Koń by się uśmiał…

L. Labirynt. Układanka. A jednak z dystansu. Bełkot Adama uwikłanego w interpretację geometryczną snu.

M. Matryca. Macierz. Matylda o macierzance. Matyldo, teraz nie mogę lecieć z tobą na Ziemię.

N. Neurony, Panteon.

O. Osoba w grze. Adam? Matylda? Identyfikacja równa zeru. Ukłucie żalu pochodzi z innego snu.

P. Prawdopodobieństwa…

R. …rachunek. Szczęście.

S. Słowa, słowa, słowa… Oczywiście, udawać. Co śnisz, Adamie? Słowami? A jak inaczej? Grajmy więc. A… B… C… Adam ma kota…

T. Tautologia (szybko, szybko!)…

U. Układ. Taniec zaimków osobowych.

V. Van der Waals. Siły. Uśmiech do brodatego portretu. Werbalna błazenada. Wiesz o tym? W takim razie to koniec snu. Zanik sił oddziaływania między cząsteczkami czasu.

Y. Yellowstone. Matyldo, zrozum. Matyldo, nie m o g ę… Bajdurzysz, stary. Opadasz przy muzyce jak latawiec. Tylko spojrzenia dzieci trzymają cię jeszcze w górze. Matyldo, nie usłyszysz już ani słowa…

W. Wreszcie zaczynasz mówić rozsądnie. Ale sen był wart tej nocy… tak jak noc nie była warta takiego snu…

Z. Zubrin. Adam (Także Adam, tylko młodszy. Do licha, piekielnie młody!). Adam Zubrin nuci swój wiersz:

W naszej pracowni profesorze,

Pierwszy skowronek kończy noc,

Godzinę górskiej astronomii,

Długą jak leśnej gwiazdy lot,

Krótką jak jałowcowy płomień,

Błysk ciszy, czerni krzyk w pożodze,

Archetyp czasu był i pękł,

I wrócił w adamowym wzorze:

Jutro spełnienie, wczoraj śmierć,

Dzisiaj?… Wybieraj, profesorze!..

— Adam! Adam! — głos Matyldy uderzył jak cienka, sprężysta strzała.

Profesor Adam Layton otworzył oczy. Ujrzał sufit sypialni, nasączony matowym, nocnym światłem i stwierdził, że nadal uśmiecha się do swego snu.

— Adam!

Zacisnął powieki i potarł je mocno palcami. Dłonie, ześlizgując się po policzkach, zabrały ze sobą uśmiech.

— Co się stało? Dlaczego nie śpisz? — spytał.

— Jak mam spać, skoro cały czas mruczysz, mówisz, a nawet śpiewasz… — w głosie kobiety zabrzmiała tak dobrze znana Laytonowi nuta gorzkiej satysfakcji.

— Naprawdę?… — udał zdziwienie. Ponownie otworzył oczy i pokonując bierny opór rozluźnionych mięśni, uniósł się na łokciach. Matylda naga podobnie jak on, leżała nieruchomo na wznak. W półmroku profil jej ciała, spoczywającego na niskim aurostorze, przypominał wieko staroegipskiego sarkofagu. Zabawne — pomyślał ze smutkiem Adam. Oto jest sen mojego życia. Magiczna pieczęć na książce zawierającej wyjaśnienie zagadki, która z biegiem lat przestała najpierw jątrzyć, potem kusić nadzieją, wreszcie intrygować, aż stała się zwapniała blizną, ograniczającą swobodę ruchów, ale nie myśli. — Śpiewałem?… Cóż, widać dziecinnieję… — uciekł się do autoironii.

— Nuciłeś ten wiersz, który Zubrin napisał na twój jubileusz. Kpił sobie z ciebie, a ty się śmiałeś…

— Odpowiedział piosenką na moją opinię o jego teorii. Czy uważasz, że powinienem był się obrazić? Jest moim uczniem…

— …jako cybernetyk. Ale nie jako biomatematyk, egzobiolog, konstruktor i licho wie co jeszcze… oraz nie jako mąż… na szczęście. W dodatku jest także „poetą” — ostatnie słowo wymówiła z przesadną emfazą.

— Podoba mi się, że pisze wiersze i traktuje to jak zabawę. Melodyjki do nich każe układać komputerowi… Wiesz — Adam zmienił temat i ton — śnił mi się alfabet. A raczej jakieś bzdurne, kolorowe obrazki, jakby wariacje na temat cybernetycznego abecadła…

— Śniła mi się Ziemia — powiedziała Matylda. — Był ranek. Wybiegłam z namiotu nad jeziorem, wskoczyłam do żaglówki…

— Stałem równocześnie na obu brzegach głębokiego kanionu, nie widziałem dna, ale mogłem patrzeć prosto w słońce…

53
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы